Nie tak dawno na Facebooku na profilu „Gdynia jest zajebista” jakaś nowo przybyła do Gdyni dziewczyna napisała kilka złych zdań o mieście. Że nie może się tu odnaleźć, że korki i że ulica Morska taka szara. Z ponad 350 komentarzy powstałby bogaty przewodnik po ulubionych miejscach gdynian, ich osobistych odkryciach. I co ważne – nikt nie wysyłał dziewczyny z powrotem tam, skąd przybyła, bo gdynianie są nad wyraz gościnni. Czują, że Gdynia to ich miejsce na ziemi. Wiem jedno: kiedy piętnaście lat temu przeprowadziłam się z Gdańska do Gdyni, poczułam się młodszym, szczęśliwszym człowiekiem.

Co lubią gdynianie

Nie znajdziesz tu typowych zabytków: gotyku czy baroku, może niektórym brakować tysiącletniej czerwonej cegły, Gdynia bowiem jest jednym z najmłodszych polskich miast, ma zaledwie 95 lat. Ale za to zobaczysz tu modernistyczną architekturę z lat trzydziestych i statki. Nazywana była białym miastem. Ale za to w miasto wchodzi natura: morze i las, pagórkowaty krajobraz jest pozostałością polodowcowej pradoliny.

Bogata Gdynia wyrosła z małej, zagubionej wśród torfowisk i piasków rybackiej wioski. Prawie połowę miasta pokrywa las tworzący Trójmiejski Park Krajobrazowy, w każdej dzielnicy na wyciągniecie ręki mieszkańcy mają gaj. Z kim nie rozmawiasz, „mieszka pod lasem”, z którego wychodzą nieproszeni goście – dziki, a z okna widać na drzewie wiewiórkę. Nawet w samym Śródmieściu przejdziesz przez tory kolejowe i jesteś w dzielnicy Nowe Działki Leśne, a dwie przecznice za nimi już trafiasz w środek lasu.

Z drugiej strony życie tutaj płynie wolniej. Endorfiny szczęśliwości biorą się wszak nie z pieniędzy, a z aktywności na łonie natury: rolki na bulwarze Nadmorskim, liczne ścieżki rowerowe i szlaki krajoznawcze, nordic walking lub jogging wzdłuż klifu po plaży i po lesie, morsowanie w morzu, szkółki żeglarskie w gdyńskiej marinie. Dla aktywnych podróżników to wymarzone miejsce.

Co zobaczyć? Jeśli ktoś woli, może zaliczyć kanon z Gdyni pocztówkowej, skwer Kościuszki, bulwar Nadmorski, molo Południowe, ORP „Błyskawicę” i „Dar Pomorza”, akwarium i nabrzeże Francuskie. W sezonie jest co oglądać, gdyż cumują tu duże wycieczkowce. Możecie też wykupić rejs statkiem po Zatoce lub na Hel, atmosfera jak z filmu Rejs.

Fenomenalna „Błyskawica” to zabytek klasy zerowej wśród okrętów. Jest najstarszym na świecie zachowanym niszczycielem, który zasłynął w czasie II wojny światowej w walkach pod Narwikiem, Dunkierką i podczas inwazji na Normandię. Ale serce gdynian szczególnie porusza inny legendarny statek, „Dar Pomorza” – trójmasztowy żaglowiec zakupiony z datków społecznych w 1929 roku i przekazany Państwowej Szkole Morskiej, był kolebką polskich nawigatorów. Od 1981 roku jego następcą w służbie jest „Dar Młodzieży”, a ilekroć wraca z rejsu, to w Gdyni zawsze jest radość i święto.

Po informację turystyczną najlepiej wybrać się do InfoBoxu z dwudziestodwumetrową wieżą widokową, panoramiczną windą i makietą miasta. Na zakupy z kolei na gdyńską halę targową, kiedyś z produktami od marynarzy, teraz przypominającą atmosferą arabski suk czy tureckie targowiska.

Modernistyczne Śródmieście

Podczas spaceru po modernistycznym Śródmieściu z zabytkowymi kamienicami, które kandyduje do listy obiektów Światowego Dziedzictwa UNESCO, warto odkryć chociaż kilka perełek. Na początek polecam obejrzeć tę sztandarową – największy budynek mieszkalny przedwojennej Gdyni – zwany Bankowcem, który znajduje się na rogu ulic 10 Lutego i 3 Maja, jego pełna nazwa to Dom Funduszu Emerytalnego Banku Gospodarstwa Krajowego. Wewnątrz można odwiedzić utworzone przez mieszkańców minimuzeum, w którym zebrano to, co pozostało z pierwotnego wyposażenia luksusowej kamienicy z lat trzydziestych. \

W Bankowcu podziwiam wspaniałą klatkę schodową i wejściową posadzkę ułożoną w gorseciki. Zaciekawia mnie kropielnica przy wejściu. Jedni twierdzą, że była używana raz do roku, kiedy ksiądz chodził po kolędzie i kropił święconą wodą, nie wstępując do mieszkań. Inni tłumaczą, że przedwojenni gdynianie to przecież Kaszubi, głęboko religijni, przywiązani do tradycji, więc wychodząc z domu, żegnali się znakiem krzyża wodą z kropielnicy, aby Pan Bóg prowadził w drodze.

