Ludzie wyjątkowo słabo radzą sobie z oceną ryzyka, gdy znajdują się w obliczu niepewności. Bardzo często przeceniamy lub nie doceniamy zagrożenia, w którym się właśnie znaleźliśmy. Sonia Bishop, profesor psychologii z Uniwersytetu  Berkeley badająca wpływ lęku na podejmowanie decyzji, mówi, że jest to szczególnie prawdziwe w czasie pandemii koronawirusa. Niespójne informacje płynące od rządów, mediów i organów zdrowia publicznego, takie jak wszystkie różnorodne zalecenia dotyczące zachowania dystansu społecznego, podsycają niepokój.

Nasze ciała nie są jednak przystosowane do funkcjonowania w ostrym stresie i stanach dużego niepokoju miesiącami.

– Nie jesteśmy przyzwyczajeni do życia w sytuacjach, w których szybko zmieniamy ocenę prawdopodobieństwa zagrożenia – mówi Bishop.

Najlepiej byłoby, gdybyśmy przyjęli podejście zwane metodą bezmodelową, aby ocenić nasze ryzyko w obliczu niepewności. Takie podejście jest zasadniczo metodą prób i błędów: polegamy na naszych osobistych doświadczeniach i stopniowo aktualizujemy szacunki dotyczące prawdopodobieństwa, że coś się wydarzy, jak źle byłoby, gdyby tak się stało, i ile wysiłku musimy włożyć w zapobieżenie temu.

Chociaż nie mamy modelu, jak radzić sobie z zagrożeniem, zdaniem Bishop wiele ludzi korzysta z metod uczenia się na bazie istniejących modeli, struktur w ramach, w których albo przypominamy sobie przykłady z przeszłości, albo symulujemy przyszłe możliwości. I tu wkrada się heurystyka dostępności, czyli przypisywanie większego prawdopodobieństwa zdarzeniom, które łatwiej sobie uświadomić. Gdy dużo słyszeliśmy lub czytaliśmy – np. o katastrofie lotniczej szeroko omawianej w mediach – łatwo wyobrazić sobie siebie w katastrofie lotniczej i przeszacować ryzyko związane z lataniem.

– Łatwość symulowania tego scenariusza przytłacza naszą ocenę prawdopodobieństwa – mówi Bishop. Podobnie, niektórzy ludzie mają tendencje do przejawiania optymizmu lub pesymizmu. Podczas gdy pesymiści nie mogą przestać z niepokojem wyobrażać sobie wszystkich potencjalnych scenariuszy zagłady, optymiści zwykle wierzą, że nic złego się nie wydarzy. Nawet jeśli należą do jednej z najbardziej narażonych grup, znajdują sposób, aby pogodzić to ze światopoglądem, upewniając się, że są zbyt zdrowi, aby umrzeć z powodu koronawirusa. – Daje im to poczucie kontroli – tłumaczy Bishop.

Chociaż z pewnością ludzie przejawiają zachowania znajdujące się po obu stronach tych skrajności, większość z nich doświadcza czegoś innego: ostrego niepokoju. Pewien stopień niepokoju w obliczu katastrofy może być czymś pozytywnym. Strach potrafi być czynnikiem motywującym, podnoszącym czujność i poziom energii.

Przypomina nam, by umyć ręce, zwrócić uwagę na wiadomości, zaopatrzyć się w niezbędne produkty w sklepach spożywczych. Jennifer Horney, założycielka wydziału epidemiologii na Uniwersytecie Delaware i ekspert w zakresie zdrowia publicznego, zwraca uwagę, że nieco więcej paniki może być szczególnie pomocne w kraju takim jak Stany Zjednoczone, których populacja z historycznego punktu widzenia, w porównaniu z innymi krajami, nie jest tak dobra w przestrzeganiu obostrzeń z zakresu zdrowia publicznego takich jak izolacja czy kwarantanna.
– W tym sensie nieco większa panika może być produktywna, jeśli chodzi o zrozumienie, że nasze zachowanie wpływa na innych – mówi.

Z drugiej strony lęk doznawany przez dłuższy czas jest rzeczą straszną. Po pierwsze, im bardziej znerwicowani jesteśmy, tym trudniej nam powstrzymać popadanie w panikę. Badania wykazały, że chroniczny stres może w rzeczywistości zmniejszyć części mózgu, które pomagają rozumować racjonalnie, co może dodatkowo podsycać panikę.

Bishop zwraca uwagę, że nasze ciała nie są przystosowane do funkcjonowania w ostrym stresie i stanach dużego niepokoju miesiącami. Chociaż takie uczucia w krótkim okresie mogą dać przypływ energii, w dłuższej perspektywie wyczerpują i przygnębiają. Może to mieć poważne konsekwencje dla reakcji społeczeństwa. Jeśli ludzie zostaną wypaleni dystansem społecznym, mogą zacząć znowu wychodzić na ulicę, jeszcze nim pandemia osiągnie swój szczyt.

Horney, która pomagała szkolić zespoły szybkiego reagowania podczas pandemii H1N1 („świńska grypa”) w 2009 r., mówi, że zmniejszenie niepewności jest kluczem do zapewnienia skuteczności naszych interwencji. Badaczka zauważa, że koronawirusy nie są całkowicie nieznane. Dzięki doświadczeniom z SARS oraz MERS pracownicy służby zdrowia sporo wiedzą na ich temat.