Przewiduje się, że do 2023 r. ta liczba znowu się podwoi. Moc zainstalowanych ogniw słonecznych w USA wystarcza obecnie dla 13 mln gospodarstw domowych. Projekty są coraz większe – firma Newa ogłosiła kontrakt na kolejnych 400 MW z bateriami akumulatorów dla 300. Ten i inne projekty 8minute dostarczą czystej energii jednemu milionowi mieszkańców Los Angeles. Te liczby, choć imponujące, nie są bynajmniej dostateczne. Dziś niespełna 2 proc. amerykańskiej elektryczności pochodzi ze słońca, a kolejne mniej więcej 7 proc. z wiatru.

Światowe dane są porównywalne. Jak ocenia niedawny raport ONZ, żeby zatrzymać ocieplenie na poziomie 1,5OC, globalne emisje muszą spadać o 7,6 proc. rocznie przez następne 10 lat. A w zeszłym roku ponownie wzrosły. Aby źródła odnawialne mogły wypełnić tę lukę, musiałyby rosnąć sześć razy szybciej niż do tej pory.

To by oznaczało potężną mobilizację oraz inwestycje w infrastrukturę – w produkcję stali i kabli, w akumulatory i linie przesyłowe. W USA, gdzie sieć energetyczna jest podzielona na trzy części – Wschód, Zachód i Teksas – przesyłanie energii ze słonecznej Arizony do obfitującej w węgiel Wirginii Zachodniej wymagałoby kolosalnej restrukturyzacji. Na razie, jak stwierdził New, musimy wytwarzać wiele gigawatów w tych rejonach kraju, które nigdy dotąd tego nie robiły. To by oznaczało poważne wyzwania w miejscach, gdzie paliwa kopalne są wciąż popularne. Przy całym swoim entuzjazmie dla szybkiego przechodzenia na energię słoneczną New nie uważa, żeby dochodziło do niego na czas.

Czy przy właściwym wsparciu energetyka słoneczna może się rozwijać wystarczająco szybko? W przeszłości eksperci błędnie oceniali jej potencjał. W 2008 r. prof. David Keith z Harvardu przewidywał, że będziemy mieli szczęście, jeśli do roku 2030 koszt instalacji słonecznej wyniesie 30 centów za wat. Tę wartość uzyskamy w 2020.

– Kompletnie się myliliśmy – przyznał ostatnio Keith. – Tania energia solarna jest realna.

To zdumiewające. Tego dnia wieczorem podłączyliśmy naszą konę i na tablicy pojawił się komunikat: Ładowanie zabierze prawie sześć godzin. Zostawiwszy samochód na noc, ruszyliśmy piechotą, kuląc się przed wiatrem niosącym tumany piasku, do motelu oddalonego o jakieś półtora kilometra.

W 2019 roku, 40 lat po częściowym stopieniu się reaktora w stacji generującej energię jądrową Three Mile Island w Pensylwanii – najgorszej komercyjnej awarii jądrowej w Ameryce – elektrownia została zamknięta na dobre. Elektrownie jądrowe są drogie w budowie i eksploatacji, ale wytwarzają energię elektryczną wolną od emisji dwutlenku węgla przez całą dobę. Dostarczają prawie 20 procent energii elektrycznej w kraju. / Photograph by David Guttenfelder

Amerykańskie podróże samochodowe rozpoczęły się od zakładu. W 1903 r., zanim pojawiły się autostrady międzystanowe i stacje benzynowe, pewien bywalec prywatnego klubu w Kalifornii postawił 50 dol., twierdząc, że Horatio Jackson, lekarz, nie zdoła przejechać automobilem na Wschodnie Wybrzeże. Cztery dni później Jackson z mechanikiem wyruszył z San Francisco 20-konnym samochodem Winton. Zaadoptowali buldoga o imieniu Bud i kupili mu gogle chroniące oczy przed kurzem. Przejeżdżali przez górskie przełęcze po nieutwardzonych drogach, przeprawiali się przez strumienie. Kiedy samochód im się psuł, byli ciągnięci przez konie, po czym czekali na dostarczenie zapasowych części pociągiem. Po 63 dniach Jackson dotarł do Nowego Jorku, kończąc pierwszą samochodową podróż przez cały kraj.

Dziś samochodowe wycieczki są wplecione w amerykańską psychikę. Guttenfelder i ja jesteśmy ze Środkowego Zachodu. Jako młodzi ludzie obaj podróżowaliśmy przez kraj. Na razie daleka podróż samochodem elektrycznym wymaga zmiany oczekiwań. Pełne ładowanie może zająć godzinę – albo i 24, zależnie od typu akumulatorów i stacji ładowania.

Z wyjątkiem ponad 750 superszybkich ładowarek należących do Tesli i zastrzeżonych, niewiele jest w USA miejsc, gdzie można szybko „zatankować”, zaś stacji benzynowych jest prawie 150 tys.

Po Mojave przemknęliśmy przez słone równiny i wpadliśmy w wąską dolinę Panamint. W idealnych warunkach nasza kona mogła przejechać na jednym ładowaniu ok. 400 km. Ale my wspinaliśmy się na górskie przełęcze i podkręcaliśmy klimatyzację, bo trudno było wytrzymać gorące wiatry. Przeczytałem, że jedno i drugie zwiększa zużycie baterii, co wywołało w nas pierwszy z ataków „niepokoju o zasięg”.
Skończyło się bezproblemowo, w Dolinie Śmierci, gdzie znaleźliśmy wystawny hotel z ładowarką.