„Władza! Pieniądze! Pożądanie! Seks!” „Władza! Pieniądze! Pożądanie! Seks!”
 

Dudniący refren co chwilę wybucha z dwumetrowych głośników tak potężnych, że za każdym razem, gdy rozbrzmiewają basowe nuty, drży cały drewniany parkiet, jakby trzęsła się ziemia. Przez purpurową poświatę dymu i potu czerwone świata stroboskopu oświetlają tańczące pary: mężczyzn z irokezami i pomalowanymi twarzami, kobiety w winylowych spódniczkach, tak krótkich, że prawie nie spełniających swojej roli. Jest 4:45 rano w popularnym londyńskim klubie Egg i kilku zmęczonych tańczeniem już rozsiadło się na kanapach lub znalazło schronienie w barze. Jednak mimo długiej nocy pełnej alkoholu, narkotyków, papierosów i nieziemskiego hałasu, większość nadal radośnie i żwawo podryguje w rytm muzyki na drewnianym parkiecie. Jak oni to robią?
 

– Z reguły widzimy ożywienie mniej więcej o 4:30 rano – mówi kierownik nocnej zmiany klubu Egg, Simon Patrick. – To wtedy mamy prawdziwy pęd do baru po Red Bulla. A dzieciaki mówią: „Wypiłem osiem Red Bulli, latam! Będą tańczyć do końca.” O siódmej rano mamy problem z pozbyciem się ich z klubu.
 

– To jest jakby wszystko działo się w przyśpieszeniu – Lee Murphy wydziera się próbując przekrzyczeć hałas i sunie po parkiecie na wysokich butach do tańca, ze złotym pierścieniem w brodzie i smukłymi srebrno-niebieskimi puszkami napoju energetycznego Red Bull w każdej ręce. – O 4 czy 5 nad ranem jesteś całkowicie zrobiony – wyjaśnia 29-letni pielęgniarz z Londynu. – To wtedy Red Bull przychodzi z pomocą. Jak wypiję te dwie puszki, to jakbym wypił kufel czystej mocy.
 

Dla Lee Murphy'ego i innych bywalców całonocnej sceny klubowej na całym świecie, nie wspominając o legionach maratończyków, rowerzystów górskich, pilotów, zakuwających do egzaminów i nocnych kierowców, mających nadzieję przejechać kolejne 150 kilometrów przed zakończeniem pracy - te zamknięte w puszkach mikstury sprzedawane jako napoje energetyczne stanowią nową, gazowaną wersję jednego z najstarszych stymulatorów ludzkości: kofeiny. Aktywnym składnikiem Red Bulla, niesamowicie popularnego austriackiego produktu, jest solidna dawka kofeiny zmieszanej z kilkoma innymi substancjami. W porcji 250 mililitrów zawarte jest od dwóch do trzech razy więcej kofeiny niż w 350 mililitrach słodkiego, gazowanego napoju.


Podwójna moc
 

– Młodzieży w klubach wydaje się, że to oni na to wpadli – mówi Neil Stanley, dyrektor badań nad snem w Jednostce badawczej psychofarmakologii na Uniwersytecie w Surrey w Wielkiej Brytanii – ale my wiedzieliśmy od wieków, jak działają napoje z kofeiną. Z nimi pokonasz spadek energii i będziesz bardziej czujny. Naprawdę nowy jest sposób jej dostarczania.
 

Podwójna moc, która zwalcza zmęczenie fizyczne i zwiększa czujność jest jednym z powodów dla których kofeina jest najpopularniejszą na świecie substancją psychoaktywną, przyćmiewając nikotynę i alkohol. Można ją znaleźć nie tylko w słodkich napojach czy kawach, ale również pigułkach odchudzających i lekach przeciwbólowych. Jest to jedyna uzależniająca substancja psychoaktywna, którą możemy podawać naszym dzieciom (w różnych napojach gazowanych i batonach). W rzeczywistości, większość dzieci w krajach rozwiniętych rodzi się już ze śladami kofeiny w ich organizmach - z latte czy gazowanych napojów wypitych przez matkę i dostarczonych im przez pępowinę.
 

