Wśród jałowych wzgórz Pustyni Judzkiej, nieopodal brzegu Morza Martwego, panuje skwar. Ale w jaskini, gdzie Randall Price leży na brzuchu, wpatrując się w szczelinę, w której zaledwie wczoraj odkrył liczący 2 tys. lat garnek z brązu, jest stosunkowo chłodno.

– Ta jaskinia została splądrowana przez Beduinów jakieś 40 lat temu – wyjaśnia Price, amerykański archeolog, profesor Uniwersytetu Liberty w Wirginii. – Na nasze szczęście nie kopali zbyt głęboko. Mamy nadzieję, że jeśli będziemy kopać dalej, trafimy na złotą żyłę.

Co odkryto w Qumran?

Każdy, kto słyszał o słynnych jaskiniach w pobliżu starożytnej żydowskiej osady Qumran, wie, jaką złotą żyłę Price ma na myśli. W 1947 r. beduińscy pasterze zajrzeli do pobliskiej pieczary i dokonali jednego z największych archeologicznych odkryć XX w. Znaleźli siedem zwojów pergaminu pokrytych starohebrajskim pismem, pierwsze ze sławetnych rękopisów znad Morza Martwego. Prawdopodobnie członkowie sekty z Qumran ukryli te zwoje około roku 70 n.e., gdy zbliżały się rzymskie oddziały mające zdławić powstanie żydowskie. W końcu światło dzienne ujrzały setki kolejnych zwojów. Te dokumenty, sięgające wstecz aż do III w. p.n.e., są najstarszymi tekstami biblijnymi, jakie znaleziono. Jaskinie Qumran leżą na okupowanym przez Izrael Zachodnim Brzegu, więc wielu ludzi uważa pracę Price’a za niezgodną z międzynarodowym prawem. Ale to nie odwodzi ani jego, ani izraelskiego dyrektora tych wykopalisk, Orena Gutfelda z Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie, od realizacji programu badawczego płynącego z wcześniejszych, równie kontrowersyjnych doświadczeń.

W 1993 r., po podpisaniu porozumień z Oslo, które określiły ramy zwrotu spornych terytoriów Palestyńczykom, rząd izraelski rozpoczął Operację „Zwój” – pilny przegląd wszystkich stanowisk archeologicznych, które kraj potencjalnie miał utracić. Ta inwentaryzacja była pośpieszna i pobieżna, a prowadzący ją badacze nie natrafili na nic ciekawego. Ale sporządzili mapy dziesiątek jaskiń zniszczonych przez trzęsienia ziemi i być może przegapionych przez beduińskich łowców skarbów. Ta, którą skatalogowano jako Jaskinię 53, zwróciła w 2010 r. uwagę Price’a, a później również Gutfelda, który określił ją jako „ciekawą”.

zwoje znad Morza MartwegoBeduińscy pasterze, którzy odnaleźli zwoje znad Morza Martwego. Universal History Archive/Universal Images Group via Getty Images

– Znaleźli tam ceramikę z różnych okresów – mówi. – Od wczesnych czasów islamskich aż po okres drugiej świątyni i hellenistyczny. Są powody, by sądzić, że może tam być coś jeszcze.

Dwa lata temu, w trakcie wstępnych badań Jaskini 53, archeolodzy odkryli małą rolkę niezapisanego pergaminu i rozbite dzbany do przechowywania pism, co było kuszącym znakiem tego, że jaskinia może zawierać zwoje. Dziś, po prawie trzech tygodniach kopania, ich znaleziska leżą na składanym stole przed jaskinią. Obejmują neolityczne groty strzał, obsydianowe ostrze z Anatolii i brązowy garnek, ale żadnych zwojów. Badacze szukają więc nadal.

Kto poszukuje zaginionych fragmentów Biblii?

