Na podniszczonym przez wiatr i deszcze molu na skraju Pacyfiku kręci się diabelski młyn napędzany elektrycznością ze słońca. Kilkadziesiąt metrów dalej stoi tablica wyznaczająca koniec starej Drogi 66. Molo w Santa Monica, gdzie zielona energia spotyka się z historią motoryzacji, wydawało się doskonałym miejscem do rozpoczęcia wycieczki krajoznawczej samochodami elektrycznymi.

Droga 66, jedna z pierwszych amerykańskich tras na każdą pogodę, rozpoczęła się w Chicago. Od lat 30. ubiegłego wieku aż do czasu, gdy autostrady międzystanowe sprawiły, że stała się przestarzała, miliony mieszkańców Środkowego Zachodu docierało nią na olśniewające wybrzeża Kalifornii, mijając przydrożne zajazdy i sklepy z drobiazgami. To dzięki niej stan przekształcił się z rolniczego raju w szereg rozwlekłych miast. W międzyczasie zaczęła symbolizować transformacyjną potęgę samochodów, wolność, jaką zapewnia ogólnodostępna droga, oraz magię połączenia tych dwóch elementów w samochodową wycieczkę.

Dziś żądni amerykańskich atrakcji podróżnicy, po przejechaniu ponad 3520 km starej 66, stają w kolejce przed drewnianym domkiem na molu w Santa Monica po certyfikaty potwierdzające ich wyczyn. To molo jest też dobrym miejscem do snucia refleksji na temat świata, który stworzyliśmy, po części dzięki naszemu romansowi z silnikiem spalinowym. Na wschodzie leży Los Angeles, z 7 mln paliwożernych wozów, które emitują do atmosfery więcej dwutlenku węgla niż kilkanaście mniej zaludnionych stanów. Na południu rozciąga się Venice Beach, dzielnica, gdzie w latach 40. stało mnóstwo szyb półwiecza, o ile nie wcześniej.

Tymczasem świat wydobywa więcej, a nie mniej paliw kopalnych. Amerykańskie firmy nafciarskie i gazowe, które już teraz są czołowym producentem, planują zwiększyć wydobycie o 30 proc. do roku 2030. Prezydent Donald Trump wycofał kraj z paryskiego porozumienia klimatycznego, które zmierza do odstawienia świata od węgla, ropy i gazu.

A przecież przechodzimy też rewolucję w sferze zielonej energii. W skali świata energia odnawialna w ciągu najbliższych pięciu lat może wzrosnąć o wartość równą mocy elektryczności wytwarzanej dziś w USA. W całym kraju miasta i stany zobowiązują się do zmian. W tym roku Kalifornia zaczęła wymagać instalowania paneli słonecznych na nowych domach. Berkeley zakazało instalacji gazowych w nowych budynkach. Santa Monica i inne miasta podejmują podobne kroki. Los Angeles chce zainstalować w ciągu ośmiu lat 28 tys. stacji ładowania samochodów elektrycznych.

– Kiedy tu zaczynałem, miasto miało jeden samochód elektryczny – powiedział Kubani. Wóz miał panele słoneczne na dachu. – Można tym było pokonać jakieś 15 km.

Piece w stalowni SSAB America w Montpelier w stanie Iowa są elektryczne, a do 2022 roku, jak twierdzi firma, będą ogrzewane energią odnawialną. Przemysł żelaza i stali, który zwykle opiera się na węglu, odpowiada za około 7 procent globalnej emisji dwutlenku węgla. / Photograph by David Guttenfelder

Wraz z fotografem Davidem Guttenfelderem zamierzałem przejechać ponad 6,4 tys. km szeregiem samochodów elektrycznych. Wyjechaliśmy z Santa Monica, zmierzając na Wschodnie Wybrzeże, dręczeni jednym pytaniem: Czy jako ludzkość potrafimy dotrzeć tam, gdzie dotrzeć musimy – to znaczy, czy umiemy uwolnić się od paliw kopalnych na tyle szybko, żeby w rok 2070 świat wciąż nadawał się do życia?

Na północ od Los Angeles, w hrabstwie Kern, ropa naftowa jest nadal pompowana z wielkich pól. Ale na wschodzie, za górami Tehachapi, od Bakersfield, miejscowej stolicy nafciarskiej, pośród skwaru przebłyskuje czystsza przyszłość.

Do pustynnego miasteczka Mojave wjechaliśmy wynajętym hyundaiem kona. Po drugiej stronie torów kolejowych widzieliśmy turbiny wiatrowe wznoszące się nad polami paneli słonecznych. To mogło być największe skupisko energii odnawialnej w całym hrabstwie. Ben New, wiceprezes firmy 8minute Solar Energy, oprowadził nas po 200-hektarowym obszarze modułów słonecznych o mocy 60 MW. Taka ilość energii wystarcza dla 25 tys. domów.

– Dwadzieścia lat temu panel słoneczny był tak drogi, że nikt by nie pomyślał, że można zbudować coś takiego – powiedział.

Dziś energia słoneczna jest prawie darmowa. Od lat 70. XX w. cena ogniw fotowoltaicznych spadła o 99 proc., w znacznym stopniu dzięki polityce publicznej i badaniom – w Niemczech, Japonii, Chinach i USA. W miarę jak rządy zachęcały przedsiębiorstwa komunalne do rozwoju źródeł odnawialnych, popyt wzrastał w zawrotnym tempie. Produkcja stawała się wydajniejsza. Ceny spadały. Instalacja jednego wata kosztuje Newa jedną piątą tego, co 10 lat temu, i pochłania o połowę mniejszą przestrzeń. Musiało minąć 40 lat, do 2016 r., zanim USA zainstalowały milion systemów słonecznych, od zestawów na dachach domów po farmy słoneczne na skalę przemysłową. Do instalacji drugiego miliona, w 2019 r., wystarczyły trzy lata.