Warto zobaczyć też ślicznie zdobioną kamienicę Hunsdorffów przy ulicy Starowiejskiej na rogu Abrahama. I stojącą przy tej samej ulicy kamienicę Izraela Reicha i Wolfa Birnbauma z luksusowo wykończoną klatką schodową z duszą, czyli z tak zwanym świetlikiem. Na designerach robi szczególne wrażenie kamienica Stanisława Pręczkowskiego przy skwerze Kościuszki, która imponuje architektonicznym odniesieniem do statku, choćby cylindryczną formą nawiązującą do mostku kapitańskiego.

Skoro jestem przy skwerze, to muszę wspomnieć, że nieopodal znajdowała się kiedyś najsłynniejsza cukiernia w międzywojennej Gdyni – Fangrat, do której po niedzielnym nabożeństwie mieszkańcy udawali się na znakomite rurki z kremem. A prawdziwa gdynianka, wychodząc za mąż, zamawiała tam tort weselny. Pamiętam rozmowę z gdynianką, świętej pamięci Łucją Toczyską, podczas pisania rozdziału do mojej książki Fotografie z tłem. Odwiedzałam ją w willi na ulicy Wojewódzkiej w Gdyni (dawniej na Wzgórzu Focha, później Nowotki, obecnie Świętego Maksymiliana), gdzie na dobre się zakorzeniła.

Starsza pani z błyskiem w oku wspominała międzywojenną Gdynię: – A jeszcze niedawno chodziliśmy na „fajfy” do restauracji Bodega na skwerze Kościuszki w Gdyni. Tam po raz pierwszy usłyszałam na żywo Mieczysława Fogga. Nauczyłam się tańczyć fokstrota i charlestona, poznałam kroki tanga i walca angielskiego. Na dancingi chodziliśmy do nocnego lokalu Alhambra, a na szarlotkę do kawiarni Fangrat. Dzisiaj seniorzy bawią się na potańcówkach w tawernie u Kapitana Cooka.

– Pani Łucjo – dodałam – ja lubię umawiać się z przyjaciółmi w kultowym Kontraście (Contrast Cafe). Wracając do gdyńskiego modernizmu, w którym powstawało nowoczesne miasto, jego kwintesencją była szlachetna, elegancka prostota, czyli prosta, gładka fasada, duże przeszklenia, pasy okien „wstęgowych”, które często ciągnęły się przez całą elewację, zaokrąglone narożniki, no i klatki schodowe z duszą. Obowiązywały prestiżowe, nobliwe kolory: wszystko w szarości, bieli i czerni oraz kolorze mokrego piasku.

Kiedy nie mam innego pomysłu na niedzielę, lubię włóczyć się po ulicach Świętojańskiej i Starowiejskiej i odkrywać detale. Na przykład u zbiegu ulicy Świętojańskiej i Żwirki i Wigury oczarowuje śliczny kształt balkonów luksusowej kamienicy Mariana Krenski, z Kamienną Górą w tle. Z kolei Starowiejska jako najstarsza ulica w Gdyni ma prawo być nierówna, wybrukowana kocimi łbami, ale dzięki temu jest jedyna taka. Odkrywam na przykład cudowny detal w domu pod numerem 21.

Właścicielka, Kaszubka Agnieszka Bradtke wmontowała do fasady elementy haftu kaszubskiego jako wystrój w świetliku nad wejściem i wewnątrz klatki schodowej. Kaszubski haft, szaro-czarny, monochromatyczny, ale dzięki temu nobliwy, który podkreśla tożsamość Gdyni. Do dzisiaj w tej kamienicy mieszkają wnuczka i prawnuk kaszubskiej właścicielki.

„Podróżować znaczy żyć” Olga Dębicka, wyd. Travel Freedom

Pozostałością po dawnej wsi w centrum jest niewielki, zabytkowy budynek z cegły z 1904 roku, dawny dom rodziny Skwierczów, tak zwany Domek Abrahama. Mieszkał w nim od 1920 roku aż do śmierci Antoni Abraham, wybitny kaszubski działacz. Zachował się też okazały dom pod numerem 10a z 1914 roku. Ruszam dalej w stronę pięknie zrewitalizowanego placu Kaszubskiego, który jeszcze na początku lat trzydziestych służył jako rynek i miejsce handlu.

Po schodzeniu Śródmieścia miło odpocząć sobie przy kawie na ławeczce przy ulicy Abrahama, której część od dwóch lat to tak zwany woonerf (ma pierwowzór holenderski) – „podwórzec miejski” z przestrzenią oddaną głównie pieszym i rowerzystom, panuje tu luźna, sąsiedzko-towarzyska atmosfera.

