Jak zmienił się kształt kobiecego ciała w definicji piękna

W Nowym Jorku, Londynie, Mediolanie i Paryżu – tradycyjnych stolicach światowej mody – normy piękna zmieniły się podczas ostatnich 10 lat radykalniej niż w ciągu poprzednich stu. W przeszłości przesunięcia dało się mierzyć w pojedynczych stopniach. Zmiany estetyki nie były linearne i, choć modę uważano za dziedzinę buntowniczą, następowały powoli. Przez lata ceniono kanciaste kształty, potem bardziej zaokrąglone. Przeciętny rozmiar stroju modelki z wybiegu, reprezentującej ideał projektanta, mocno się skurczył. Jasnoskóre blondynki ze wschodniej Europy rządziły na wybiegach do czasu, kiedy zdetronizowały je muśnięte słońcem blondynki z Brazylii. 

Ciało świata mody – chude, bez bioder i praktycznie bez biustu – można było oglądać na klasycznych portretach Irvinga Penna, Richarda Avedona i Gordona Parksa, a także na pokazach takich projektantów jak John Galliano i nieżyjący już Alexander McQueen. Ale potem Miuccia Prada, promująca na wybiegach niemal identyczne, białe i chude modelki, polubiła nagle sylwetkę w kształcie klepsydry. Później, w 2016 r., korpulentna modelka Ashley Graham pojawiła się na okładce Sports Illustrated, w numerze poświęconym kostiumom kąpielowym, a w 2019 w tym samym czasopiśmie Halima Aden została pierwszą modelką noszącą hidżab. I nagle wszyscy mówią o skromności, pięknie i pełniejszych figurach… postęp jest oszałamiający. W ciągu ostatniej dekady piękno zdecydowanie przesunęło się w rejon uważany kiedyś za niszę. Niebinarność i transpłciowość są częścią głównego nurtu narracji związanej z pięknem.

W miarę jak prawa osób LGBTQ są coraz powszechniej uznawane, ich estetyka przenika do dialogu o pięknie. Transpłciowe modelki pojawiają się na wybiegach i w kampaniach reklamowych. Na czerwonym dywanie docenia się nie tylko ich urok i dobry smak, ale też cechy fizyczne. Uważa się, że ich ciała są wyrazem aspiracji.

Katalizatorem zmiany w naszym rozumieniu kanonu kobiecego piękna było połączenie technologii, ekonomii i pokolenia konsumentów o wyostrzonym rozumieniu estetyki. Technologia to media społecznościowe w ogólności, a Instagram w szczególności. Głównym czynnikiem ekonomicznym jest bezlitosna konkurencja o udział w rynku oraz potrzeba tworzenia przez poszczególne firmy rzeszy potencjalnych nabywców wszelkich produktów, od sukienek po szminki. A demografia prowadzi, jak zawsze ostatnio, do millenialsów wspieranych przez pokolenie powojennego wyżu demograficznego, które chce się dobrze bawić i nie wstydzić swojego wyglądu.

Jak dziś wygląda walka z wykluczającym kanonem piękna? 

W Nowym Jorku działa kolektyw twórców mody o nazwie Vaquera, który organizuje swoje pokazy w zrujnowanych miejscach z ostrym światłem i bez żadnego blichtru. Modelki i modele wyglądają, jakby wysiedli z metra po nieprzespanej nocy, z warstewką brudu na skórze. Tupią po wybiegu, jakby byli wkurzeni, nieudolni albo lekko skacowani.

Kobiety o męskim wyglądzie noszą princeski zwisające im z ramion z wdziękiem prysznicowych zasłon. Przygarbieni modele o kobiecym wyglądzie agresywnie zasuwają po wybiegu z ponurymi minami. Zamiast wydłużać nogi i tworzyć sylwetki w kształcie klepsydry, prezentowana odzież sprawia, że nogi wyglądają klocowato, a torsy grubo. Vaquera należy do wielu firm, które stawiają na casting uliczny, czyli w sumie biorą dziwadła z ulicy i wpuszczają je na wybieg – zasadniczo ogłaszając, że to piękni ludzie.

W Paryżu projektant John Galliano, podobnie jak wielu innych, zamazywał płeć. Robił to w sposób przesadzony i drapieżny, co oznacza, że zamiast próbować dostosować sukienkę lub spódnicę do linii męskiej sylwetki, owijał po prostu tę sylwetkę suknią. Efektem nie jest ubiór, który rzekomo ma sprawiać, że dana osoba będzie wyglądała jak najlepiej, tylko wypowiedź na temat naszych upartych założeń dotyczących płci, odzieży i fizycznego kanonu piękna. Nie tak dawno temu linia odzieżowa Universal Standard prowadziła kampanię reklamową prezentującą kobietę, która nosi amerykański rozmiar 24. Pozowała w podkoszulku i białych skarpetkach. Światło było jednolite, jej włosy lekko się kręciły, a uda pokrywał cellulit. W tym obrazie nie było nic magicznego ani niedostępnego. To był przejaskrawiony realizm – przeciwieństwo aniołka z Victoria’s Secret. Każda akceptowana idea na temat piękna jest obalana. To nowa norma i to jest szokujące. Ktoś może twierdzić, że nawet raczej brzydkie.

Choć ogólnie pożądana jest globalność i normalnie wyglądający ludzie – tzw. prawdziwi ludzie – wielu klientów wciąż jest skonsternowanych faktem, że to uchodzi za piękno. Patrzą na 90-kilogramową kobietę, pochwaliwszy zdawkowo jej pewność siebie, zaczynają niepokoić się jej zdrowiem – choć nie widzieli wyników jej badań. To uprzejmiejsze niż twierdzenie, że nie wpisuje się w kanon piękna. Ale sam fakt, że modelka Universal Standard występuje w bieliźnie – tak jak to robiły aniołki Victoria’s Secret – jest aktem politycznego protestu. Tu nie chodzi o chęć trafienia na plakaty, tylko o domaganie się prawa do istnienia we własnym ciele bez negatywnych ocen. Jako społeczeństwo nie uznaliśmy jej prawa do bycia piękną, ale przynajmniej świat mediów daje jej szansę przedstawienia swoich argumentów. To nie jest żądanie zgłaszane tylko przez kobiety o pełnych kształtach. Starsze panie też domagają się swego miejsca w kulturze. Czarnoskóre chcą stawać w świetle reflektorów ze swoimi naturalnymi włosami. Nie ma neutralnego gruntu. Ciało, twarz, włosy – wszystko stało się polityczne.