Religijne relikwie są otaczane czcią przez ludzi wielu wyznań. A dla tych, którzy uważają, że Bóg przemawia słowami spisanymi w dawnych wiekach przez proroków i apostołów, starożytne dokumenty stanowią fundament wiary. Od kunsztownie zdobionych średniowiecznych manuskryptów po skromne fragmenty papirusów, czczone teksty stanowią namacalny związek z mianowanymi przez Boga posłańcami, czy będzie to Mahomet, Mojżesz, czy Jezus Chrystus.

Cześć dla świętych pism jest integralną częścią wiary ewangelicznych chrześcijan, którzy stali się siłą napędową poszukiwań zaginionych tekstów biblijnych w pustynnych jaskiniach, klasztorach i na bliskowschodnich targach staroci. Krytycy mówią, że intensywny popyt na artefakty podsyca szabrownictwo.

Żarliwi chrześcijanie mają ogromny wpływ na rynek – mówi jerozolimski antykwariusz Lenny Wolfe. – Cena wszystkiego, co jest wiązane z czasami Chrystusa, idzie ostro w górę. Motywowani względami religijnymi zamożni kolekcjonerzy i dobroczyńcy od dawna wspierają poszukiwania starożytnych egzotyczności.

Pośród tych, którzy wspomagają ekspedycję Price’a i Gutfelda w okolice Qumran, jest fundacja Marka Laniera, prawnika z Houston i zapalonego kolekcjonera tekstów teologicznych. Kolejne wykopaliska, w izraelskim Tel Szimron, wspiera nowe Muzeum Biblii z Waszyngtonu. Jego przewodniczący, Steve Green, jest jednym z największych stronników spraw chrześcijańskich w USA.

– Tam można wiele znaleźć. Wyobraź sobie, ile tego jeszcze może być – mówi mi Green, gdy odwiedzam go w lśniącym muzeum o powierzchni 40 000 m2 wartym 500 mln dolarów. – Ekscytuje nas każdy głaz, który odwracamy.  Ale, o czym ten żarliwy członek Południowej Konwencji Baptystów przekonał się na własnej skórze, podważając głazy, można znaleźć zwoje, ale także węże.

Spotkania z wężami i innymi zagrożeniami były chlebem powszednim pionierów biblijnych polowań w XIX i na początku XX w. Do ulubionych celów ich wypraw należał Egipt, w którego suchym klimacie kruche manuskrypty przechowują się idealnie. Szlaki zaliczali stokroć krzepcy badacze-awanturnicy. Relacje na temat ich podróży i odkryć przywodzą na myśl sceny z filmu „Poszukiwaczy zaginionej Arki".

Czym jest „Kodeks Synajski"?

Weźmy takiego Konstantina von Tischendorfa, niemieckiego uczonego, który w 1844 r. odbył długą i niebezpieczną podróż przez egipski Synaj do najstarszego na świecie działającego nieprzerwanie chrześcijańskiego klasztoru – św. Katarzyny.

Natrafił tam na „najcenniejszy biblijny skarb, jaki istnieje”. Był to kodeks – tekst w formie książki, a nie zwoju – pochodzący z połowy IV w. Znany dziś jako „Kodeks Synajski", jest jedną z dwóch najstarszych chrześcijańskich Biblii zachowanych ze starożytności i zawiera kompletną kopię Nowego Testamentu. Zgodnie z jego własną relacją Tischendorf dostrzegł kilka kartek kodeksu w koszu ze starym pergaminem, który mnisi zamierzali spalić. Uratował te strony i poprosił o pozwolenie zabrania całego kodeksu do Europy w celu przebadania. Mnisi zgodzili się oddać tylko kilkadziesiąt kart. W 1853 r. Tischendorf dotarł do św. Katarzyny ponownie, ale wyjechał, osiągnąwszy niewiele.

