Martwy od lat lądownik Philae ostatnią transmisję nadał w lipcu 2015 roku. Choć od tamtej pory spoczywa pod nawisem skalnym na komecie 67P/Churyumov-Gerasimenko, naukowcy z ESA aż do teraz starali się rozwiązać ostatnią zagadkę związaną z misją Rosetta, pierwszym udanym (mniej więcej) lądowaniu na komecie. 

Rosetta była (rozbiła się) sondą, która w listopadzie 2014 roku dowiozła lądownik badawczy Philae na orbitę 67P/C-G i służyła później za stację przekaźnikową do komunikacji z Ziemią. Choć ESA poświęciła wiele pracy, by znaleźć dla lądownika odpowiednie miejsce, nie dało się wszystkiego przewidzieć i obliczyć.

Gdy 12 listopada Philae opadł na powierzchnię komety z częściowo niesprawnym napędem, zamiast delikatnie osiąść (nie zadziałał też mechanizm kotwiczenia) uderzył w podłoże, odbił się na wysokość kilometra, potem znów opadł i zaczął turlać się do miejsca ostatniego spoczynku. 

Gdy poobijany i nieco powyginany w końcu zatrzymał się, ziemska technologia o dziwo zaczęła nadawanie, a misja badawcza mogła się rozpocząć. Naturalnie, nie wszystkie instrumenty działały, ale ESA korzystając z pozostałych wypełniła (jak oszacowano) 80 proc. pierwotnych planów.

Dość szybko udało się ustalić miejsce pierwszego uderzenia w powierzchnię oraz miejsce finalnego spoczynku lądownika. Pomogły tu zdjęcia z krążącej nad kometą sondy Rosetta. Gdy jednak próbowano tą samą metodą zlokalizować miejsce drugiego uderzenia i przeturlania się (Philae obijał się po powierzchni niemal 2 minuty), na zdjęciach ciężko było dostrzec jakieś ślady. 

Naukowcy zdawali sobie sprawę, że uderzając najpewniej odsłonił jaśniejsze, lodowe podłoże i szukano tego na obrazach. Pomogły zmiana położenia względem Słońca (światło dotarło we wcześniej zacienione miejsca) oraz odczyty z samego lądownika. 

Dokładnie pomógł w szukaniu instrument ROMAP (ROsetta MAgnetometer and Plasma). Pierwotnie miał badać zmiany w lokalnym polu magnetycznym komety. 48 cm pałąk magnetometru wygiął się w stronę korpusu lądownika w chwili uderzenia. Odczyty, jakie odebrano z tego momentu, m.in. z akcelerometru, pozwoliły na dokładne odwzorowanie ruchu Philae na powierzchni komety. 

Idąc po nitce do kłębka naukowcy z ESA ustalili, że miejsce drugiego uderzenia było jedynie 30 metrów od ostatecznego położenia lądownika pod nawisem skalnym. Choć to kiepskie słowo, bo wyglądająca na niezwykle twardą skalistą, powierzchnia 67P/C-G bardziej przypomina piankę, a struktura wewnętrzna ”skał” bardziej przypomina zdaniem naukowców styropian niż twardy kamień.

 

 

- Fakt, że Philae uderzył wewnątrz szczeliny wybranej na miejsce lądowania pozwoliło nam odkryć, że ta pradawna, mająca miliardy lat mikstura lodu i pyłu jest niezwykle miękka. Nawet bardziej niż pianka na cappuccino, pianka w kąpieli czy ta piana, jaką widać na wzburzonych falach oceanu – stwierdził w informacji prasowej astronom ESA Laurence O'Rourke.

Kometa przypomina budową brudną kulę śniegową. Nieco zmrożoną, nieco zapiaszczoną, ale generalnie dość miękką i porowatą. Policzono, że aż 75 proc. 67P/C-G to pusta przestrzeń. Tak zbudowany jest choćby pumeks. Dość szokujące, zważywszy, że kometa ma ona 4,5 mld lat.