Hanna Gadomska: Czy w dzisiejszym świecie wciąż jeszcze można być odkrywcą? Na mapie nie ma już żadnych białych plam, a ludzie prześcigają się jedynie w stylach – bez tlenu, zimą, na hulajnodze…

Krzysztof Starnawski: Taką przestrzenią, gdzie jeszcze można poczuć się Kolumbem w XXI wieku, są jaskinie i kosmos. W kosmos nie polecę, bo to jest poza moim zasięgiem. Natomiast jaskinie są takim rejonem naszego globu, który nie został do końca zbadany, a już zalane jaskinie ze względu na trudność w ich eksploracji, to jest wielkie pole do popisu. W tym się właśnie wyspecjalizowałem.

H.G. Czego dowiadujemy się dzięki eksploracji zalanych jaskiń?

K.S. To jest niestety trudne pytanie (śmiech). Najchętniej odpowiedziałbym, że odkrywamy coś dla świata, jakąś wartość ponadczasową, ale chyba jednak tak nie jest. Większość tych eksploracji jest po prostu zaspokajaniem własnej potrzeby poznania czegoś nowego. To, że mogłem coś nazwać, być gdzieś pierwszy jest dla mnie odczuciem magicznym, pchającym mnie w te trudne projekty.

Ale czy to coś wnosi dla ludzkości? Chyba nie za dużo. Co nie znaczy, że nic. Nie zapominajmy, że jaskinie - gdy nie było w nich wody - były kiedyś schronieniem dla zwierząt i ludzi, w związku z  tym archeologia podwodna to jest taki element, który coś może dać nauce. I druga rzecz, jaką wnoszą te moje nurkowania to są umiejętności, które mogę wykorzystać potem w ratownictwie górskim. I faktycznie to mi się już parę razy przydało.

H.G. Chcesz powiedzieć, że robisz to głównie dla własnej przyjemności?

K.S. Dla mnie ona jest bezcenna. Być może gdybym 25 lat temu, kiedy wykonałem swoją pierwszą eksplorację tatrzańskiej jaskini, nie połknął bakcyla, nie poczuł tego czegoś, to zajmowałby się teraz czymś zupełnie innym. Teraz już nie jestem w stanie się od niego uwolnić. To tak jak pies spuszczony z łańcucha, który już nigdy nie wróci na łańcuch.

Może jako ludzie mamy w genach taką potrzebę odkrywania świata? Zastanawiam się, czy ona w nas nie zanika, bo nie za bardzo mamy takie możliwości. Zauważyłem nawet wśród swoich znajomych, którzy zawsze mówili „po co robić takie trudne projekty, to nic nie wnosi”, dopóki nie spróbowali albo przypadkiem czegoś nie odkryli. I nagle widzę jak im się lampki zapalają w oczach, amok się pojawia w głowie i zaczynają przeć w kierunku, z którego wcześniej się naśmiewali lub pogardzali nim. Myślę, że większość z nas ma tę potrzebę.

H.G. A czy nie jest jednak potrzebny jakiś rodzaj życiowej bezczelności, może nawet arogancji, by sięgać po nowe?

K.S. Nazwałbym to raczej wewnętrzną potrzebą poszukiwania i wyzwań. Dlaczego zająłem się jaskiniami, a nie wspinaniem? Bo we wspinaczce zawsze widziałem, jak ta droga biegnie. Ona mogła być trudna, ale widziałem trasę, mogłem zobaczyć ją przez lornetkę albo z przeciwległego zbocza. W jaskini nigdy nie wiem, co będzie za zakrętem. Ta niewiadoma mnie napędza. I to nie jest tylko to, że nie widzę co jest dalej, ja nawet nie mogę się od nikogo dowiedzieć, bo nikogo tam przede mną nie był to. I to już turbo mnie napędza!

Daniel Grodziński: Brak genu strachu - może to on definiuje takich odkrywców jak Ty?