Po raz trzeci i ostatni powrócił w roku 1859, zapewniwszy sobie patronat rosyjskiego cara, „obrońcy i protektora” Cerkwi prawosławnej, do której należy klasztor na Synaju. Podpisawszy zobowiązanie, że zwróci kodeks po dokładnym skopiowaniu, dostarczył go swemu patronowi w Sankt Petersburgu. Od tego momentu w łańcuch wydarzeń wplatają się kontrowersje i oskarżenia o grę sił imperialistycznych. Mnisi „ofiarowali” w końcu kodeks carowi, ale do dziś nie wiadomo, czy zrobili to dobrowolnie, czy pod naciskiem. W każdym razie bezcenna Biblia pozostała w Sankt Petersburgu do roku 1933, kiedy to rząd Józefa Stalina sprzedał ją Muzeum Brytyjskiemu za równowartość 0,5 mln dolarów amerykańskich.

Wśród tych, którzy podążyli śladem Tischendorfa, były Agnes Smith Lewis i Margaret Dunlop Gibson, szkockie bliźniaczki bez formalnego wykształcenia, które wspólnie opanowały około tuzina języków. W 1892 r. te dzielne prezbiteriańskie badaczki, wówczas już wdowy w średnim wieku, przemierzyły pustynię egipską na wielbłądach i dotarły do św. Katarzyny. Powiedziano im, że są tam ukryte dzieła w języku syryjskim – dialekcie aramejskiego, którym mówił Jezus. Przebadały kilka tomów, w tym pokryty kurzem kodeks, który nie był otwierany od kilkudziesięciu, a może nawet kilkuset lat.

kodeks synajskiKodeks Synajski w londyńskim British Museum. fot. Peter King/Fox Photos/Getty Images

Rozdzielając usmolone stronice przy użyciu pary z czajnika, stwierdziły, że jest to biografia kobiecych świętych z 778 r. n.e. Potem bystrooka Lewis zauważyła niewyraźne pismo w tle tekstu i uświadomiła sobie, że to palimpsest – manuskrypt pisany na pergaminie, z którego wytarto pierwszy zapis. Badając tekst pierwotny, stwierdziła ze zdumieniem, że jest to tłumaczenie czterech Ewangelii. Ta księga, nosząca dziś nazwę „Codex Sinaiticus Syriacus", jest jedną z najstarszych kopii Ewangelii, jakie kiedykolwiek odkryto.

Zamiast próbować „wypożyczyć” ten kodeks – do dziś pozostający w klasztorze św. Katarzyny. Siostry sfotografowały wszystkie strony aparatem. Udało im się także użyć chemicznego roztworu do wzmocnienia bladego tekstu spodniego. Ich praca wyprzedziła o ponad sto lat wykorzystanie obrazowania wielospektralnego oraz innych technik.

Niezwykłe manuskrypty, na które uwagę świata zwrócili Tischendorf i szkockie siostry, spisano na drogim pergaminie zwanym welinem. Ale ogromna większość tekstów z pierwszych wieków chrześcijaństwa była sporządzana na papirusie, papierze świata starożytnego.

Co znaleziono na starożytnym wysypisku śmieci?

W 1896 r. Bernard Grenfell i Arthur Hunt, świeżo upieczeni archeolodzy z Uniwersytetu Oksfordzkiego, szukając artefaktów w zasypanym od dawna egipskim mieście Oksyrynchos, dokonali niezwykłego odkrycia. Znaleźli starożytne wysypisko śmieci wypełnione kolejnymi warstwami papirusów. Przez następną dekadę przekopywali się przez tę jamę, głęboką na około 10 m, wysyłając do Oksfordu 0,5 mln dokumentów. Od tamtej pory naukowcy skrupulatnie zestawiają ich fragmenty.

Większość papirusów to prozaiczne codzienne pisma – rachunki, listy, oceny należności podatkowych, umowa sprzedaży osła. Ale około 10 proc. zbioru stanowi literatura, w tym fragmenty dzieł klasycznych autorów takich jak Homer, Sofokles i Eurypides. Jedne z najbardziej spektakularnych odkryć, np. zaginione ewangelie, które nie trafiły do Nowego Testamentu, rzuciły światło na lata powstawania wiary chrześcijańskiej. A dziś, ponad sto lat po ich odkryciu, tysiące fragmentów wciąż czekają na dokładne przebadanie. Nikt nie wie, ile rewelacji czeka jeszcze w licznych pudłach starożytnych śmieci.

