Pozostali oglądali je dłużej i mogli je rozróżnić. W tej pierwszej fazie ręce badanych poddawano zmiennym bodźcom cieplnym skoordynowanym z sygnałami wizualnymi – więcej ciepła przy pierwszej twarzy, mniej przy drugiej. W fazie sprawdzającej, która nastąpiła potem, badani, łącznie z tymi, którzy odbierali tylko migawkowe, podprogowe sygnały, twierdzili, że odczuwają większy ból, oglądając pierwszą twarz, pomimo że bodziec cieplny pozostawał umiarkowany, jednakowy dla obu twarzy. A zatem u badanych powstało nieświadome skojarzenie między większym bólem i pierwszą twarzą. Eksperyment wykazał, że reakcja placebo może być warunkowana podprogowo. Jensen twierdzi, że drobne sygnały, które odbieramy, wchodząc do szpitala – w znacznej części doświadczane nieświadomie – w podobny sposób wywołują reakcje w naszych organizmach.

– Część leczenia jest nieświadoma. To coś, co dzieje się instynktownie – mówi badaczka. Szpitale są tylko jednymi z miejsc, w których często odbywa się teatr wiary. Istnieją setki alternatywnych sposobów leczenia wykorzystujących nasze oczekiwania – homeopatia, akupunktura, tradycyjna medycyna chińska, urynoterapia, maseczki z ludzkiej krwi, zastrzyki witaminowe, żeby wymienić tylko kilka. Poziom ich dowiedzionej skuteczności bywa różny.

– Wiara jest czymś naturalnym, co wynika po części ze sposobu, w jaki są zaprogramowane nasze mózgi – mówi Tanya Luhrmann, antropolożka z Uniwersytetu Stanforda, która znaczną część swej kariery zawodowej poświęciła na badanie ludzkich interakcji z Bogiem. Jej zdaniem leczenie oparte na wierze wymaga nie tylko dobrej opowieści, ale także wysiłku aktywnego słuchacza potrafiącego sprawić, żeby to, co wyobrażone, wydawało się realne. Kiedy opowieść i wyobraźnia są zsynchronizowane, rezultaty mogą być zdumiewające.

– Ludzie mają zdolność do zmieniania swych doświadczeń – zapewnia Luhrmann. – To umiejętność, której możemy ich nauczyć. Usłyszałem o opartym na wierze uzdrawianiu przez brujos, czyli szamanów, z Catemaco w stanie Veracruz na wschodnim wybrzeżu Meksyku. To szczególnie teatralni uzdrowiciele łączący szamańskie tradycje z katolicyzmem, w znacznym stopniu tak, jak chrześcijanie czynili tysiąc lat temu. Usłyszałem historie o wielkich ogniskach w kształcie pentagramów i tańczących wariatach, którzy plują na ludzi w ramach błogosławieństwa. Z pewnością warto było się temu przyjrzeć. Lecz kiedy przyjechałem do Catemaco i trafiłem do przychodni współczesnego brujo, nie zobaczyłem ognisk ani pokrzykujących szamanów. To nie była bynajmniej ciemna, pełna nietoperzy jaskinia, jakiej się spodziewałem. Poczekalnia okazała się schludnym salonikiem pachnącym środkami dezynfekującymi. Na półkach leżały plastikowe amulety i szklane kryształy. Około 10 osób siedziało na krzesłach, czytając czasopisma lub oglądając mecz w telewizji. Zaś brujo, który mnie powitał, wyglądał bardziej na lekarza niż czarodzieja. Był ubrany na biało, miał starannie przystrzyżony wąsik i kapiące od żelu włosy. Połowę jego gabinetu zajmował ołtarz zastawiony krucyfiksami, posążkami świętych, kwiatami i setkami migających, kolorowych światełek.