Choć Służba Parkowa zaprzestała kontroli drapieżników już kilkadziesiąt lat temu, władze stanu wprowadziły w niektórych rejonach program redukcji liczebności wilków, aby zwiększyć populacje łosi i karibu.W 2013 i 2014 r. stanowi agenci ds. kontroli drapieżników oraz prywatni myśliwi, strzelając z samolotów, zabili dziesiątki wilków tuż za granicami Narodowego Rezerwatu Yukon-Charley Rivers. Ten odstrzał zmniejszył populację wilków w rezerwacie o ponad połowę. Choć Cotten twierdzi, że programy odstrzału mają podstawy naukowe, niektóre dane podważają tezę, iż zabijanie wilków prowadzi do wzrostu populacji zwierzyny, zwłaszcza w dłuższej perspektywie. Zdaniem Wallace’a odstrzały wilków i likwidacja stref buforowych Denali są opóźnione.

– Stan usiłuje w ten sposób przeciwstawić się nadgorliwemu rządowi federalnemu i skretyniałym ekologicznym liberałom. O wiele bardziej podobał mi się ten park, kiedy nazywał się McKinley i był dla owiec. A potem federalni wcisnęli nam w gardła to całe ANILCA. W 1980 r. Kongres USA uchwalił Alaska National Interest Lands Conservation Act (ustawę o ochronie na Alasce terenów o znaczeniu ogólnokrajowym), wyznaczając 42 mln ha na parki, lasy i rezerwaty narodowe, a także chroniąc dalsze 20 mln ha jako dzikie obszary. Park Narodowy Mount McKinley został przemianowany na Park i Rezerwat Narodowy Denali i powiększony z 0,8 do 2 mln ha. Prawa własności zostały utrzymane w całym rezerwacie, a prawa do polowań i zastawiania pułapek – w niektórych jego częściach.
Ustawa ANILCA jest uważana za jedno z największych zwycięstw w historii USA na polu ochrony przyrody, ale wielu Alaskan uznało ją za kulminację całych lat wykraczania rządu federalnego poza swoje kompetencje. Kiedy Wallace jako nastolatek dorastał w Fairbanks, protestujący spalili tam kukłę prezydenta Jimmy’ego Cartera, który w 1978 r. nadał 56 mln akrów Alaski status pomnika narodowego. W roku 1979 mieszkańcy miasteczek z okolic parku zorganizowali Wielkie Wtargnięcie do Denali, wkraczając na chroniony obszar, aby tam strzelać, palić ogniska i dokonywać innych aktów nieposłuszeństwa.

– We wszystkich innych miejscach, w jakich byłem, ludzie kochają swoje parki narodowe – mówi dyrektor Striker, który kierował pięcioma parkami w stanach na południu, zanim przybył do Denali. – Ale tutaj relacje są zatrute przez przeszłość. Ludzie nie uświadamiają sobie, że to zawsze były tereny federalne. Nie dostrzegają całego dobra, jakie parki przyniosły Alasce, zwłaszcza pod względem ekonomicznym. ta debata – i wszystko inne – wydaje się odległa, gdy w połowie marca wystawiam głowę z namiotu w obozie pod Cache Creek. To trzeci poranek wyprawy psimi zaprzęgami z rzędu, gdy temperatura sięga minus 25OC. Mam ochotę schronić się z powrotem za płótno namiotu, ale Denali przykuwa mój wzrok. Ponad dolinami promienie słońca zalewają jej wierzchołek. Kiedy wreszcie wychodzę z namiotu, około 30 psów podrywa się z niecierpliwym skowytem. Psie zaprzęgi są nadal integralną częścią zimowego zarządzania tymi terenami – pomagają w patrolowaniu, badaniach fauny i transporcie materiały do robót porządkowych. 

– Te psy łączą ludzi z historią i dają im przedsmak doświadczeń, których większość nigdy nie zazna – mówi Jennifer Raffaeli, kierująca psiarnią. – W zimie są najbardziej niezawodnym środkiem transportu w wielu częściach parku. W odróżnieniu od skuterów śnieżnych zawsze są gotowe do drogi. A ponadto posiadają instynkt przetrwania – coś, czego nigdy nie będzie mieć żadna maszyna. Tego popołudnia mróz trochę folguje. Wyruszamy karawaną złożoną z trzech zaprzęgów do strażnicy nad jeziorem Wonder. O drugiej po północy wychodzimy z namiotów oglądać olśniewającą zorzę polarną. Psy śpią nieopodal.