W opisywanym dramacie rękopisy znad Morza Martwego przebijają wszystkie inne biblijne odkrycia. Według jednej z wersji opowieści beduińscy pasterze sprzedali siedem pergaminów, które znaleźli, dwóm antykwariuszom z Betlejem. Pewien uczony z Jerozolimy kupił trzy z nich. Handlarz znany jako Kando sprzedał pozostałe cztery zwoje syryjskiemu arcybiskupowi w Jerozolimie, który zapłacił za nie ponoć równowartość 250 dol. W 1949 r. ów duchowny przemycił zwoje do USA, licząc, że sprzeda je jakiemuś muzeum lub uniwersytetowi. Nie znalazłszy chętnych, 1 czerwca 1954 r. zamieścił drobne ogłoszenie w Wall Street Journal. Pewien archeolog z Izraela zorganizował zakup zwojów dla izraelskiego rządu za 250 tys. dolarów. Wszystkie siedem zwojów zajmuje dziś własne skrzydło Muzeum Izraela w Jerozolimie.

W 1949 r., gdy wieści o odkryciu zwojów się rozeszły, do Qumran przybyła ekipa archeologa i dominikanina Rolanda de Vaux. Do roku 1956 wraz z miejscowymi Beduinami odkrył on 10 kolejnych jaskiń ze zwojami, kryjących mnóstwo manuskryptów, z który wiele rozpadło się na tysiące kawałków. Poskładanie i przetłumaczenie postrzępionych pergaminów zajęło uczonym kilkadziesiąt lat pracy prowadzonej w odosobnieniu i bez rozgłosu. Długa zwłoka w publikacji rodziła teorie spiskowe. Zastanawiano się, jakie siły – papież? syjoniści? – celowo opóźniają ujawnienie treści zwojów.

Wreszcie, w połowie pierwszej dekady XXI w., tłumacze zakończyli publikowanie większości odkryć. Zwoje zawierały teksty prawne, traktaty apokaliptyczne i rytualne, relacje na temat życia w sekcie Qumran oraz pozostałości 230 manuskryptów biblijnych. Była wśród nich prawie kompletna kopia Księgi Izajasza z Biblii Hebrajskiej.

Jej treść okazała się dosłownie identyczna z inną kopią tego dzieła, młodszą o prawie tysiąc lat. Zwój Izajasza miał się stać koronnym dowodem dla badaczy broniących Biblii przed stwierdzeniami, że jej tekst został zniekształcony przez skrybów, którzy przepisując go przez wieki, robili wiele błędów i celowych zmian.

zwoje z QumranZwoje z Qumran. fot. DEA/V. GIANNELLA/Contributor/Getty Images

Gdzie odnaleziono najdłuższy biblijny manuskrypt?

Historia biblijnych łowów opowiada nie tylko o zakopanych skarbach, ale także o pozorach, które mylą. Kiedy archeolodzy rozpoczęli przeszukiwanie jaskiń Qumran, Beduini, którzy im nie towarzyszyli, dokonywali własnych wykopalisk. To, co znaleźli, sprzedawali Kando. Jego największym zakupem był prawie ośmiometrowy Zwój Świątynny, najdłuższy z manuskryptów znad Morza Martwego. W 1967 r., podczas wojny sześciodniowej między Izraelem i Arabami, oficerowie izraelskiego wywiadu przejęli Zwój Świątynny z domu Kando, twierdząc, że jest własnością ich rządu. Po tym incydencie Kando zaczął ponoć ukradkiem przewozić pozostałe fragmenty zwojów do swoich krewnych w Libanie, a potem do bankowego skarbca w Szwajcarii.

W roku 2009 Steve Green zaczął skupować w bezprecedensowym tempie rzadkie Biblie i artefakty. W końcu stał się posiadaczem około 40 tys. obiektów. Ten zakupowy szał przywiódł go w końcu do drzwi Kando. Po śmierci ojca, w 1993 r. interes przejął syn Kando, William.

