Poprzednie cztery dni spędziłem, latając z Millerem i biologami ze Służby Parków Narodowych, którzy w jasne dni marca zajmują się wilkami. Ilekroć dostrzegli w parku wilka, któremu chcieli założyć obrożę z nadajnikiem, wzywali ekipę helikoptera, która leciała w to miejsce i strzelała w zwierzę pociskiem usypiającym. Poza obrożowaniem biolodzy pobierali próbki krwi i sierści, licząc na to, że zdołają wypełnić jedne z licznych luk w naszej wiedzy na temat zdrowia, zachowania i genetyki jednego z najbardziej niezrozumianych gatunków świata.

Te badania są kontynuacją pionierskiej pracy ekologa Adolpha Muriego, który jako jeden z pierwszych naukowców obserwował wilki z Denali w stanie dzikim. W 1939 r., gdy Murie odbył pierwszą ze swych licznych ekspedycji do ówczesnego Parku Narodowego Mount McKinley, wilki uważano za szkodniki, a parkowi strażnicy strzelali do nich przy każdej okazji. Murie wykazał, że wilki oraz inne drapieżniki wyższego rzędu odgrywają ważną rolę w utrzymaniu zdrowia środowiska, i twierdził, że powinniśmy zarządzać parkami tak, by chronić całe ekosystemy, a nie tylko poszczególne gatunki.

Park założono w 1917 r. jako schronienie dla owiec jukońskich oraz innej zwierzyny łownej. Pierwsi strażnicy musieli ścigać kłusowników zaopatrujących w mięso górników i budowniczych dróg. To przeciąganie liny między użytkowaniem i ochroną miało się stać głównym źródłem napięć wokół parków narodowych.
– Wiele spraw związanych z parkiem dezorientuje ludzi – mówi strażnik John Leonard. – To dziki obszar, ale w pewnych miejscach ludzie lądują samolotami, a w innych polują i zastawiają potrzaski. Na tym polega różnica w przypadku Denali: ten park nie jest zamknięty. I dlatego zarządzanie nim jest tak trudnym wyzwaniem. – czy to ty latałeś niedawno czerwono-białym super cubem? – pyta Coke Wallace, gdy spotykamy się przed jego domem przy Stampede Road. 
– Pomyśleliśmy, że może tropicie przez radio jakiegoś wilka. O mało nie wybrałem się sprawdzić, czy nie mógłbym czegoś ustrzelić. Wallace jest traperem, przewodnikiem i, jak sam o sobie mówi, „skrajnie prawicowym wsiokiem”. Gdy prezentuje mi bogatą kolekcję pułapek i sideł oraz wielką skórę wilka rozpiętą na ramie do suszenia, odzywa się jego komórka. Jako dzwonek ma nagrane wycie drapieżnika.
– Wbrew popularnej opinii nie jest tak, że ja wilków nienawidzę – mówi. – Prawdę mówiąc, uważam, że są super. Problem polega na tym, że co 5–7 lat łapię niewłaściwego wilka. W 1999 r. Wallace ustrzelił zaobrożowaną samicę alfa z watahy Grant Creek, często widywanej przez turystów przy Drodze Parkowej.

W 2005 schwytał w pułapkę ustawioną tuż za granicą parku samicę alfa watahy East Fork. A w 2012 zaciągnął końską padlinę do miejsca, w którym często pojawiały się wilki, i rozłożył dookoła wnyki. Kiedy wrócił tam po kilku dniach, okazało się, że złapał ciężarną samicę należącą do watahy East Fork. Ta zdobycz, udokumentowana przez jednego z sąsiadów, a potem potwierdzona przez Wallace’a, sprawiła, że napisał o nim Los Angeles Times, dzięki czemu grożono mu śmiercią, ale jednocześnie zyskał reklamę jako przewodnik. W tym samym roku Wallace schwytał jedyną rodzącą samicę, jaka pozostała w watasze Grant Creek. Wskutek tego stado nie miało szczeniąt i jego liczebność spadła z 15 do 3 członków.
– Wtedy po raz trzeci zrujnowałem przeżycia wizualne milionów ludzi odwiedzających Park Narodowy Denali – dowcipkuje Wallace.
Jeszcze kilka lat temu wilk błąkający się w pobliżu siedziby Wallace’a byłby poza jego zasięgiem, ale najbardziej bezbronne watahy z Denali są przedmiotem brudnej polityki.

W roku 2000 Gordon Haber, sławny i nieprzebierający w słowach biolog kontynuujący badania Adolpha Muriego, zaobserwował traperów ustawiających wnyki wzdłuż granicy parku.
Wraz z innymi działaczami przekonał alaską Radę Zwierzyny Łownej do ustanowienia strefy zakazu polowań wzdłuż Szlaku Stampede i w rejonie kanionu Nenana. Po tragicznej śmierci Habera w wypadku samolotowym w 2009 r. Służba Parkowa zażądała poszerzenia chronionego obszaru. Rada zareagowała jednak całkowitą eliminacją strefy, dzięki czemu wilki stały się bezbronne – można było do nich strzelać i chwytać je wzdłuż całej granicy parku.