Wszechobecność kofeiny jest powodem do niepokoju wśród niektórych naukowców i obrońców zdrowia publicznego, ale jak dotąd nie wpłynęła na jej popularność. Sprzedaż Red Bulla (dosłownie „czerwonego byka”) i innych napojów energetycznych o nazwach naśladujących oryginał, jak Red Devil (czerwony diabeł), Roaring Lion (ryczący lew), RockStar (gwiazda rocka), SoBe Adrenaline Rush (przypływ adrenaliny), Go Fast (ruszaj się szybko) i Whoop Ass (kopniak w dupę) pnie się w górę. Jednocześnie nowe kawiarnie otwierają się na całym świecie tak szybko, że nawet najbardziej oddany wielbiciel potrójnego espresso, bez pianki, podwójnego karmelu, macchiato na odtłuszczonym mleku, nie jest już na bieżąco. Każdego dnia roboczego, Starbucks otwiera gdzieś na świecie cztery nowe placówki i zatrudnia 200 nowych pracowników. Często powtarzany w wielu miastach żart mówi, że Starbucks zamierza otworzyć nowy sklep na parkingu najbliższego Starbucksa, ale oczywiście nie jest to prawdą. Jeszcze.
 

Nie minęło 200 lat odkąd ludzie zorientowali się, że pobudzenie, które czują po wypiciu kawy czy herbaty, jest w zasadzie wynikiem działania tej samej substancji chemicznej. Ten alkaloid naturalnie występuje w liściach, nasionach i owocach herbaty, kawy, kakao, drzew koli i ponad 60 innych roślin. Ten starożytny eliksir był zalecany już w VI wieku przed naszą erą, gdy wielki przywódca duchowy Lao Tzu, twórca taoizmu, polecił swoim uczniom picie herbaty jako cudownego napoju.
 

Jednak dopiero w 1820 roku, gdy w Europie Zachodniej zaczęły się mnożyć kawiarnie, rzesze naukowców zaczęły się zastanawiać, co sprawiło, że napój ten stał się tak popularny. Niemiecki chemik Friedlieb Ferdinand Runge pierwszy wyizolował substancję czynną z ziaren kawy. Nowo-odkryta substancja została nazwana „kofeiną”, czyli czymś, co można znaleźć w kawie. Następnie, w 1838 roku chemicy dostrzegli, że aktywnym składnikiem herbaty jest ta sama substancja. Przed końcem wieku została odkryta w nasionach koli i kakao.
 

Nie jest wcale kwestią przypadku, że kawa i herbata przyjęły się w Europie w czasie rewolucji przemysłowej i powstawiania pierwszych fabryk. Napoje zawierające kofeinę - zastępując wszechobecne piwo - ułatwiły wielką transformację ludzkiej działalności gospodarczej z farm do fabryk. Wrzątek służący do zaparzania kawy lub herbaty pomógł zmniejszyć częstotliwość występowania chorób wśród robotników żyjących w zatłoczonych miastach, a kofeina w ich organizmach nie pozwalała im zasnąć w trakcie pracy przy maszynach. W pewnym sensie współczesny świat istnieje dzięki niej, a im bardziej staje się nowoczesny, tym bardziej wydaje się nam ona niezbędna. Bez tego użytecznego kawowego kopniaka - lub dietetycznej Coli czy Red Bulla - które wyciągają nas z łóżek i zaganiają do pracy, żyjące w trybie 24 godzinnym społeczeństwo rozwiniętego świata nie mogłoby istnieć.


Kłębek energii
 

– Przez większą część historii ludzkiej, sen i czuwanie były w zasadzie uzależnione od słońca i pór roku – wyjaśnia Charles Czeisler, neurolog i ekspert ds. snu w Harvard Medical School. – Kiedy charakter pracy wymusił odejście od harmonogramu opartego na Słońcu i wprowadził pracę w pomieszczeniach, mierzoną przez zegar, ludzie musieli się dostosować. Powszechne korzystanie z jedzenia i picia z kofeiną, w połączeniu z wynalezieniem oświetlenia elektrycznego, pozwoliło ludziom radzić sobie z harmonogramem pracy określonym przez zegar, a nie światło dzienne lub naturalny cykl snu.
 

Czeisler, który sporadycznie spożywa kofeinę, jak kłębek energii krąży w białym fartuchu po swoim laboratorium w bostońskim szpitalu Brigham and Women's, wybierając z półek artykuły prasowe i przekopując się przez wykresy, aby znaleźć najważniejsze dane. – Kofeinę możemy nazwać „podtrzymującym czuwanie środkiem terapeutycznym” – mówi.
 

Naukowcy opracowali różne teorie mające na celu wyjaśnienia pobudzającej mocy kofeiny. Aktualnie panuje konsensus, że kofeina zakłóca działanie adenozyny, obecnego w organizmie związku chemicznego, który działa jak naturalne pigułki nasenne. Alkaloid blokuje hipnotyczny efekt adenozyny i powstrzymuje nas przed zaśnięciem. Ponieważ, jak wykazano, kofeina poprawia nastrój i zwiększa w umiarkowanym stopniu czujność, stała się eliksirem dla studentów i naukowców, którzy tkwią w laboratorium o trzeciej rano. Paul Erdős, węgierski matematyk, który często pracował nad równaniami przez całą dobę, jest znany z powiedzenia, że „matematyk jest maszyną do przemiany kawy w twierdzenia”.
 

