Mimo coraz bardziej dokuczliwych mrozów w miasteczku protestacyjnym mieszka już około 4 tysiące osób. To przede wszystkim Indianie z plemienia Siuksów, mieszkających tu od pokoleń, ale też członkowie innych plemion oraz ekolodzy wspierający ich protest. 
 

Wieczorem, 20 listopada doszło do groźnego starcia z policją.  Podczas marszu na most miejscowe władze ostrzelały aktywistów z armatek wodnych, mimo że temperatura dochodziła do minus pięć stopni. Kilkanaście osób trafiło do szpitala z objawami hipotermii. 
 

- Woda z armatek została użyta przeciwko niektórym działaniom protestacyjnym w sytuacjach zagrażającym funkcjonariuszom - tak oficjalnie działania policji tłumaczył Kyle Kirchmeier, szeryf hrabstwa Morton.
 

Tymczasem Energy Transfer Partners, którzy odpowiadają za budowę rurociągu w Północnej Dakocie, nie zwracając uwagi na protestujących, kontynuują prace. Obiekt ma przebiegać po dnie rzeki Missouri, ale nie tylko. Protestujący przekonują, że zniszczy on także zamieszkałe przez nich tereny. Prac nawet nie powstrzymał apel departamentu sprawiedliwości w Waszyngtonie.  
 

- W chwili obecnej prowadzimy działalność wyłącznie na prywatnych gruntach, na co mamy pozwolenia ich właścicieli i odpowiednie licencje - wyjaśniała we wtorek rzeczniczka ETP.
 

Na razie rurociąg nie przekroczył granicy rzeki. Na to potrzebna jest zgoda korpusu inżynieryjnego armii USA. Obecnie jej nie ma, ale zarząd firmy jest dobrej myśli.
 

Na początku listopada Barack Obama oznajmił, że korpus rozważa poprowadzenie rurociągu inną trasą. 
 

- Warto poczekać jeszcze kilka tygodni, żeby upewnić się, czy nie da się tego rozwiązać, biorąc pod uwagę tradycje pierwszych Amerykanów - mówił prezydent.
 

Indianie obawiają się jednak, że korpus podejmie decyzję na korzyść ETP, ponieważ przyszły prezydent – Donald Trump ma ogromne udziały w tej firmie. Nie jest to tajemnica, bo można o tym przeczytać w jego zeznaniu finansowym.  
 

Tekst: Paweł Sadowski