K.S. Strach jest takim elementem, który musi być obecny w tego typu działaniach. Absolutnie nie jest prawdą, że ja się nie boję. Większość ludzi, którzy się nie boją, zazwyczaj szybko ginie. Strach jest elementem, który mobilizuje do pracy, koncentracji, skupienia się, wymyślania sposobów radzenia sobie. Kiedy nie mamy strachu, rzucamy się jak z motyką na słońce i wtedy łatwo zginąć. Oczywiście nie możemy mieć tego strachu panicznego, który nas demobilizuje, paraliżuje. Takie osoby się do tego nie nadają, ale jest ich niedużo.

Pamiętam jak  15 lat temu prowadziłem w Stańczykach skoki z mostu na linach. Przez dwa lata zrzucałem tych ludzi dół i naobserwowałem się tak niesamowitych emocji! Nauczyłem się wtedy rozpoznać ludzi, którzy mają strach paniczny i takich, którzy się boją, ale potrafią to przezwyciężyć. Wbrew pozorom to nie było takie łatwe, na początku bardzo często się myliłem. Ci na których stawiałem, nie byli w stanie skoczyć, a ci którzy wyglądali niepozornie, wręcz lękliwie, potrafili ten strach w sobie przełamać.

D.G. A co dają Ci te eksploracje w codziennym życiu?

K.S. Obecnie to jest jakiś sposób podróżowania. Te nurkowania, które robię są dla mnie bardzo trudne, one mnie w pewien sposób spalają emocjonalnie. Same w sobie eksploracje nie byłyby takie fajne, natomiast droga, zwiedzanie, poznawanie nowych ludzi i cała ta logistyka przygotowań są jakimś sposobem na życie. Spędzam w domu miesiąc, może półtora. Resztę jestem cały czas w podróży i wcale nie pragnę wracać. Mieszkam w prymitywnym kamperze, gdzie mam cały sprzęt nurkowy, gotowy, by w każdej chwili nurkować. Łapię się na tym, że jestem w drodze 3 miesiące i wracam tylko uzupełnić jakieś braki w sprzęcie. W moim przypadku nie działa myślenie, że wyprawy to jest coś, od trzeba odpocząć. U mnie jest na odwrót.

H.G. Z kim wyjeżdżasz? Kto może dołączyć do ekipy Krzysztofa Starnawskiego?

K.S. Lubię budować zespoły z byłych kursantów. Wiem czego ich nauczyłem, wiem jak sobie radzą z życiem i ze stresem. Niestety nie wszystkim jest tak łatwo wyrwać się na 3 miesiące na wyprawę. 20 lat temu pstryknąłeś palcem i było mnóstwo chętnych, nikt nie skupiał się na zarabianiu pieniędzy, każdy marzył, żeby gdzieś jechać. W związku z tym bardzo dużo pracuję z miejscowymi nurkami. Jak jadę w jakiś rejon to wrzucam informację na Facebooku i pytam czy są miejscowi nurkowie, którzy chcieliby dołączyć i to jest bardzo dobry system. Znają rejon, kulturę i obyczaje w danym regionie.

H.G. A bariera językowa?

K.S. Wbrew pozorom to korzyść. Nikt nie ma czasu na wymyślanie, dyskutowanie, tylko każdy zajmuje się wykonaniem pracy i danego projektu. Znacie to powiedzenie, że jak jest trzech Polaków to jest sześć zdań? Mnie się dobrze pracuje, jak się za dużo nie gada. Pamiętam miałem kiedyś zespół katalońsko-francusko-belgijsko-polski, z czego praktycznie nikt nie mówił po angielsku. Każdy z nich był za to bardzo dobrym nurkiem i wszyscy rozumieliśmy temat. Poza tym pod wodą w ogóle nie używa się języka, tylko gesty.

H.G. Czy jest jakiś rodzaj niechęci wobec zagranicznych odkrywców?  Jak na to patrzą miejscowi, gdy polski nurek dokonuje eksploracji w ich kraju?