Zdolność kofeiny do niwelowania uczucia senności sprawia, że ​jest substancją wybieraną również przez długodystansowych podróżników. Różnych środków na jet lag, czyli syndrom nagłej zmiany strefy czasowej, jest tyle, ile miejsc w samolocie lecącym przez Pacyfik. Jednak jedno z podejść, przedstawione w Caffeine Advantage przez Bennetta Alana Weinberga i Bonnie K. Bealer, polega na powstrzymaniu się od spożywania kofeiny na kilka dni przed wyjazdem, a następnie dozowaniu w niewielkich ilościach kawy lub herbaty w dniu przyjazdu, aby zachować czujność, najlepiej pozostając na zewnątrz, na słońcu, aż do regularnej pory snu w nowym miejscu. (Sprawdziło się to u mnie podczas kilkutygodniowej podróży po świecie w ramach przygotowywań do tego artykułu.)
 

– Kofeina pomaga nam przezwyciężyć kontrolujący nas ludzki rytm dobowy, który jest stałą częścią każdego z nas – mówi Czeisler. Potem na radosnej twarzy lekarza maluje się jednak zmartwienie, a jego ton zmienia się gwałtownie.
 

– Z drugiej strony – dodaje z powagą – płacimy za ten cały dodatkowy czas niespania wysoką, naprawdę wysoką cenę. Bez odpowiedniego snu, standardowych 8 godzin na każde 24, ludzkie ciało nie będzie funkcjonować optymalnie, ani w fizycznym, ani psychicznym czy też emocjonalnym aspekcie. Jako społeczeństwo jesteśmy w ogromnym stopniu pozbawieni snu.
 

W rzeczywistości, kontynuuje profesor, nasze współczesne pragnienie kofeiny to rodzaj paradoksu, jak w książce „Paragraf 22”. – Głównym powodem stosowania kofeiny na całym świecie jest promowanie niespania – tłumaczy Czeisler. – Jednak ludzie potrzebują jej przede wszystkim ze względu na brak snu. Pomyśl o tym: stosujemy kofeinę aby zaradzić deficytowi snu, który jest w dużej mierze wynikiem stosowania kofeiny.
 

Dietrich Mateschitz nie zastanawia się nad tym, jak dużo kofeiny jest w jego diecie. Duży, przyjazny człowiek z szerokim, ciepłym uśmiechem przedzierającym się zza jego kilkudniowego srebrnego zarostu, ten austriacki geniusz marketingu opisuje siebie jako „lubiącego ryzyko”, niezależnie czy akurat wspina się po skalnym urwisku, jeździ na nartach zrzucony na stok z helikoptera, wędruje w Alpach niewiarygodnie stromym szlakiem czy prowadzi biznes. Mateschitz powinien czuć się swobodnie w obliczu ryzyka, ponieważ największe, którego kiedykolwiek się podjął, zwróciło się w spektakularnym stylu. Zupełnie nowy produkt trafił na półki supermarketów, pokonał setki konkurentów i uczynił go miliarderem, a to wszystko w ciągu 15 lat.
 

W 1980 Mateschitz pracował dla Blendaxu, niemieckiej firmy kosmetycznej, zajmując się sprzedażą produktów do pielęgnacji skóry i pasty do zębów w Azji Wschodniej. Jego regularne loty z Frankfurtu do Tokio i Pekinu nieuchronnie kończyły się jet lagiem, którego Mateschitz nienawidził. Koniec końców był sprzedawcą; musiał być w szczytowej formie, żeby zrobić to co do niego należało. Po długich lotach był jednak znużony i pozbawiony energii. Dostrzegł, że taksówkarze w większości azjatyckich miast regularnie sączyli napój z małych butelek. Po jednym wyczerpującym locie do Bangkoku poprosił taksówkarza, żeby podzielił się z nim.

Eureka!

– Jet lag zniknął – wspomina. – Nagle poczułem się zupełnie rozbudzony.


Kluczowy składnik
 

Opowiadając historię prawie dwie dekady później, Mateschitz wciąż pamięta ekscytację, gdy dokonał odkrycia.
 

– Widywałem te napoje w całej Azji i była na nie ogromna podaż. Zacząłem myśleć: dlaczego nie ma ich na Zachodzie?
 

