Co będziemy jeść w przyszłości? FAO prognozuje, że w ciągu najbliższych 40 lat zapotrzebowanie na białko pochodzenia zwierzęcego zwiększy się dwukrotnie. Nawet jeśli te przewidywania są wyolbrzymione, w końcu wzrost wydajności produkcji mięsa dojdzie do ściany.

Zatrzyma się choćby dlatego, że nie dysponujemy nieograniczonymi obszarami rolnymi. Na wytworzenie 1 kg wołowiny potrzeba 7–8 kg ziarna, a na uprawę paszy już wykorzystuje się do 70 proc. terenów rolnych na świecie. Mięso niebawem może stać się luksusem nawet w krajach bogatych. W ostatnich latach znacznie bowiem wzrosły ceny zboża.

Na razie dzięki dotacjom ceny mięsa utrzymują się na dość niskim poziomie, ale kiedyś pewnie się to skończy. W dodatku jeśli radykalnie nie zostanie zmieniona polityka wykorzystania zasobów morskich, w przełowionych oceanach zabraknie ryb.

Skąd ludzkość weźmie białko, niezbędny budulec mięśni? No cóż. Coraz częściej słychać zachwyty nad jakością białka owadów – pasikoników czy szarańczaków. Czy to znaczy, że powinniśmy zacząć się oswajać z myślą o koniku polnym na obiad? Można przypuszczać, że moda (albo konieczność) jedzenia owadów niebawem nadejdzie. Przecież krewetki wiele osób zjada ze smakiem.

Zobaczmy zatem, jaką mamy alternatywę. Już teraz, by zwiększyć wydajność produkcji, hodowcy zaczęli dodawać do pasz białko roślinne. Za kilkanaście lat lepiej raczej nie będzie. Zwierzęta tak nienaturalnie karmione może i szybciej rosną, lecz nie wychodzi im to na zdrowie. Mięso sztucznie karmionych zwierząt zawiera więcej tłuszczu i mniej białka niż u tych będących na zwykłej diecie.

Nie ma tu znaczenia fakt, że w przeważającej większości białkowa część paszy pochodzi z soi modyfikowanej genetycznie. (Do Polski sprowadza się ok. 1,5 mln ton rocznie takich ziaren i wytłoków sojowych). Badania wykazały, że nie da się odróżnić mięs zwierząt karmionych paszą zawierającą soję GM, czyli modyfikowaną genetycznie, i taką z soją niemodyfikowaną. Są identyczne. Wszystkie badania wykazują, że stosowanie takiej paszy jest bezpieczne. A mówienie, że ma ona jakikolwiek wpływ na DNA organizmów, które je spożywają, można porównać do stwierdzenia, że od jedzenia zwykłej sałaty miałyby nam wyrastać zielone włosy, a od wołowiny – spektakularne rogi. Genom nie przenika z pożywienia, to po prostu niemożliwe.

Na czym polega modyfikacja genetyczna? W telegraficznym skrócie – do genomu wprowadzany jest odpowiednio wybrany niewielki fragment DNA innego organizmu. Zadanie to jest skomplikowane technicznie, ale wykonalne, ponieważ DNA jest wspólnym kodem dla organizmów zamieszkujących ziemię. Wszyscy składamy się z tych samych „klocków”.

 

GMO nasze codzienne

Organizmy GM budzą silne kontrowersje. To naturalny dla Homo sapiens lęk przed nieznanym. Mimo to można pokusić się o stwierdzenie, że modyfikacje genetyczne roślin dopuszczonych do obiegu dla zwykłego konsumenta są tak naprawdę mało frapujące (i takie powinny zostać). Dotyczą one bowiem tylko kilku gatunków, głównie: soi, kukurydzy, ziemniaka, rzepaku i bawełny. Najczęstszym powodem ulepszania genomów tych roślin jest dodanie kilku genów uodporniających na herbicydy i owady.

(Ziemniak odmiany Amflora zawiera skrobię amylopektynową, co ułatwia proces produkcyjny w przemyśle papierniczym; bulwy nie mogą zostać wykorzystane jako pożywienie). Dzięki modyfikacjom uprawy są tańsze – nie wymagają intensywnych oprysków. Mamy więc konflikt interesów. Z jednej strony są tracące zbyt firmy produkujące środki ochrony roślin, z drugiej – koncerny mające prawo do patentów, od których rolnicy co roku muszą kupować nasiona siewne.

Najbardziej zaskakujący w historii o GMO jest jednak fakt, że ludzie od lat, codziennie, spożywają produkty wytworzone przy udziale organizmów genetycznie modyfikowanych i nikt się przeciw temu specjalnie nie burzy. W ten sposób powstają liczne enzymy, aminokwasy oraz dodatki do żywności. Przykład? Wiele win produkuje się, wykorzystując modyfikowaną pektynazę. Dzięki transgenicznym bakteriom Escherichia coli powstają leki białkowe, np. insulina, a za sprawą drożdży z wprowadzonym odpowiednim cielęcym genem wytwarza się podpuszczkę wykorzystywaną w produkcji serów.