K.S. Poruszyłaś dość trudny temat. Jeszcze do niedawna myślałem, że takiego problemu nie ma, natomiast w ciągu ostatnich dwóch lat on się pojawił. Nawet żartowałem ze znajomymi, że najwyższy czas zrobić operację plastyczną, bo jestem w niektórych miejscach zbyt rozpoznawalny i nie do końca niestety mile widziany. Tak właśnie miałem we Francji, gdzie niektórzy z lokalnych nurków byli bardzo niezadowoleni, że tam eksploruję, bo oni mieli ambicje, ale nie mieli jeszcze umiejętności. Natomiast w krajach bałkańskich jestem niezwykle ciepło witany, wręcz z kwiatami. Mieszkańcu uważają, że pomagamy im odkrywać ich jaskinie. W Bośni czy Macedonii czuję się jak we własnym domu!

D.G. Jest więcej współpracy niż zawiści?

K.S. Na wyjazdach jest generalnie współpraca. Poza Francją, gdzie poczułem, że rzucane są mi kłody pod nogi. Ale to jest cena, którą trzeba zapłacić w momencie, gdy się trochę za wysoko wejdzie zwłaszcza w tak ambitnym środowisku. I dotyczy to nie tylko nurkowania, w himalaizmie jest podobnie.

D.G. Właśnie, czy nurkowie mają swoje zimowe K2 - coś czego jeszcze nikt nie zdobył i trwa o to wyścig?

K.S. Odpowiedź na to pytanie zawarłem na samym początku. My w jaskiniach nie wiemy, co jest za zakrętem, w związku z tym nie ma jaskini, którą chcielibyśmy zdobyć, bo my jej nawet nie widzimy, w przeciwieństwie do K2, które mamy na mapie. W nurkowaniu temat jest wyzwaniem – chodzi o głębsze i dłuższe nurkowanie, a nie konkretne miejsce.

D.G. Czy jeśli ktoś już zdobył jakąś jaskinię to ona jest dla Ciebie spalona?

K.S. Oczywiście nie. Zarówno w nurkowaniu jak i we wspinaniu istnieje pewien kodeks etyczny. Jeśli ktoś próbuje opatentować jakąś drogę, to nikt mu na nią nie wchodzi. Gdy zarzuci tę eksplorację, można kontynuować swoje działania. Dziś wraca się do jaskiń, które były kiedyś eksplorowane, bo poprawiła się technika nurkowania i poprawił się sprzęt, który daje znacznie większe możliwości.

D.G. To bardzo drogi sport. Łatwo znaleźć sponsorów?

K.S. Sport jest faktycznie drogi. Ja sponsorów nie mam i to jest świadome działanie, bo nie za bardzo chcę być związany jakimiś umowami. Głównie dlatego że przy tych trudnych projektach zdarza mi się kryzys, gdy nie czuję się komfortowo psychicznie, by nurkować głęboko i nie chciałbym w tym czasie nurkować, tylko dlatego że muszę. A sponsoring jednak zobowiązuje. Nie pasuje mi to, choć pojawiają mi się na drodze coraz trudniejsze projekty i potrzebuję coraz więcej funduszy. Póki co staram się jednak sam zarabiać na te projekty. Natomiast pozycja, którą wyrobiłem sobie przez te lata, sprawia, że dużo ludzi mi pomaga, m.in. firm produkujących sprzęt. Ale to jest bardziej układ przyjacielski, który pozwala mi komfortowo działać.

D.G. Zamiast logotypów nosisz czasem kurtkę z napisem „ratownik TOPR”. Zajmujesz się tym jeszcze?

K.S.Zajmuję się, choć coraz trudniej jest mi działać w akcjach w naszych Tatrach, dlatego że coraz więcej jestem na wyprawach nurkowych. W związku z tym, że jestem nurkiem jaskiniowym i speleologiem jeśli jest potrzeba, a ja jestem w pobliżu, to oczywiście się zgłaszam.

H.G. Na koniec chciałabym prosić Cię o diagnozę, czy w eksploracjach nurkowych wciąż jest więcej pasji niż biznesu lub polityki?

K.S. Dla mnie to jest pasja oczywiście. Nie czarujmy się ja z tego też oczywiście żyję. Im trudniejsze eksploracje robię, tym częściej jestem zapraszany na wykłady, mam więcej kursantów, więc jest jakieś przełożenie biznesowe, ale nie bezpośrednie i nie ono jest priorytetem.

D.G. Żyjesz z pasji i tego ci dalej życzymy.