Zachód miał, oczywiście, kluczowy składnik tych azjatyckich napojów: kofeinę. Napój, który tak dobrze sprawdził się w przypadku Dietricha Mateschitz, czyli tajski tonik o nazwie Krating Daeng (czerwony byk, więc po angielsku Red Bull), był mieszanką kofeiny, aminokwasu (tauryny) i węglowodanu (glukuronolaktonu). Austriak zrezygnował ze sprzedawania pasty do zębów i zainwestował oszczędności życia w licencję na sprzedaż Krating Daeng na Zachodzie. Poeksperymentował nieco z aromatami i opakowaniem, dodał bąbelki i uruchomił sprzedaż napoju w Europie w późnych latach osiemdziesiątych.
 

Początkowo sprzedawcy nie wiedzieli, co zrobić z napojem energetycznym. Nie było takich produktów, a tym samym nie istniał dla nich rynek. Mateschitz rozwiązał ten problem błyskotliwą kampanią marketingową. „Nie pijesz Red Bulla. Zażywasz go” głosiły reklamy. „Masz lepsze rzeczy do roboty niż sen.” „Red Bull dodaje Ci skrzydeł.”
 

Red Bull rozpoczął organizowanie ekstremalnych wydarzeń sportowych, począwszy od kitesurfingu, street luge (jazdy na prędkość na deskorolkach w pozycji leżącej) i paralotniarstwa po mistrzostwa Flugtag (czyli zasilanych siłą ludzkich mięśni latających maszyn) oraz własny Seifenkistenrennen, czyli Wyścig mydelniczek, zbudowanych samemu pojazdów bez napędu. Rynkiem docelowym byli wykształceni, energiczni i zamożni młodzi europejczycy - ludzie, którzy spędzali długie dni na parkiecie giełdowym i na bieżni, a długie noce w klubach w centrum miasta, tańcząc i pijąc aż do świtu.
 

Na przełomie wieku, najgorętszym nowym koktajlem wśród europejskiej sceny klubowej był Wódka Bull, czyli Red Bull zmieszany z wódką. (Można też kupić Bullgaritę, czyli Red Bulla z tequilą, Chambulla, który jest Red Bullem z szampanem lub Bullmeistera, który jest Red Bullem z Jägermeisterem.) „Red Bull szaleje całą dobę”, zapewniała w reklamie firma, dodając pomocną uwagę: „Dodawanie alkoholu nie zmienia właściwości Red Bulla.”
 

Red Bull wszedł ma amerykański rynek w 1997 roku, promując serię ekstremalnych wydarzeń sportowych i zatrudniając „społeczne supergwiazdy” na uczelniach jako menedżerów marki Red Bull. Obecnie produkt jest obecny w ponad stu krajach i sprzedaje się w liczbie blisko dwa miliardy puszek rocznie.
 

Biuro domowe Red Bulla, położone na zapierającym dech w piersiach skraju austriackich Alp, nad mieniącym się jak klejnot błękitnym, górskim jeziorem Fuschlsee, zdaje się być bardziej ekskluzywnym klubem plażowym niż siedzibą wielomiliardowej korporacji. Mateschitz poprosił architekta, aby zaprojektował budynek w kształcie dwóch wybuchających wulkanów, które odzwierciedlałyby gwałtowny wzrost sprzedaży produktu. Młodzi prawnicy w koszulkach bez rękawków i dżinsach zapełniają rowerami górskimi firmowy parking, a w holu przy biurze dyrektora śpi duży czarny pies pod 6 metrowymi palmami. Herr Mateschitz, teraz sześćdziesięcioletni, trzyma się obowiązującej mody, nosząc do pracy dżinsy i mokasyny (bez skarpetek) i grając z młodszymi menedżerami w siatkówkę na plaży nad jeziorem.
 

Mateschitz bagatelizuje swoją rolę w sukcesie Red Bulla i przypisuje wszelkie zasługi „wzorowi”.
 

– W marketingu musisz odróżnić się od istniejących produktów – mówi. – Kawa oferuje kofeinę, ale w gorzkiej formie, a nie zimnej i orzeźwiającej. Inne napoje bezalkoholowe są orzeźwiające i gaszą pragnienie, ale nie oferują żadnych korzyści. Łatwo sprzedać przyjemność, ale widzieliśmy, że na rynku było też miejsce dla skuteczności, dla przyjemnego napoju, który spełnia swoją funkcję. To jest ta nisza; to jest Red Bull.
 

