W 2013 r. wystrzelili swoje pierwsze satelity i otrzymali pierwsze fotografie, które zapewniły znacznie bardziej dynamiczny obraz życia na świecie niż wcześniejsze obrazowanie globalne.  Dziś firma Planet ma na orbicie ponad 200 satelitów, w tym około 150 typu Dove, które przy właściwych warunkach są w stanie obrazować każdy skrawek lądu każdego dnia.

Posiada też stacje naziemne aż na Islandii i Antarktydzie. Jej klienci są równie zróżnicowani. Firma współpracuje z Amazon Conservation Association przy obserwacji wylesiania w Peru. Organizacji Amnesty International dostarczyła zdjęcia dokumentujące ataki sił birmańskich na grupę Rohingja. A kiedy w kwietniu ub. roku redakcje prasowe chciały mieć zdjęcia satelitarne bazy lotniczej Shayrat przed i po jej zbombardowaniu przez siły USA, wiedziały, do kogo zadzwonić. To są klienci pro bono. Do płatnych klientów należy Orbital Insight, firma z Doliny Krzemowej zajmująca się analizą geoprzestrzenną na podstawie zdjęć satelitarnych.

Dzięki takim obrazom Orbital Insight potrafi poddać obserwacji budowę dróg i budynków w Ameryce Południowej, ekspansję nielegalnych plantacji palm oleistych w Afryce i plony upraw w Azji.

W firmowej sali konferencyjnej James Crawford, dyrektor naczelny, otworzył laptopa i pokazał mi zdjęcia chińskich magazynów ropy. Pływające pokrywy wskazywały, że zbiorniki są wypełnione w trzech czwartych.

– Fundusze hedgingowe, banki i firmy naftowe wiedzą, ile same mają w swoich zbiornikach – powiedział z chytrym uśmiechem – ale nie wiedzą, ile mają inni. Dlatego rozkład czasowy tych zdjęć jest wyjątkowo ważny.

Tymczasem zespół marketingowy firmy Planet całymi dniami wpatruje się w zdjęcia, próbując sobie wyobrazić, kogo mogłyby zainteresować. Może firmę ubezpieczeniową pragnącą monitorować zniszczenia powodziowe w USA. Albo badacza z Norwegii szukającego dowodów na erozję lodowców. Ale co zrobić z… dyktatorem, który chciałby wytropić dysyden? Tu w grę wkraczają firmowe zasady etyczne.

Planet może odmówić współpracy z kimś, kto ma podejrzane motywy. Inne znaczące ograniczenie ma charakter techniczny. Prowadzona przez Planet obserwacja świata z rozdzielczością wynoszącą 3 m wystarcza do rozpoznania ziarnistego zarysu pojedynczej ciężarówki, ale już nie człowieka. Jeżeli chodzi o rozdzielczość, to najwyższą obecnie – 30-centymetrową – zapewnia inna firma zajmująca się obrazowaniem satelitarnym, DigitalGlobe. Lecz na razie tylko Planet może dostarczać codziennych zdjęć wszystkich lądów Ziemi.

Mimo to Planet przetarła szlak. Któregoś dnia inni pójdą za nią. Ale jakie cele będą im przyświecać? Czy spróbują doskonalić fotografię satelitarną, zwiększając jej rozdzielczość, a tym samym inwazyjność? Marshall nie widzi takiej możliwości.

– Aby rozpoznać człowieka z odległości 500 km, potrzebowałbyś aparatu wielkości autobusu – powiedział mi.


Co to jest inwigilacja z perspektywy zwykłych obywateli?

W rześki jesienny wieczór w San Francisco powróciłem do Planet. Było tam kilkunastu klientów chwalących się, w jaki sposób wykorzystują obrazy satelitarne. Krążyłem między grupkami informatyków stojących w skupieniu wokół sprzętów do monitoringu. Wszędzie, gdzie spojrzałem, pojawiał się świat. Zobaczyłem, jak w brazylijskim stanie Pará ciemnozielone połacie amazońskiej puszczy migają na czerwono.
To system wysyłał automatyczne mejle do właścicieli terenu. Ujrzałem całą sieć nowych dróg w zniszczonym przez wojnę Aleppo w Syrii – i nową przeszkodę na jednej z tych dróg, być może lej po bombie.

Gospodarze z firmy Planet przerwali tę prezentację, aby powiedzieć kilka słów. Andy Wild, szef ds. dochodów, mówił o nowych granicach. Jak to ujął, „uzyskanie codziennego napływu zdjęć ziemskich lądów” to jedno, ale teraz strażnicy tej technologii muszą „zamienić ją w wyniki”.

Młoda kobieta pokazała mi, co ma na laptopie. Nazywała się Annie Neligh i kierowała w Planet „inżynierią rozwiązań dla klientów”. Jednym z nich była teksaska firma ubezpieczeniowa, która podejrzewała, że odnawia polisy właścicielom domów, którzy nie ujawnili, że zainstalowali sobie przy domach baseny. Dla ubezpieczyciela była to 40-procentowa strata na każdej umowie, więc poprosił Planet o inwigilację i zdjęcia satelitarne domów z Plano w Teksasie. Patrząc na dzielnicę złożoną z 1,5 tys. nieruchomości, widzieliśmy kształty 520 zbiorników. To była liczba znacznie większa niż ta, którą podawali klienci firmy ubezpieczeniowej.

– No wiesz, ludzie kłamią – powiedziała Neligh.

Teraz jej klient znał prawdę. Co zamierzał zrobić z tą informacją? Dokonywać niespodziewanych najazdów na domostwa Plano? Żądać dopłat? Zamówić kolejne zdjęcia, które mogłyby ujawnić ekipy budowlane instalujące nowe jacuzzi? Przyszłość już nastała, a w niej prawda jest czymś więcej niż życzliwym wychowawcą.

Inwigilacja to broń – przeciw ludziom dokonującym nielegalnych wyrębów i włamywaczom, przeciw obłąkanym zamachowcom i klęskom żywiołowym, ale także przeciw mniejszym grzeszkom i występkom, które popełniamy.

Czy zostali aresztowani? Czy w ogóle mieli coś na sumieniu? Myślałem o tym, czy kiedykolwiek dowiedzą się, że byli poddani inwigilacji przez niewidocznych ludzi, tak jak teraz jakiś nieznajomy mógł obserwować mnie – ktoś, gdzieś, oglądający na monitorze CCTV widowisko odgrywane przez samotną postać idącą szybko po ciemnej, pustej ulicy, w chłodny wieczór, bez płaszcza, jakby przed czymś uciekała.