– Steve Green bywał u mnie wielokrotnie – opowiada mi William Kando poprzez chmurę papierosowego dymu, gdy spotykamy się rankiem w jego jerozolimskim sklepie. – To uczciwy człowiek, dobry chrześcijanin. Zaproponował 40 mln dol. za mój fragment Księgi Rodzaju. Odmówiłem. Niektórzy są zdania, że to bezcenny tekst. Green ustami swego rzecznika twierdzi, że to Kando ustalił cenę na 40 mln, a on postanowił tego nie kupować. Zamiast Księgi Rodzaju nabył bardziej przystępne fragmenty zwojów.

– Tutaj możesz to zobaczyć – mówi, wskazując notatkę, która stwierdza, że w maju 2010 r. sprzedał Greenowi siedem fragmentów zwojów znad Morza Martwego. Dzisiaj Muzeum Biblii wystawia pięć fragmentów.

Kiedy je zwiedzam, zauważam rodzaj sprostowania towarzyszącego ekspozycji, które przyznaje, że te kawałki mogą być podróbkami. Kando z oburzeniem odrzuca twierdzenie, że jego rodzina mogła sprzedać nieautentyczne fragmenty, sugerując, że falsyfikaty muszą pochodzić od mniej szanowanych handlarzy. Z kolei Green pytany o swoje cenne nabytki, przyjmuje nieco obronną postawę.

– Pewne osoby kwestionowały niektóre nasze obiekty – mówi – ale nie kategorycznie. Jakie mają dowody, że to podróbki? Mimo to przyznaje: – Można by mieć nadzieję, że w świecie biblijnym będzie inaczej, ale to biznes jak każdy inny. Jest trochę szemranych ludzi, którym zależy tylko na zarobku. Pozostaje tylko uczyć się na własnych błędach i nie robić z nimi więcej interesów.

Jeden z błędów Greena – import tysięcy glinianych tabliczek i innych artefaktów, które zdaniem ekspertów mogły zostać zrabowane w Iraku – zaowocował nałożeniem przez Departament Sprawiedliwości USA grzywny w wysokości 3 mln dol. oraz konfiskatą przedmiotów.

– Jest faktem, że większość antyków to rzeczy zrabowane, a większość nabywców nie pyta, skąd one pochodzą – mówi Eitan Klein, zastępca dyrektora wydziału do walki z szabrownictwem izraelskiego Urzędu Starożytności. Uważam, że jeśli zajmujesz się antykami, musisz w jakiś sposób pobrudzić sobie ręce.

Gdzie przechowuje się zwoje znad Morza Martwego

Ponieważ autentyczne zwoje znad Morza Martwego są „najważniejszym skarbem kulturowym o charakterze żydowskim na Ziemi”, jak to ujmuje kurator Adolfo Roitman, są przechowywane z wyjątkową troską. Wiele mówią o tym, jak powstała Biblia. Tymczasem mnóstwo innych biblijnych manuskryptów gnije w uczelnianych magazynach bądź pada ofiarą pożarów, powodzi, owadów, szabrowników lub wojen. Ich konserwacja i skatalogowanie, zanim skrywane przez nie tajemnice ulecą na zawsze, to dosłownie walka z czasem, jak mówi Daniel B. Wallace, szef Centrum Badań Nowotestamentowych Manuskryptów w teksaskim Plano. Wallace i inni globtroterscy badacze pism – zwłaszcza benedyktyn, ojciec Columba Stewart – pokonali tysiące kilometrów, przemierzając świat w pilnej misji cyfrowego dokumentowania starożytnych manuskryptów biblijnych i udostępniania ich uczonym na całym świecie poprzez internet. To przytłaczające zadanie.

jaskinie qumranJaskinie Qumran, gdzie znaleziono zwoje znad Morza Martwego. fot. DEA/V. GIANNELLA/Contributor/Getty Images

W przypadku Nowego Testamentu, którego autorzy pisali po grecku, odnaleziono ponad 5,5 tys. manuskryptów i fragmentów – więcej niż jakiegokolwiek antycznego tekstu. Łącznie stanowi to aż 2,6 mln stron, szacuje Wallace, a większość z nich musi dopiero zostać przebadana.

