- Bazując na aktualnych informacjach, przewidujemy w najbliższej przyszłości eskalację tempa wymierania na niespotykaną skalę – wyjaśnia biolog komputacyjny Tobias Andermann z uniwersytetu w Goeteborgu w słowie wstępnym do swojej analizy tematu w czasopiśmie "Science Advances". 

Do zrozumienia obecnego kryzysu bioróżnorodności konieczne było określenie, jak człowiek zmieniał świat zwierząt w przeszłości. Andermann i jego współpracownicy by poznać tempo wymierania od późnego plejstocenu do współczesności, sięgnęli po metodę prognozowania wstecznego.

Przyjrzano się losom 351 gatunków ssaków, z których aż 80 proc. zniknęło po 1500 roku. Obecne tempo wymierania jest 1700 razy większe niż 126 tys. lat temu. Rozmiar ludzkiej populacji jest w stanie określić moment całkowitego zniknięcia gatunku z dokładnością 96 proc. a wielkość zajmowanego przez ludzi lądu nawet z wyższą, bo 97,1 proc.

- Czynniki prognostyczne bazujące na danych o klimacie dały dokładność równą przypadkowi, rzędu 60-63 proc. Sugeruje to, że w dawne zmiany klimatu miały nieistotny wpływ na wymieranie ssaków – piszą autorzy analizy pokazującej, że tak jak kiedyś, tak w przyszłości, odpowiedzialnymi za znikanie całych gatunków będą ludzie.

W obecnym tempie kolejne 351 gatunków zniknie z powierzchni Ziemi nie w ciągu dziesiątków tysięcy a 810 lat. Problem w tym, że to tempo cały czas rośnie i do końca wieku osiągnie 30 tys. razy większą prędkość niż w późnym plejstocenie. Gdyby tak się stało, do 2100 roku zniknęłoby 558 nowych gatunków (zmiany te powoli widać już w Australii i na Karaibach).

Oczywiście w tych modelach prawdopodobieństwo określa się na podstawie jednego prognostyka. Choć, co sam przyznaje Tobias Andermann, przyczyny wymierania są bardziej złożone, to jednak wpływ coraz większej populacji ludzi jest olbrzymi. Tymczasem zmiany klimatu, przejawiające się choćby różnicami temperatur, nie są statystycznie istotne.