Ale, aby mogły być użyteczne, muszą powstawać również stacje przekaźnikowe i np. we Francji jest ich ponad 50 tys., oraz nadajniki, które w strefie miejskiej występują przeciętnie co 300 metrów. I to głównie na ich szkodliwe działanie wystawiona jest okoliczna ludność, gdyż o ile zagrożeń, wynikających z użytkowania komórki możemy uniknąć i zależy to wyłącznie od nas, to na istnienie nadajników i stacji przekaźnikowych nie mamy wpływu. Coraz częstsze są masowe protesty ludzi, umęczonych bólami głowy czy osłabieniem pamięci. Nie wiemy na ogół, komu ufać w kwestii promieniowania stacji bazowych. Przecież w spornych sytuacjach pomiary wykonywane są przez techników, opłacanych najczęściej przez samych operatorów. Wywołuje to uzasadniony niepokój i w wielu krajach dochodzi do żądań usuwania tych urządzeń z dachów szkół, budynków użytku publicznego, kościołów czy budynków mieszkalnych. W miejscowości Saint-Cyr-l` Ecole we Francji stwierdzono osiem przypadków białaczek i guzów mózgu u dzieci uczęszczających w latach 1991-2002 do szkoły im. Bizeta, „udekorowanej” telekomunikacyjną instalacją. Władze oświatowe tego kraju już od 2002 r. zalecają, aby stacje przekaźnikowe były oddalone o ponad 100 m od sal lekcyjnych. W wielu państwach Europy wyznaczono granicę 300 metrów, a w Finlandii nawet 500 m. A operatorzy bronią się powołując na różnych specjalistów, władze sanitarne a wreszcie na fakt, że głównym źródłem narażania ludności na fale radiowe są nadajniki radiowe i telewizyjne. Tekst: Agnieszka Budo