Pomysł, żeby napój miał „funkcję”, którą realizuje dzięki dodaniu znacznej dawki uzależniającej substancji, sprawia, że niektórzy podchodzą do tego z obawą. Francja i Dania zakazały całkowicie napojów energetycznych, takich jak Red Bull, powołując się na obawy o zdrowie obywateli w związku z podwyższonym poziomem kofeiny, a także innych suplementów. Początkowo nawet w jego własnym kraju, Austrii, puszki Red Bulla nosiły ostrzeżenie Nicht mit Alkohol Mischen - nie mieszać z alkoholem.
 

W Irlandii opinia publiczna została zaalarmowana po tym, gdy 18-letni koszykarz wypił kilka puszek Red Bulla przed meczem, a potem upadł i zmarł na boisku. Autopsja nie rozstrzygnęła, czy Red Bull przyczynił się do tej nagłej śmierci. Jednak ten niewyjaśniony przypadek zgonu wysportowanego, młodego człowieka skłonił rząd w Dublinie do stworzenia Komisji ds. napojów pobudzających, która bada ich wpływ na zdrowie irlandzkich obywateli.
 

– Pierwszą rzeczą, jaką zauważyłem podczas spotkania komisji, było to jak dużo pili kawy – mówi Martin Higgins, tryskający energią dyrektor ds. promocji bezpiecznej żywności w Irlandii, który nadzorował badania. – Myślę, że wszyscy stosujemy jakieś używki w ten czy inny sposób.
 

Główny stymulant
 

Chociaż Komisja przejrzała wszystkie składniki Red Bulla i podobnych produktów, stwierdzono, że właśnie kofeina była głównym stymulantem. – Ludzie wcale nie kupowali ich ze względu na energię czy siłę fizyczną – mówi Higgins. – Chodziło o kofeinowe pobudzenie, szczególnie w nocnych klubach. I to właśnie kofeina budziła największe obawy.
 

W końcu Komisja ds. napojów pobudzających nie dopatrzyła się poważnego zagrożenia wynikającego ze spożycia energetyków z kofeiną - w umiarkowanych ilościach. Grupa zaleciła stosowanie etykiet ostrzegających o tym, że napoje te są nieodpowiednie dla dzieci, kobiet w ciąży i osób wrażliwych na kofeinę, a także wystosowała ogłoszenia zdrowotne, informujące o tym, że napoje energetyczne z kofeiną nie powinny być spożywane w celach sportowych lub do uzupełniania utraty płynów podczas ćwiczeń.
 

W zeszłym roku Unia Europejska, częściowo pod wpływem irlandzkiego badania, zaczęła wymagać, aby napoje zawierające ponad 150 miligramów kofeiny na litr były oznaczone jako napoje o „wysokiej zawartości kofeiny”. W tej sytuacji Red Bull i większość konkurencyjnych produktów, podobnie jak filiżanka kawy, są napojami wysokokofeinowymi, ale większość słodkich gazowanych napojów już nie. Wymóg etykietowania obejmuje wszystkie 25 krajów UE. Australia i Nowa Zelandia również przyjęły podobne przepisy. W Stanach Zjednoczonych nie ma takich obostrzeń, ale wiele napojów energetycznych tam sprzedawanych i tak nosi podobne ostrzeżenia.
 

Jeden z członków irlandzkiej Komisji ds. napojów pobudzających wcale nie był zadowolony z uchwalonej decyzji - do tego stopnia, że wycofał się z udziału w jej pracach. Jack James, psycholog, uważa, że niewiele można zyskać etykietując napoje o wysokiej zawartości kofeiny. Uważa, że takie oznaczenie wskazuje konsumentom, że mogą całkowicie bezpiecznie pić napoje z niższym poziomem kofeiny, co, jak zauważa, wcale nie jest poparte dowodami. Podczas gdy konsumenci na całym świecie nadal systematycznie spożywają kofeinę, James siedzi w swoim spartańskim biurze na kampusie Narodowego Uniwersytetu Irlandii w Galway, dokumentując przyczyny, dla których powinni przestać. Jeden z kolegów zażartował kiedyś, że prowadzi krucjatę przeciwko kofeinie. James, rodowity Australijczyk z kręconymi włosami, drucianymi okularami i stalową determinacją, popija letnią wodę w trakcie czterogodzinnego wywiadu. Wcześniej codziennie spożywał kofeinę, ale zupełnie zrezygnował kilka lat temu. – Ludzie na spotkaniach naukowych pytają mnie: „Hej, Jack, chcesz kawy?”
 

James krytykuje raporty badawcze finansowane przez branże napojów gazowanych i kawy, które jego zdaniem przedstawiają kofeinę jako nieszkodliwą substancję, ignorując dowody na jej potencjalny negatywny wpływ. Jego własne prace badawcze ostrzegają, że kofeina jest środkiem psychoaktywnym, który podnosi ciśnienie krwi, a tym samym zwiększa ryzyko chorób serca.
 

