W maju Arthur odebrał telefon od myśliwego, który legalnie zastrzelił zaobrożowanego wilka w pobliżu stanowiska wabienia niedźwiedzi tuż za granicami parku. W roku 2012 alascy urzędnicy ds. zwierzyny rozszerzyli kontrowersyjną praktykę wabienia niedźwiedzi, obejmując nią grizzly. Wiosenny sezon wabienia nakłada się na okres porodów u wilków, co zwiększa prawdopodobieństwo zabijania ciężarnych lub karmiących samic.
Gdy Arthur tam przyjechał, znalazł innego martwego wilka, ciężarną samicę bez obroży. Oba wilki należały do udręczonej watahy East Fork, a dane GPS z obroży innego wilka nie pozostawiały wątpliwości, że kolejne sztuki z tego stada nadal są w pobliżu, zwabione przynętą na niedźwiedzie. Arthur przekazał swoje obawy władzom, sugerując wcześniejsze zakończenie sezonu polowań na wilki. Urzędnicy zgodzili się na jeden sezon krótszy o dwa tygodnie, ale odrzucili wezwania działaczy ochrony przyrody do jego całkowitego zamknięcia.

Po pięciu tygodniach w denali mam jeszcze czas na ostatnią wyprawę. Z autobusu przewożącego turystów dostrzegam obiecujący szlak, który biegnie poprzez wzniesienie, a potem w dół, ku rzece Toklat. Ruszam truchtem przez bezdroże. Nie mam przy sobie żadnej mapy i nieomal liczę na to, że zagubię się pośród gór i oczek lodowcowych. Dotarłszy do rzeki, dostrzegam po drugiej stronie zawieszoną dolinę, która wydaje się znacznie bliższa, niż jest w rzeczywistości. To, co miało być wycieczką trwającą pół dnia, rozciąga się na ponad osiem godzin.

Wracając ku drodze, płoszę bielika obserwującego okolicę z wysoka. To uświadamia mi, że w krainie niedźwiedzi poruszam się ciszej, niż nakazuje rozsądek. Kiedy otwieram usta, żeby wydać jakiś dźwięk, dochodzę do szczytu wzniesienia, patrzę w dół i widzę wielkiego samca grizzly, który chłodzi się w sadzawce jakieś 200 m ode mnie. Gdy mój głos do niego dociera, zwierzę staje na tylnych łapach i rozgląda się komicznie dookoła. Jest ogromny, ale nie ma natury zawadiaki. Brnie w stronę brzegu, wychodzi z wody, przystaje, żeby się otrzepać, po czym rusza powoli pod górę i znika mi z oczu.

Zatrzymuję przejeżdżający autobus i cofam się, żeby wypuścić samotnego turystę, który postanowił tu wysiąść. Ma ze sobą plecak spakowany na cztery dni, a w ręku trzyma laminowaną mapę. Pytam go, dokąd się wybiera. Macha mapą w stronę panoramy gór, dolin, rzek i nieba, mrużąc oczy w uśmiechu, który rozpromienia jego twarz na widok bezmiaru możliwości.
– A, gdzieś tam – mówi.