Inwigilacja elektroniczna – dokąd doprowadzi nas postęp technologiczny?

Niektórzy zwolennicy swobód obywatelskich, obserwując postępy technologii do inwigilacji zachodzące na pozór z minuty na minutę, mogą mieć wrażenie, że to ekspres, który wymknął się spod kontroli.

– Musimy myśleć na 20 lat do przodu. Wtedy będziecie mieli rzeczywistość rozszerzoną, okulary Oculus Rift 2.0 z co najmniej 3 tys. pikseli na centymetr. Siedząc na końcu sali wykładowej, będziesz mógł odczytać tekst z telefonu wykładowcy. A jednocześnie któraś ze stu kamer w tej sali zdoła dostrzec hasło, które wstukasz w swój telefon – ostrzega Ross Anderson, prof. Inżynierii zabezpieczeń na Uniwersytecie Cambridge.

Do czego nas to doprowadzi? Z jednej strony skłania do łatwowierności każącej sobie wyobrażać dobrowolne zakazywanie takich narzędzi. Jak twierdzi David Anderson, londyński adwokat, który przez sześć lat był niezależnym recenzentem ustawodawstwa antyterrorystycznego.

– Albo uważasz, że technologia ofiarowała nam potężne moce, które rząd powinien wykorzystywać z równie silnymi zabezpieczeniami, albo uznajesz ją za tak przerażającą, że powinniśmy udawać, że jej nie ma. Co do mnie, zdecydowanie należę do pierwszej kategorii. Nie dlatego, że jestem zwolennikiem ufania rządowi, tylko sądzę, że w dojrzałej demokracji, takiej jak nasza, potrafimy konstruować na tyle dobre zabezpieczenia, żeby korzyści były większe niż niedogodności. Z drugiej strony pozwolenie na to, żeby taki postęp technologiczny znalazł sobie drogę na rynek w znacznym stopniu nieuregulowany, również wydaje się nieroztropne.

Jameel Jaffer, założyciel i dyrektor Instytutu Knight First Amendment na Uniwersytecie Columbia, sądzi, że zaczynamy prowadzić życie pod coraz większą inwigilacją. Społeczeństwo dopiero teraz zaczyna zmagać się z konsekwencjami tego faktu. Dyrektor uważa, że powinniśmy się zastanowić nad długotrwałymi skutkami zanim w społeczeństwie zakorzenią się nowe metody do inwigilacji obywateli.

Jak dokonywać takich ocen? Ich próby są szczególnie irytujące, gdy dochodzi do przełomu, który rozsadza nasze poglądy na sposób pojmowania świata. Prawdę mówiąc, taki punkt zwrotny już się pojawił. Technologia, o której mowa, umożliwia inwigilację wszystkich lądów Ziemi każdego dnia. To pomysł działającej w San Francisco firmy o nazwie Planet, którą założyli dwaj idealiści, dawni naukowcy NASA, Will Marshall i Robbie Schingler. Ich centrala mieści się w Dolinie Krzemowej. Z boku mieści się kilka sal konferencyjnych. Usiadłem w jednej z nich, wychodzącej na stołówkę dla pracowników. Dołączyli do mnie Marshall i Schingler.

W NASA urzekła ich idea robienia zdjęć z kosmosu, zwłaszcza zdjęć Ziemi. Eksperymentowali, umieszczając na orbicie zwyczajne smartfony, aby potwierdzić, że stosunkowo niedrogi aparat może działać w kosmosie. Idea polegała na zaprojektowaniu względnie taniego niewielkiego satelity, a następnie, jak powiedział mi Marshall, „wystrzeleniu największej plejady satelitów w historii ludzkości”. Rozmieszczając wiele takich urządzeń, firma mogłaby w pełni poddawać inwigilacji codzienne zmiany na powierzchni Ziemi.