80 proc. znanych dziś manuskryptów, które mogłyby pomóc w badaniach nad Nowym Testamentem, nie zostało dotąd opublikowanych – mówi ojciec Olivier-Thomas Venard z École Biblique et Archéologique Française, dominikańskiego ośrodka naukowego w Jerozolimie.

– To klęska urodzaju – dodaje jego kolega, ojciec Anthony Giambrone – która, mówiąc szczerze, sprawia, że wyzwania związane z krytyką tekstów są nie do pokonania. Nie ma po prostu dość specjalistów mogących nad tym pracować.

Jak się bada antyczne zwoje?

Instytut Badań Tekstu Nowego Testamentu z Münster w Niemczech stara się ograniczyć ilość pracy poprzez klasyfikowanie biblijnych dokumentów według kluczowych fragmentów, ale taki system sprowadza się do selekcji, która całkowicie ignoruje wiele tekstów. Wallace zapowiada, że niebawem technicznie realne może stać się znacznie pełniejsze rozwiązanie. Liczy na to, że uda się wykorzystać oprogramowanie OCR (optyczne rozpoznawanie znaków) do digitalizacji każdego tomu greckiego Nowego Testamentu.

– W tej chwili przeczytanie i skolacjonowanie (porównanie) wszystkich znanych dokumentów zajęłoby uczonemu 400 lat – mówi Wallace. – Sądzimy, że dzięki OCR da się to zrobić w 10 lat.

Można chyba wybaczyć komuś, kto zechce w tym miejscu zadać pytanie: Jakie to wszystko ma znaczenie? Skąd to całe zamieszanie wokół starych Biblii i jeszcze starszych kawałków egipskich papirusów? Dla osób takich jak Wallace i Green sprowadza się ono do następującego pytania: Czy ich wiara jest oparta na faktach, czy na fikcji.

Kto i dlaczego zmieniał Biblię?

– Kiedy zwiedzający nasze muzeum oglądają starożytny tekst – mówi Green – widzą dowód, że to, w co wierzą, nie jest tylko zbiorem bajek.

Ale na ile pewny jest ten dowód? Zakładając na chwilę, że Bóg z Biblii naprawdę istnieje i że w jakiś sposób przemówił do autorów antycznych dokumentów biblijnych – to czy dzisiaj mamy to, co oni wtedy zapisali? W końcu żadne z ich oryginalnych pism, które uczeni nazywają autografami, nie zostało odnalezione. Ich słowa przetrwały tylko dlatego, że były ręcznie przepisywane niezliczoną ilość razy do czasu wynalezienia prasy drukarskiej w XV w. A nawet konserwatywni naukowcy przyznają że nie ma dwóch dokładnie takich samych kopii.

Niewielu jest wydawców, którzy założyliby, że takie pytania doprowadzą do powstania bestsellera, a jednak do tego właśnie doszło w 2005 r., wraz z publikacją książki sprytnie zatytułowanej „Przeinaczanie Jezusa: kto i dlaczego zmieniał Biblię". Jej autor Bart Ehrman twierdzi, że „fakty” dotyczące Jezusa przedstawione w Biblii są oparte na sporządzanych przez stulecia kopiach, które mówią różne rzeczy, więc możemy nie wiedzieć, co właściwie stwierdzały oryginalne teksty.

Przy kawie, którą pijemy w pobliżu Uniwersytetu Karoliny Północnej w Chapel Hill, gdzie jest profesorem studiów religijnych, Ehrman wylicza szereg fragmentów pism, na które patrzy z naukową podejrzliwością. Mówi, że ostatnie 12 wersów Ewangelii św. Marka dopisano zapewne wiele lat po wydarzeniach, podobnie jak początek Ewangelii św. Łukasza, zapowiadający narodziny Jezusa w Betlejem.

Wiele twierdzeń Ehrmana ma charakter dyskusyjny (i to dosłownie – on i Wallace parokrotnie ścierali się w publicznych debatach), ale część uczonych uznaje fakt, że skrybowie celowo zniekształcali z czasem pewne fragmenty. Pytanie brzmi: do jakiego stopnia?

Czy odnalezione Ewangelie zmienią postrzeganie religii?

– Zasadniczo popieram to, co Ehrman mówi na ten temat – przyznaje Peter Head, oksfordzki badacz manuskryptów greckiego Nowego Testamentu. – Ale te pisma sugerują kontrolowaną płynność. Pojawiają się warianty, ale w pewnym sensie można się domyślić, kiedy i dlaczego. To we wcześniejszym okresie nie mamy dość danych. Na tym polega problem.

Ów „wcześniejszy okres”, o którym mówi Head, zaczyna się wraz z narodzinami chrześcijaństwa w I w. n.e., a kończy na początku IV w. A choć prawdą jest, że odnaleziono ponad 5,5 tys. manuskryptów Greckiego Nowego Testamentu, to blisko 95 proc. tych kopii powstało od IX do XVI w., a tylko ok. 125 z nich sięga drugiego lub trzeciego stulecia, a z pierwszego nie ma ani jednej. Te liczby nie poruszają Wallace’a.

– Bart lubi wskazywać na to, że nie mamy żadnych autografów, tylko kopie – mówi Wallace. – Ale prawda jest taka, że nie mamy żadnych autografów grecko-rzymskiej literatury, może prócz jednego fragmentu z dzieł klasycznego autora.

Wallace twierdzi, że ponieważ uczeni mogli badać i porównywać tak ogromną liczbę tekstów, zdołali zidentyfikować błędy i w znacznym stopniu odtworzyć pierwotne sformułowania. Wskazuje też, że ważną miarą wiarygodności dowolnego dokumentu historycznego jest jego czasowa bliskość do wydarzeń, które opisuje.

– Średnio rzecz biorąc, najwcześniejsze ocalałe kopie grecko-rzymskiej literatury powstały pół tysiąclecia po napisaniu pierwowzoru – mówi. – A w przypadku Nowego Testamentu pierwsze kopie sporządzono zaledwie kilkadziesiąt lat po śmierci Jezusa. To ogromna różnica. Mimo to brak chrześcijańskich pism z I w. wydaje się potwierdzać poglądy Ehrmana – czego Wallace chętnie, może nawet zbyt chętnie, nie dostrzega.

Jak Wallace odpalił bombę? 

Odkryty ostatnio fragment manuskryptu Ewangelii św. Marka został miarodajnie datowany na schyłek I w. – ponad sto lat wcześniej niż najstarszy znany tekst Księgi Marka. Byłby to jedyny nowotestamentowy dokument z I w. i najwcześniejszy ocalały tekst chrześcijański.

Wyniki badań tego starożytnego manuskryptu zostaną zapewne opublikowane w 2013 r., powiedział teolog z Teksasu. Ujawniona przez Wallace’a informacja wywołała ekscytację wśród łowców Biblii. Ale minęło pięć lat i dokument nie ujrzał światła dziennego.

Zaczynam wydzwaniać w grudniu 2017 r. Miesiąc później pojawiam się w Bibliotece Sacklera na Uniwersytecie Oksfordzkim, gdzie znajduje się największa na świecie kolekcja starożytnych papirusów. Włoszka w laboratoryjnym fartuchu prowadzi mnie przez strefę bezpieczeństwa. To Daniela Colomo, kuratorka legendarnej kolekcji papirusów z Oksyrynchos. Colomo wyciąga kawałek bezkwasowego papieru złożonego w kopertę. W środku znajduje się fragment papirusu niewiele większy od mojego kciuka. Mrużąc oczy, dostrzegam na tym starożytnym skrawku szereg zadrapań.

qumranRok 1958. Nauwkocy w drodze do jaskiń Qumran. fot.Sepia Times/Universal Images Group via Getty Images

– To Św. Marek – mówi Colomo. – Pochodzi zapewne z końca II lub początku III w. Nie zamierzaliśmy zajmować oficjalnego stanowiska, ale pojawiły się te wszystkie blogi i plotki, więc musimy to wkrótce opublikować.