Ale zjeść najlepiej na Świętojańskiej – musicie wstąpić (to obowiązkowy punkt wycieczki) do kultowej, najstarszej pizzerii Gdynianka, istniała jeszcze za PRL-u (działa od 1987 roku), kiedy w erze zapiekanek pizza była czymś niedostępnym. Niektórzy nazywają ją pampuchem, bo jest na grubym, drożdżowym spodzie z niezwykle udanym sosem pomidorowym, od którego się uzależnicie.

Elitarna Kamienna

Koniecznie trzeba odwiedzić Kamienną Górę wznoszącą się ponad 50 metrów nad poziom zatoki, willowo-parkową dzielnicę, gdzie zachowały się stare pensjonaty z dworkowo-pałacykową architekturą. To skarbnica modernistycznej architektury willowej. Na szczyt, gdzie znajdują się platforma widokowa i krzyż, można wejść po schodach albo wjechać w kilka minut kolejką linową. Roztacza się stamtąd przepiękna panorama miasta, portu i zatoki.

Na spacer po Kamiennej Górze trzeba przeznaczyć od półtorej do dwóch godzin, by zanurzyć się w uliczki, pooglądać wille z ogrodami. A każda z nich to opowieść o właścicielu czy lokatorze. W latach trzydziestych to była prestiżowa dzielnica i zamieszkiwała ją elita. Na przykład oglądam willę hrabiny Magdaleny Łosiowej, trochę femme fatale. Choć działała w dobrej wierze, swojemu mężowi zgotowała trudny los.

Hrabia Andrzej Łoś był komandorem i dowódcą ORP „Jaskółka” i okrętu podwodnego ORP „Ryś”. Jeszcze w czasie wojny obronnej 1939 roku dostał się do niewoli, do obozu jenieckiego. Hrabina, wykorzystując koneksje na europejskich dworach, dzięki następcy tronu Włoch uwolniła męża. Komandor Łoś, przebywając już w Anglii, został uznany za zdrajcę, ponieważ jako oficer porzucił swoich żołnierzy w niewoli. Hrabiostwo wyemigrowało do Brazylii, a do rodzinnego gniazda „Łosiówki” już nigdy nie powróciło.

Komandor swoje imię oczyścił dopiero po zakończeniu wojny. Obecnie w tej luksusowej willi mieści się Sąd Marynarski Wojennej RP. Po drodze mijam inną ładną willę Sokoła zbudowaną dla założyciela letniska Ryszarda Gałczyńskiego, trochę inspirowaną pałacem Na Wodzie w Warszawie, czy dom Jerzego Gruzy, reżysera związanego z Teatrem Muzycznym w Gdyni.

Oglądam budynek, w którym mieszkał kapitan Karol Olgierd Borchardt, przedwojenny oficer Marynarki Wojennej, pisarz marynistyczny, autor między innymi książki Znaczy kapitan, wychowawca wielu pokoleń marynarzy. To on stworzył powojenny etos marynarza Polskiej Marynarki Handlowej. A po spacerze idę na zasłużone lody. A najlepsze lody w Gdyni to? „Mariola”, serwowane w trzech miejscach, ich historia i receptura sięgają 1966 roku. Najbliżej mam do Cafe-Mariola przy Hotelu Nadmorskim.

Muszę też choć wspomnieć o najstarszych lodach u F. Kwaśniaka, wiem, trochę daleko – na Grabówku, wciąż w tym samym budynku przy ulicy Wąsowicza, począwszy od 1954 roku, na zapleczu jeszcze stoją oryginalne maszyny do ich wyrobu. Fantazyjne lody z zastrzeżoną recepturą, o bardzo specyficznych smakach, na przykład chleba-pięciu ziaren, piwne, kwaśnego mleka, serwują tu też prawdziwy przebój: konopię indyjską z owocami kakaowca i paloną trzciną cukrową.

Po więcej odsyłamy do książki „Podróżować znaczy żyć”, wyd. Travel Freedom. 

O autorce

Olga Dębicka – dziennikarka, pisarka, podróżniczka. Autorka książek, m.in. „Dziwka i Madonna. Marka Hłaski widzenie świata” i „Fotografie z tłem. Gdańszczanie po 1945 roku”. Publikowała od Dziennika Bałtyckiego po Dialog Deutsch-Polnisches Magazin, przez 12 lat związana z portalem Wirtualna Polska. Od 17 lat stała współpracowniczka National Geographic. Laureatka wielu dziennikarskich nagród, m.in. Nagrody Stowarzyszenia Polskich Dziennikarzy (Polski Pulitzer), wyróżnienie pod patronatem Nowego Dziennika z Nowego Jorku, Pro Libro Legendo, Grand Press, nominowana do Polsko-Niemieckiej Nagrody Dziennikarzy, uhonorowana Golden Pen Top Journalist Award 2015. 

Artykuły, które mogą cię zainteresować: