– Ludzie z Zachodu lubią oglądać kąpiele, bo wydają się czymś naturalnym i słonie wyglądają na szczęśliwe – mówi. – Ale pewna chińska agencja turystyczna wystąpiła z pytaniem, dlaczego ograniczyłam pokazy. Powiedzieli, że ich klienci je uwielbiają, a kąpiele wcale ich nie obchodzą.
Zdaniem Kalamapijit zapewnienie odrębnych opcji dobrze robi interesom.

Wraz z Kirsten przyglądałyśmy się na całym świecie turystom oglądającym zwierzęta trzymane w niewoli. W Tajlandii widziałyśmy Amerykanów ściskających się z tygrysami w Chiang Mai i chińskie panny młode w sukniach ślubnych jeżdżące na młodych słoniach wśród fal przyboju na wyspie Phuket. W Rosji widziałyśmy niedźwiedzie polarne w drucianych kagańcach tańczące na lodzie pod namiotem cyrkowym, a nad Amazonką nastoletnich chłopców robiących sobie selfie z małymi leniwcami.

W Tygrysim Zoo Sriracha w tajlandzkim Chon Buri tygrysiątka są trzymane w małych klatkach, z których wyjmuje się je tylko na czas robienia zdjęć. Hodowanym w niewoli matkom młode odbiera się tuż po urodzeniu – aby turyści zawsze mieli słodkie kociaki do przytulania.

 

Większość turystów czerpiących radość z takich spotkań nie wie, że dorosłe tygrysy mogą mieć usunięte pazury, być otumanione lekami albo jedno i drugie. Ani tego, że zawsze mogą poprzytulać młode, bo te koty są pospiesznie rozmnażane, a tygrysiątka odbiera się matkom kilka dni po urodzeniu. Albo że słonie nie robią ludziom krzywdy, kiedy ich wożą lub dla nich występują, bo jako oseski zostały „poskromione” i wpojono im strach przed hakami. Albo że amazońskie leniwce, złapane nielegalnie w puszczy, często umierają po kilku tygodniach w niewoli.

Jeżdżąc po miejscach występów i zagrodach na trzech kontynentach i na Hawajach, zadając pytania o to, jak zwierzęta są traktowane, i uzyskując odpowiedzi, które nie zawsze były spójne, przekonałyśmy się, jak metodycznie i skrzętnie ukrywa się cierpienie zwierząt.

Zooturystyka odwołuje się do ludzkiej miłości do zwierząt, ale często stara się maksymalizować zyski, eksploatując zwierzęta od narodzin do śmierci. Opłacalność tej branży wynika w znacznym stopniu z wiary ludzi w to, że zwierzęta, które oglądają, karmią lub na których jeżdżą, też się dobrze bawią, To się udaje po części dlatego, że turyści – nieznający sytuacji i spragnieni pozytywnych doznań – zazwyczaj nie biorą pod uwagę tego, iż pomagają krzywdzić zwierzęta. Media społecznościowe pogarszają sytuację – nieświadome lansowanie przez przyjaciół i trendsetterów legitymizuje te atrakcje, jeszcze zanim turysta zbliży się do zwierzęcia. Ich rola została w pewnym stopniu zauważona. W grudniu 2017 r. po reportażu śledczym National Geographic Instagram wprowadził nowy element: użytkownikom klikającym w jeden z licznych hasztagów typu #slothselfie albo #tigercubselfie wyskakuje ostrzeżenie mówiące, że zawartość, jaką oglądają, może być szkodliwa dla zwierząt.

 Olgę Barancewą ludzie znajdują na Instagramie. Fotografka z Rosji. Fotografuje marzenia 
– głosi jej biogram. Barancewa spotyka się z klientami na leśnych sesjach z udziałem zwierząt trzymanych w niewoli pod Moskwą.

Z okazji swoich 18. urodzin Sasza Biełowa uraczyła się sesją z Barancewą – i watahą wilków.
– To było moje marzenie – mówi, przegarniając włosy stylizowane tego ranka u fryzjera. – Wilki są dzikie i niebezpieczne. A te wilki, kiedy nie biorą udziału w sesji, są trzymane w małych klatkach w przydomowym zoo.

Rodzina Krawcowów zatrudniła Barancewą, żeby zrobić sobie pierwsze profesjonalne zdjęcia – cała piątka dygotała i uśmiechała się w brzozowym lesie w towarzystwie niedźwiedzia o imieniu Stiepan.

Barancewa fotografuje ludzi z dzikimi zwierzętami od sześciu lat. Mówi, że „obudziła się jako gwiazda” w 2015 r., kiedy kilka redakcji międzynarodowych mediów znalazło ją w internecie. Liczba osób śledzących jej stronę na całym świecie podskoczyła do ponad 80 tys.