Co by tu jeszcze zmodyfikować

Naprawdę fascynujące są jednak badania nad GMO, które być może zostaną wykorzystane w przyszłości. Wywołują one jednak wiele pytań, również natury etycznej. Naukowcy pracują np. nad modyfikacją genu krowy czy kozy tak, żeby produkowały mleko o określonych właściwościach – pożywniejsze czy lepiej poddające się procesom technologicznym. A gdyby tak, idąc tym tropem, krowom „zainstalować” odpowiedni gen ludzki, to może produkowałyby kobiece mleko? Prawdopodobnie jest to możliwe, na razie powstają pierwsze prace naukowe na ten temat i wciąż poruszamy się w sferze fantazji. Na konkrety musimy jeszcze poczekać.

W laboratoriach powstały już (i w nich oczywiście pozostały) transgeniczne świnie, których mięso zawiera dużo nienasyconych kwasów tłuszczowych, a w szczególności zdrowe kwasy omega-3. Próbowano stworzyć zwierzęta hodowlane, które dzięki modyfikacji genu wzrostu rosłyby dużo szybciej niż normalnie. Badania okazały się nieopłacalne, ponieważ nie uzyskano wzrostu znacząco szybszego niż przy stosowaniu odpowiednio skomponowanej paszy w zwykłej hodowli. Prace te udały się tylko na rybach, którym przełożono z innych ryb gen GH. Tak stworzono odmiany pstrąga i łososia rosnące nawet sześć razy szybciej niż naturalnie. Aby uniknąć ucieczki zmodyfikowanych genetycznie ryb do środowiska, wykonano kolejną modyfikację, która miała zapewnić ich bezpłodność.

Kotlet z laboratorium

Skoro wyżywienie zapełniającej się planety nie jest łatwe, może warto się uciec do tworzenia żywności w probówce? Pozwoliłoby to uniknąć wielkich, zagrażających środowisku hodowli i cierpień zwierząt. Pomysł nie jest nowy. Już Winston Churchill w latach 30. XX w. snuł wizje, że za jakieś 50 lat ludzkość uniknie absurdalnej konieczności hodowania całego kurczaka dla jego skrzydełka czy piersi, podczas gdy reszta się marnuje. I że zamiast tego będziemy hodować przydatne części osobno. Pomylił się o 30 lat. Takie rzeczy dzieją się właśnie teraz. Pierwszy hamburger miał powstać w listopadzie 2012 r. – o czym informuje biuro prasowe Maastricht University, w którym prof. Mark Post prowadzi przełomowe badania. Wielką akcję medialną uniwersytet zapowiada na styczeń tego roku i wtedy dopiero zobaczymy zdjęcia i komentarze smakoszy zajadających się mięsem z probówki.

Jak się robi prawdziwe mięso w laboratorium? Technologie, które to umożliwiają, powstawały przez ostatnich 60 lat. Wykorzystują umiejętność posługiwania się komórkami macierzystymi, hodowania komórek ex vivo oraz rozwój inżynierii tkankowej. W zasadzie mięśnie z pobranych komórek macierzystych mięśni szkieletowych do badań medycznych potrafimy produkować już od 15 lat, w przyszłości pewnie będą wykorzystywane na przykład jako implanty.

Wróćmy jednak do kotleta. Aby go wyprodukować, zespół prof. Posta wykorzystuje komórki macierzyste zwane mioblastami. Znajdują się w mięśniach w sposób całkowicie naturalny – mają za zadanie naprawiać mięsień, gdy ulegnie uszkodzeniu. Mioblasty mają bowiem tę niezwykłą cechę, że potrafią się szybko mnożyć i zawsze powstają z nich komórki mięśnia. Dzieje się to zaskakująco szybko. Już po dwóch dobach leżenia na szalce z pożywką samoczynnie się układają w mięsień. Włókno jest gotowe po kilku tygodniach. Produkcja kotletowego mięśnia nie jest jeszcze wydajna:

– Na jednego hamburgera potrzeba ze trzy tysiące takich włókien – mówi prof. Post. Jako że drugim podstawowym składnikiem mięsa jest tłuszcz, badacze analogicznie wyhodowali też tkankę tłuszczową. Gotowy kotlet powstaje po zmiksowaniu obu świeżo wyprodukowanych tkanek. Prof. Post twierdzi, że takie mięso jest zdrowsze niż z bydła hodowlanego, bo w 100 proc. wiadomo, co się w nim znajduje. Co więcej, będzie można zaprojektować mięso zdrowsze, niepowodujące tylu chorób układu sercowo-naczyniowego co obecnie. Masowa produkcja na szalce rozpocznie się jednak najwcześniej za 20 lat.

Przyszłość rysuje się interesująco: hodowle mięsa, modyfikacje genetyczne, chrupanie owadów. Jeśli wegetarianie po przeczytaniu tego artykułu czują się zawiedzeni, że w ich diecie w ciągu najbliższych 40 lat znaczącej rewolucji nie będzie, pospiesznie donoszę o glonach. Te pożywne organizmy z samego początku łańcucha pokarmowego cieszą się coraz większym zainteresowaniem producentów żywności, pasz, a nawet biopaliw. Ogromne morskie plantacje już powstają.

Paulina Szczucińska