Jednak ocena Jacka Jamesa odstaje od większości opinii na temat kofeiny wyrażanych w kontekście zdrowia publicznego. Producenci kawy i napojów bezalkoholowych finansują część badań laboratoryjnych nad kofeiną, ale jest również wielu badaczy niezależnych. Panuje niepodzielna opinia, że ta najbardziej popularna na świecie substancja nie jest niebezpieczna przy umiarkowanym poziomie konsumpcji - do 300 miligramów (małej, 0,35-litrowej kawy na wynos lub sześciu do ośmiu puszek gazowanego napoju na dobę).
 

Mimo wszystko, kofeina pozostaje substancją chemiczną, co może tłumaczyć, zmartwienie niektórych osób. Prowadzone przez lata badania populacyjne wykazały, że ludzie, którzy spożywają kofeinę są bardziej narażeni na raka nerek, pęcherza moczowego, piersi i trzustki oraz na osteoporozę. Jednak te odkrycia nie udowodniły, że to kofeina była przyczyną choroby. Wszystko, co może być zbadane, to efekty krótkookresowe.
 

Podobnie jak inne substancje chemiczne, kofeina ma wyraźny wpływ na funkcje psychiczne i fizyczne. Liczne badania wykazały, że kofeina ma działanie analeptyczne (stymuluje centralny układ nerwowy) i ergogeniczne (poprawia sprawność fizyczną). Jest również diuretykiem, chociaż według niedawnych analiz spożywana w umiarkowanych ilościach nie odwadnia nawet sportowców, jak się powszechnie uważa. Napoje z kofeiną zwiększają wydalanie moczu w takim samym stopniu jak woda. Kofeina podnosi również ciśnienie krwi, ale efekt jest tymczasowy. Chociaż niektóre badania wykazały, że kofeina zwiększa straty wapnia, jednakże dzieje się to w tak małym stopniu, że można je wyrównać, spożywając zaledwie dwie łyżki mleka dziennie.
 

W rzeczywistości większość badań sugeruje, że kofeina może być korzystna dla zdrowia. Jak wykazały, może pomóc złagodzić ból, zmniejszyć zagrożenie migrenowymi bólami głowy, zredukować objawy astmy i poprawić nastrój. Jako środek pobudzający umysł, zwiększa czujność, percepcję i szybkość reakcji, a ponieważ zwalcza zmęczenie, poprawia wydajność w zadaniach wymagających czujności, takich jak prowadzenie samochodu czy samolotu, rozwiązywanie prostych zadań matematycznych i wprowadzanie danych.
 

I chociaż jest praktycznie powszechnie stosowana, przypadki jej nadużywania są rzadkie. – Z kofeiną, nadużywanie ma tendencję do samoczynnego zatrzymania – mówi Jack Bergman, farmakolog behawioralny na oddziale psychiatrii w Harvard Medical School. – Osoba robi się zdenerwowana, czuje się nieswojo i po prostu nie chce kontynuować.
 

Moment, w którym dana osoba osiąga ten stopień rozdrażnienia jest bardzo zróżnicowany. Niektórzy ludzie wydają się być genetycznie bardziej podatni na wpływ kofeiny i ich niepokój może wzrosnąć nawet po spożyciu niewielkich ilości. U niektórych konsumentów dawki 300 mg lub więcej mogą spowodować wzrost napięcia, niepokój, a nawet wywołać ataki paniki, które są wytłumaczeniem, dlaczego badania pokazują, że ludzie nerwowi na ogół spożywają mniej kofeiny.


Wzrost niepokoju i nerwowości
 

Co do spożycia kofeiny wśród dzieci, to jasne, że ich niższa masa ciała oznacza, powinny przyjmować mniejsze ilości niż dorośli. W raporcie irlandzkiej Komisji ds. napojów pobudzających zaleca się, żeby zniechęcać dzieci do spożywania napojów z wysoką zawartością kofeiny, aby uniknąć ewentualnego wzrostu niepokoju czy nerwowości. Nie ma jednak jednoznacznych dowodów, by kofeina w małych ilościach była szkodliwa dla dzieci. Raport australijskiego i nowozelandzkiego Urzędu ds. żywności stwierdza, że dzieci prawdopodobnie metabolizują kofeinę szybciej i nie ma powodów, aby podejrzewać, że są one bardziej podatne na jej wpływ - dobry czy zły - niż dorośli.
 