– Znaczna część Denali jest nieosiągalna dla większości ludzi, ale dzięki psom możesz tam dotrzeć – mówi Raffaeli, kiedy patrzymy z podziwem na wielobarwne kurtyny światła przelatujące po niebie. – Poczucie spokoju, którego można tu doznać zimą, jest niewiarygodne. zupełnie inną denali poznaję trzy miesiące później, pod koniec czerwca. 
Jest 8 wieczorem, a ja tkwię w korku na Drodze Parkowej. Samica łosia z dwoma cielętami kroczy leniwie wzdłuż linii drzew, więc kierowcy zatrzymują się na środku drogi, żeby fotografować zwierzęta. W latach 60. XX w. Adolph Murie ostro sprzeciwiał się planom budowy bitej drogi prowadzącej do serca parku. Odniósł częściowe zwycięstwo, bo utwardzono tylko pierwsze 24 km.

Jednak w miarę jak liczba turystów rosła, wąska droga stawała się coraz bardziej zatłoczona i niebezpieczna. W roku 1972 park Denali wprowadził system publicznego tranzytu, aby zmniejszyć liczbę aut osobowych – od tamtej pory takie rozwiązanie skopiowało wiele innych parków.
Przez cały tydzień włóczę się po letnich bezdrożach Denali, nasiąkając oczyszczającą potęgą dzikich ostępów. Pod koniec wędrówki zaliczam krótki pobyt w East Fork Cabin, bazie Muriego w czasach, gdy badał relacje między wilkami i owcami. Dla młodego ekologa to był sen, który się ziścił. Miał tu samotność i szansę badania zachowań zwierząt za pomocą najprostszych narzędzi: lornetki, aparatu fotograficznego, notesów i mocnych nóg. Skupił się na wielopokoleniowej rodzinie wilków krążących w pobliżu tej chatki, nad odnogą rzeki Toklat.

Waszyngtońscy szefowie Muriego spodziewali się zapewne suchej monografii badawczej. Zamiast tego dostali pracę pt. The Wolves of Mount McKinley. Opublikowany w 1944 r. raport o rozmiarach książki zwrócił uwagę świata na watahę Toklat-East Fork. Murie opisał po raz pierwszy cykle życia i relacje dzikich wilków oraz działanie całej sieci ekologicznej. Uświadomiwszy sobie, że te interakcje są bardziej skomplikowane, niż ktokolwiek mógł oczekiwać, zaczął działać na rzecz zmiany polityki likwidowania drapieżników – wilków, pum i kojotów. Takie stanowisko sprawiło, że stracił sympatię i w Służbie Parkowej, i poza nią. Jednak im więcej pisał na temat swych badań w prasie, tym bardziej rosła popularność „pierwszej rodziny” amerykańskich wilków. Wilki stały się jedną z czołowych atrakcji Denali. 

Tego dnia budzę się z drzemki późnym popołudniem. Odruchowo sięgam po telefon, po czym przypominam sobie, że tu nie ma zasięgu. Tutaj zegar już nie rządzi. Spędzam trzy dni w okolicach chatki, wędrując i przystosowując się, jak to ujął Emerson, do „tempa przyrody”. Kiedy idę z powrotem w stronę drogi, nie tęsknię za gwarem autokaru ani za najnowszymi wiadomościami ze świata. Nawet wieści z samego parku nie są dobre.
Wpadam do biura parkowego biologa Steve’a Arthura, aby zapytać o wstępne wyniki najnowszych badań populacji wilków (nadal jest nieliczna) oraz rezultaty sekcji zakrwawionych zwłok, które widziałem podczas mojej zimowej wizyty. Ekipa Arthura wykopała ze śniegu zamarzniętego wilka – samca z watahy East Fork – i odkryła na jego szyi zaciśnięty wnyk. Zwierzę zdołało zerwać mocowanie sidła, po czym zawlokło się do parku i wykrwawiło na śmierć.