Czy ktoś może wątpić, że gdyby świat był równie skrupulatnie kontrolnie inwigilowany przez ostatnie 150 lat, byłby światem bezpieczniejszym, niż jest dziś? Można by było zidentyfikować Kubę Rozpruwacza, dowiedzieć się czy Lee Harvey Oswald działał w pojedynkę, czy z kimś, i czy O.J. Simpson popełnił to, o co go oskarżano. Oczywiście bezpieczeństwo publiczne bywało pretekstem do społecznej inwigilacji obywateli przed Orwellem, a także po nim. Ale dziś monitoring postrzegany jest jako coś, co ratuje ludzkie istnienia w szerszym rozumieniu tego pojęcia.

Dzięki zdjęciom satelitarnym organizacje niosące pomoc ofiarom klęsk zlokalizowały na pustyni obozowiska uchodźców koło Mosulu w Iraku. A dzięki sondom kosmicznym naukowcy mają twarde dowody na gwałtownie zachodzącą zmianę klimatu. Czy to możliwe, że Wielki Brat ratuje, a nie zniewala ludzkość? A może oba scenariusze realizują się równocześnie?


Inwigilacja przez kamery – jak działa monitoring w miastach?

– Apetyt na inwigilację w Wielkiej Brytanii jest większy niż gdziekolwiek indziej – uważa Tony Porter, jedyny chyba na świecie rządowy komisarz ds. monitoringu telewizyjnego, z którym siedzimy w kafejce w jego londyńskim urzędzie, pod okiem zerkających z czterech kątów kamer.

Porter jest byłym oficerem policji, antyterrorystą, a ministerstwo spraw wewnętrznych zatrudniło go cztery lata temu, by próbował stworzyć pozory, że panuje nad mnożącymi się w kraju kamerami oraz monitoringiem. Porter i jego trzech pracowników od rana do wieczora uporczywie domagają się od różnych operatorów systemów monitoringu, by podporządkowali się przepisom i kodeksom etycznym. Ale prawdę mówiąc, poza możliwością donoszenia do parlamentu na tych, którzy nie chcą tego zrobić, możliwości wywierania nacisku urząd Portera ma żadne.

Stołeczna sieć kamer inwigilujących została uruchomiona w początku lat 90. XX w., po dwóch zamachach bombowych Irlandzkiej Armii Republikańskiej w londyńskim City. Potem nowe systemy monitoringowe wyrastały jak grzyby po deszczu. Prof. William Webster, ekspert od monitoringu, wspomina: "Hasłem tamtych czasów było: Jeśli nie masz nic do ukrycia, nie masz się czego obawiać. Mimo że źródeł tego hasła można się doszukać w hitlerowskich Niemczech, często używano go, żeby zwalczać sprzeciwy wobec instalowania elektrycznej inwigilacji".

Najwcześniejszy londyński system bezpieczeństwa rozszerzono później i ulepszono dzięki wprowadzeniu technologii ARTR na głównych drogach dojazdowych. Obecnie na terenie całego kraju zamontowanych jest 9 tys. takich kamer, które robią (i przechowują) 30-40 mln zdjęć tablic rejestracyjnych dziennie. Wszystkich, nie tylko aut łamiących ograniczenia prędkości albo należących do kryminalistów.

Były koordynator służb antyterrorystycznych Szkocji Allan Burnett zauważył, że przejechanie przez kraj, bez zostania sfotografowanym przez kamerę ARTR, byłoby niemożliwe. Nick Clegg, były wiceminister, sądzi, że Londyn ma najwięcej kamer inwigilujących niż inne państwa na świecie.