Nawet dla kobiet w ciąży, grupie osób, której Agencja Żywności i Leków zaleca unikanie kofeiny, jeśli to możliwe, ryzyko wydaje się małe, o ile dawka dzienna jest utrzymywana na umiarkowanym poziomie. Michael Bracken, epidemiolog zajmujący się badaniami okołoporodowymi z Wydziału zdrowia publicznego w Yale, prześledził zwyczaje tysięcy kobiet w ciąży w ciągu ostatnich dwóch dekad i stwierdził: „Na podstawie aktualnych danych możemy śmiało powiedzieć kobietom w ciąży, że jeśli spożywają mniej niż 300 miligramów kofeiny dziennie - to jedna do dwóch filiżanek kawy - nie robią nic szkodliwego dla dziecka.”
 

Po kilkudziesięciu latach badań kofeina pozostaje na prowadzonej przez Agencję Żywności i Leków liście dodatków do żywności „ogólnie uważanych za bezpieczne”.
 

– Patrząc na wszystkie badania poświęcone kofeinie bardzo trudno dowieść, że umiarkowane spożycie jest szkodliwe – wyjaśnia Bergman. – Efekty behawioralne występują, ale łagodne. Bez wątpienia pojawia się pewne uzależnienie fizyczne. Wstaję rano i zwykle wypijam dwie filiżanki kawy. Ale jeśli tego nie zrobię, nie poczuję ciężkich objawów odstawienia.
 

Niektórzy stosujący regularnie kofeinę mogliby się spierać z Bergmanem: dzień bez kofeiny może powodować bóle głowy, drażliwość, brak energii i, oczywiście, senność. Ale w porównaniu z rezygnacją z kokainy lub heroiny, odstawienie kofeiny jest szybkie i łatwe. Objawy zazwyczaj znikają w ciągu dwóch do czterech dni, choć mogą trwać nawet tydzień lub dłużej. Mimo to, chęć uniknięcia nieprzyjemności z odstawienia może wyjaśnić, dlaczego miliardy ludzi tak chętnie codziennie ją spożywają. Osoba, która mówi: „Jestem nieznośny nim wypiję pierwszą filiżankę kawy rano”" opisuje łagodną formę uzależnienia.
 

W rzeczywistości, Jack James twierdzi, że powszechne fizyczne uzależnienie od kofeiny mogło wpłynąć na wyniki badań, wyolbrzymiając efekt poprawy nastroju przez kofeinę. Jeśli naukowcy porównują dwie grupy badanych - tych, którzy otrzymali dawkę kofeiny i tych, którzy mają mają ją otrzymać - jakakolwiek poprawa nastroju lub funkcjonowania w grupie spożywającej kofeinę może wynikać po prostu z likwidacji objawów odstawienia. – Być może wszyscy jesteśmy uwikłani w ten niekończący się cykl – zgadza się Derk-Jan Dijk, fizjolog z Uniwersytetu w Surrey pracujący w centrum badań snu. – Spożywasz kofeinę i jesteś bardziej czujny. Potem następnego dnia rano, efekt mija i potrzebujesz jej więcej, aby przywrócić czujność. Ale może moglibyśmy wyrwać się z tego cyklu. Ci z nas, którzy pracują w ciągu dnia, mogą robić to tak samo dobrze bez kofeiny.
 

Z drugiej strony, rytuał wypicia kawy z rana, może ze słodkim rogalikiem, jest normalną częścią życia, która nas cieszy. Uspokaja. Pomaga zaplanować dzień. To coś, co może przydać się każdemu. Przez wieki ludzie tworzyli liczne rytuały towarzyszące spożywaniu ich ulubionego narkotyku. Często przerastały one sam napój. Spójrzmy choćby na japońską surową i elegancką ceremonię parzenia herbaty, czyli chanoyu. Proste wnętrze herbaciarni, miękki szelest kimono po podłodze tatami i piękno formowanych ręcznie brązowych filiżanek są tak samo ważne, jak sama herbata.
 

Brytyjczycy obrócili swój popołudniowy rytuał w konkurs przepychu i luksusu. W lśniącym blaskiem londyńskim królestwie jedzenia Fortnum & Mason popołudniowa herbata jest serwowana pośród zielonych, marmurowych kolumn i ogromnych kwiatowych wzorów, w delikatnych złoto-zielonych porcelanowych filiżankach. Usłużni kelnerzy podają przekąski, bułeczki z gęstą śmietaną i tarty z owocami tropikalnymi do herbaty Earl Grey lub Lapsang Souchong. Pianista w środku pomieszczenia odgrywa „On the Sunny Side of the Street” (Po słonecznej stronie ulicy), co idealnie to współgra z miejscem, bo rzeczywiście można się poczuć bogatym jak Rockefeller, przynajmniej dopóki nie skończy się herbata i nie pojawi się rachunek na, bagatela, 44 funty.
 