Colomo i jej kolega Dirk Obbink, amerykański papirolog, profesor Oksfordu, opublikowali swe odkrycia w maju tego roku. Fragment był jednym z tysięcy skrawków wykopanych przez Grenfella i Hunta, które wymagały jeszcze pełnego przebadania. Towarzystwo Badań Egiptu, które sponsorowało wykopaliska w Oksyrynchos i nadal jest właścicielem kolekcji, wydało oświadczenie: To ten sam tekst, który profesor Obbink pokazał kilku osobom zwiedzającym Oksford w latach 2011/12, o czym niektóre z nich opowiadały w rozmowach i na mediach społecznościowych, twierdząc, że może on pochodzić z końca I w. n.e., na podstawie prowizorycznego datowania sprzed wielu lat.

Ile się zachowało fragmentów Ewangelii?

Wzrost oczekiwań i późniejsze rozczarowanie związane z mocno nagłośnionym fragmentem Marka przesłoniły prawdziwe znaczenie tego odkrycia. O ile wiadomo, istnieją tylko dwa inne fragmenty Ewangelii św. Marka sprzed roku 300 n.e.

Wśród nowotestamentowych uczonych, zwłaszcza w Stanach, panuje tendencja do szukania najwcześniejszych dokumentów, w nadziei znalezienia autografu osoby, która spotkała Jezusa. Ci badacze często datują papirusy bardzo wcześnie, korzystając z przypadkowych podobieństw.

– To nie jest naukowe – mówi Colomo. Wallace przeprosił Ehrmana za zapowiedź niesprawdzonego znaleziska.

– Ponoszę pełną odpowiedzialność – mówi. – Nie zweryfikowałem tego. Byłem naiwny.

Zdaniem Ehrmana oczekiwanie, że pojedynczy niewielki fragment rozstrzygnie trwającą od dawna debatę, też może być naiwnością.

– Czy to zmieni czyjkolwiek pogląd na cokolwiek? – zastanawia się. – Uważam, że prawie na pewno nie. Wielokrotnie mówiłem, że gdybyśmy znaleźli trzy lub cztery wczesne manuskrypty z różnych miejsc i one wszystkie stwierdzałyby to samo, mielibyśmy argument. Tyle tylko, że nie wydaje mi się to prawdopodobne.

Randall Price, archeolog z Qumran, również musi się pogodzić ze starymi przeciwnościami. Z wyjątkiem najrzadszych przypadków miarą archeologicznych wyczynów są dodatki do tego, co już jest, a nie nowe złote żyły. Pewnego styczniowego ranka, gdy kierowany przez niego i Gutfelda zespół studentów, przyjaciół i członków rodziny kończy prace w Jaskini 53, rozlega się okrzyk. Beverlee, żona Price’a, wychodzi z odkrytej niedawno przez ekipę naturalnej komory, trzymając w ręku gliniany przedmiot o długości ok. 5 cm. Price go ogląda.

– Taak – mruczy powoli. – To jest brzeg.

Chodzi mu o brzeg czegoś, co mogło być dzbanem do przechowywania zwojów. Całkiem możliwe, że cała reszta tego, do czego należała ta skorupa, została już dawno wywieziona przez Beduinów. Ale Biblia, którą Price czyta i w którą wierzy, nade wszystko nakazuje wierzyć właśnie. A tam, gdzie są dzbany na zwoje…

– Hej, wyłaźcie! – woła Price w głąb Jaskini 53. – Mamy coś do przekopania!