Już na kilku metrach głębokości światło słabnie. Mimo przejrzystej wody pole widzenia nurka w Hańczy to tylko kilkanaście metrów. Zbyt mało, żeby objąć wzrokiem jedną z podwodnych ścian. O ich istnieniu wiadomo od dawna, ale nikt nigdy nie oglądał ich w całości. – Mimo że przez ostatnie 25 lat nurkowaliśmy tu wiele razy, nie znaliśmy ich rzeczywistych rozmiarów, nie wiedzieliśmy, czym są ani jak powstały. Żaden geolog nie potrafił nam tego wyjaśnić – opowiada Paweł Szpygiel, pochylając się nad mapą geologiczną okolic jeziora. Trudno uwierzyć, że najgłębsze jezioro w Polsce to na niej wciąż biała plama.

Nie jest to jednak wyłącznie problem Hańczy, bo aż 70 proc. polskich jezior wciąż nie ma planów batymetrycznych.

– Dla nauki są to miejsca równie egzotyczne jak powierzchnia Księżyca, ale na śródlądziu praktycznie nie nurkuje się u nas w celach naukowych. Trudno powiedzieć dlaczego, bo jest to metoda znacznie tańsza niż odwierty i analizy wydobywanych próbek – mówi Szpygiel.

– A przecież przed wojną to Polacy wykonywali pionierskie badania dna Bałtyku. W bloku socjalistycznym byliśmy jedynym krajem, w którym nurkowanie mogło rozwijać się turystycznie. Na wielu uczelniach działały kluby płetwonurków. Przyrodnicy rzadko jednak z tego korzystali. Dna jezior do dziś bada się głównie za pomocą sond i czerpaków opuszczanych z łodzi. To tak jakby latać we mgle helikopterem, zbierać białe nitki unoszące się nad łąką i na tej podstawie wnioskować, jak wygląda pajęczyna.

Dopiero w 2010 r. w Hańczy zespół prof. Lauterbacha przeprowadził badania, które ustaliły, jak zmieniały się klimat i roślinność wokół jeziora, kiedy ustąpiła bryła martwego lodu. Dzięki analizie osadów wiadomo,
że jeszcze ponad 12 tys. lat temu zalegał on w rynnie jeziora, a obecność lodowca na Skandynawii skutecznie hamowała ciepłe zachodnie wiatry nad Polską. W efekcie północno-wschodnia część kraju była ochłodzona znacznie dłużej niż południowa. Świadczyć może o tym także wieczna zmarzlina zalegająca w pobliżu jeziora na głębokości 365 m. Do niedawna geolodzy sądzili, że to właśnie podczas ostatniego zlodowacenia potężne masy lodu i płynących pod nim wód wyżłobiły wysokie na kilkadziesiąt metrów pionowe ściany i głazowiska Hańczy i że od tamtej pory w jeziorze niewiele się zmieniło.

– Tu mamy dowód, że ścianki żyją własnym życiem – mówi Paweł Szpygiel, wpatrując się w widoczne na zdjęciach skalne pęknięcia. Starsze mają krawędzie zaokrąglone lub całkiem obłe, młodsze – ostre, wszystkie natomiast świadczą o tym, że są to aktywne geologicznie twory. Tuż obok znajdują się zagłębienia, które do złudzenia przypominają małe jaskinie. Obecnie służą miętusom za schronienie, ale to pozostałość po głazikach – niedużych kamieniach, które zostały tu naniesione, a następnie ukierunkowane przez nacisk lodowca.

– Na ich podstawie geolodzy mogą określić, z której strony zadziałała siła fałdująca starsze osady – wyjaśnia Szpygiel. – Gdyby ścianki były tworem tylko ostatniego zlodowacenia, siła, która je uformowała, musiałaby pochodzić ze wschodu. Ale obraz pofałdowań nasuwa podejrzenie, że ścianki mogły zacząć kształtować się wcześniej niż formy krajobrazu, które możemy podziwiać na powierzchni. Może nawet o ponad 100 tys. lat.

Nie tylko wiek, ale i rozmiary ścianek robią wrażenie. Są tak duże, że za pomocą zwykłych zdjęć trudno ocenić ich wielkość. Dopiero za pomocą obrazów z sonaru bocznego, przeanalizowanych przez specjalistów z Państwowego Instytutu Geologicznego, udało się określić dokładne rozmiary i rozmieszczenie w jeziorze. Aby dokładnie zbadać ścianki, naukowcy muszą jednak ścigać się z czasem. Głównie z powodu ich popularności wśród nurków. Ci mniej doświadczeni zamiast utrzymywać bezpieczną odległość, dotykają osadów, a nawet wspinają się po stromych zboczach. W  wielu miejscach są tak „wygładzone”, że doświadczeni przewodnicy już tam nie nurkują.

Oprócz ścianek w jeziorze są też inne ciekawe zjawiska geologiczne, tj. podwodne wąwozy i źródła, w których płynie woda o większej gęstości. – Aby je chronić, chcemy utworzyć w Hańczy podwodne geostanowiska będące częścią geoparku – mówi Szpygiel. – To, co znajduje się pod wodą, powinno być równie ważne jak krajobrazy na powierzchni