Amerykanie, bardziej praktyczni, skupili się na raczej swobodnym zbiorze kofeinowych rytuałów: pączek wiedeński i kawa w lokalnym Dunkin' Donuts lub kawa instant ze sproszkowaną śmietanką i słodzikiem przy biurku. Jednak w ciągu ostatnich dziesięciu lat, amerykański poranny rytuał spożywania kofeiny stał się zdecydowanie bardziej ekskluzywny. Zalew nowych kawiarni zmienił kubek lury za 75 centów z darmową dolewką w ekstrawagancką kawę za sześć dolarów, parzoną i dobieraną smakowo specjalnie dla każdego klienta przez baristę.
 

– Stworzyliśmy zupełnie nowy rytuał picia kawy w tym kraju – mówi Howard Schultz, założyciel Starbucksa. W ciągu dwudziestu lat Schultz przemienił kawiarnię na rogu Fourth i Spring w Seattle w firmę z listy Fortune 500, budując międzynarodową ikonę tak znaną na całym świecie, że nawet Playboy zrobił sesję „Kobiety Starbucksa”. Pijący pięć filiżanek kawy dziennie, 51-letni Schultz z werwą kręci się po biurze i opowiada, jak to wszystko się zaczęło.
 

Schultz był w Seattle sprzedawcą ziaren kawy dla sklepu Starbucks - nazwanym na cześć pierwszego oficera Moby'ego Dicka Melville'a - kiedy odwiedził Mediolan w 1983 roku i zakochał się w atmosferze tej wielkiej włoskiej instytucji, barze espresso. – Chodziło o doskonałą kawę, ale jeszcze o coś więcej – mówi z zaangażowaniem. – Chodziło o rozmowę. O społeczność. O relacje międzyludzkie. A kawa łączyła to wszystko. Pomyślałem, że możemy to zrobić w Seattle.


Sukces kofeinowy
 

W dżdżysty (a jakby inaczej?) poranek w kwietniu 1984 roku, Schultz otworzył w Seattle mały bar espresso w rogu sklepu z ziarnami kawy, oferując tajemnicze napoje jak caffe latte, o jakich podobnym do Dunkin' Donuts nawet się nie śniło. W ciągu kilku dni na chodniku zaczęły ustawiać się długie kolejki, a Howard Schultz nigdy nie żałował swojej decyzji. Wkrótce opuścił firmę i otworzył własny bar espresso, zwany Il Giornale. Dwa lata później wykupił swojego byłego pracodawcę, a teraz na całym świecie jest ponad 20 tys. kawiarni Starbucks.
 

Schultz nie lubi podkreślać roli, jaką mogła odegrać kofeina w sukcesie jego firmy – Nie sądzę, żeby to była kofeina. Myślę, że rytuał, romans tego wszystkiego, są naprawdę ważn – stwierdza.
 

Jednak kofeina też tam jest. Kilkanaście kilometrów autostradą od biura Schultza, w palarni ziaren kawy Starbucks w Kent, w stanie Waszyngton, kierownik Tom Walters przekonał się o tym na własne oczy. – Proszono mnie bym nie robił bezpośredniego połączenia między kawą a kofeiną – mówi Walters przechadzając się miedzy górami 70 kilowych worków jutowych ze świeżo zebranymi ziarnami z Kolumbii, Kostaryki, Nikaragui i Indonezji – ale widzimy tu cholernie dużo kofeiny. Gdy wypiekamy ziarna, kofeina tworzy rodzaj osadu na piecu. Tak więc, gdy jesteśmy zbyt zajęci, by zrobić sobie przerwę na kawę, niektórzy ludzie po prostu jeżdżą palcem po obudowie pieca, oblizują go i w ten sposób dostają kopa.
 

To pobudzenie tłumaczy dlaczego tak wiele z najbardziej popularnych napojów na Ziemi - cola, kawa, herbata - zawiera akurat kofeinę. Czy to student sączący mokkę w laboratorium czy mnich popijający zieloną herbatę przy modlitwie w świątyni, kofeina to ulubiony stymulant ludzkości w pracy każdego dnia, na całym świecie.
 

W nocy zresztą też. Wracamy do migających świateł i ogłuszającego hałasu w londyńskim klubie Egg, gdzie Lee Murphy tańczy teraz w rytm hitu „Give It What You've Got!” Bierze długi łyk z jednej z jego dwóch puszek Red Bulla. – Słuchaj, stary, wiem, że to jak narkotyk – przekrzykuje hałas – ale bez tego nie dam rady.