Ale niektóre robotnice pokryte są czerwonawymi plamkami wielkości łebka od szpilki – to oznaka warrozy. Roztocze przyczepiają się jak kleszcz czy pijawka i wysysają hemolimfę, owadzią krew, osłabiając układ odpornościowy gospodarza. Środowisko ula – wilgoć, ciepło, pszczoły w zagęszczeniu – to idealna wylęgarnia chorób. – Roztocze przecierają szlak, reszty dokonują bakterie, grzyby lub wirusy. Pstryk! I kolonia załatwiona – strzela palcami Novitt. Jak wspomina, przed pojawieniem się warrozy prowadzenie pasieki było rozrywką. Dziś pszczelarstwo to z kolei ciągła walka z roztoczami.

Rolnik, który ma kłopoty z owadami, zwykle sięga po preparaty chemiczne – pestycydy, którymi opryskuje sad, by zlikwidować larwy owadów rozwijające się w owocach. Choć roztocze i pszczoły są ze sobą bliżej spokrewnione niż jabłka i larwy, firmom chemicznym udało się uzyskać skuteczne środki roztoczobójcze, które nie szkodzą pszczołom. Pszczelarze powszechnie je stosują, ale ani jeden naukowiec, producent miodu czy pszczelarz hobbista, z którymi rozmawiałem, nie był zadowolony z traktowania uli truciznami. Na dodatek, jak donoszą naukowcy, Varroa destructor coraz częściej uodparnia się na dostępne w handlu środki roztoczobójcze. 

Innym podejściem, które nie wiązałoby się z użyciem toksycznej chemii, jest zastosowanie interferencji RNA (RNAi). Nad metodą z wy¬korzystaniem RNAi pracuje firma Beeologics, gałąź wielkiej korporacji Monsanto. W komór¬kach cząsteczki RNA przenoszą informację z genów do maszynerii komórkowej zajmującej się wytwarzaniem białek, podstawowych cegiełek  życia. Każde białko ma unikatowy skład i budowę, tak samo jak związane z nim RNA i gen. Interferencja RNA polega na tym, że do komórek wprowadza się substancję, której zadaniem jest powstrzymanie działania jednego, szczególnego rodzaju RNA. Dezaktywacja RNA przecina drogę od genu do kodowanego przez ten gen białka. W rozwiązaniu zaproponowanym przez Beeologics pszczoły są karmione roztworem cukru z dodatkiem RNAi, który unieszkodliwia RNA roztoczy. Plan jest prosty: spreparowany słodki roztwór jest bezpieczny dla pszczół, ale gdy pasożyt napije się pszczelej hemolimfy, zassie również RNAi – co powinno mu zaszkodzić. To jak zwalczanie wampirów przez jedzenie pizzy z sosem czosnkowym. Marla Spivak z Uniwersytetu Minnesoty zwraca uwagę, że RNAi to wąsko wyspecjalizowane narzędzie.

– Uderza tylko w jeden punkt, a żywy organizm zawsze znajdzie sposób, żeby to obejść – ostrzega. Jej zdaniem jedynym sposobem na odwrócenie klęski jest zdrowsza i mocniejsza pszczoła. Taka, która zwalczy pasożyty i choroby sama, bez pomocy człowieka.

Dwie grupy badawcze – ekipa Marli Spivak i zespół Johna Harbo z ośrodka badawczego Ministerstwa Rolnictwa USA w Baton Rouge w Luizjanie – pracują nad wyhodowaniem pszczół odpornych na roztocze. Wprawdzie reprezentują różne podejścia badawcze i odmienne metody, ale zajęli się tym samym obiektem – pszczołami „higienistkami”.

Larwy pszczoły (zwane czerwiami) rosną w komórkach plastra wypełnionych pokarmem i zamkniętych woskowym wieczkiem. Roztocze dostają się do tych komórek przed ich zamknię-ciem i składają tam jaja. Po wylęgnięciu młode roztocze atakują bezradne, nieruchome pszczele poczwarki. Wydostające się z komórek dorosłe owady są już usiane roztoczami. Pszczoły „higienistki”, w przeciwieństwie do innych pszczół, umieją wykryć roztocze wewnątrz zamkniętych komórek, przypuszczalnie za sprawą węchu. Otwierają je i usuwają zaatakowane larwy, przerywając w ten sposób cykl rozrodczy pasożyta.

Zespoły Spivak i Harbo już pod koniec lat 90. wyselekcjonowały odmiany pszczół o dużym udziale „higienistek”. Kilka lat później naukowcy zorientowali się, że owe „higienistki” przestają sobie radzić, gdy udział zaatakowanych larw jest zbyt duży. To na razie problem nierozwiązany – wciąż nie została poznana genetyczna podstawa zachowań „higienicznych”. 

Innym możliwym kierunkiem selekcji są zachowania pielęgnacyjne, ale i tu naukowcy napotykają podobne problemy. Pielęgnacja ciała u pszczół polega na tym, że środkową parą odnóży robotnice czyszczą siebie albo inne pszczoły. Jeśli zrobią to, zanim roztocze się do nich przyczepią, mogą pozbyć się pasożytów. Najlepsze byłyby więc „higienistki”, które na dodatek skrupulatnie pielęgnują swoje ciała. Hodowcy obawiają się jednak, że takie pszczoły poświęcałyby cały czas na zabiegi higieniczno-kosmetyczne, niczym pustogłowe nastolatki. Istnieje też obawa, że selekcjonowanie pszczół w jednym kierunku spowodowałoby negatywne konsekwencje w innych. Mogłoby się okazać, że takie pszczoły są agresywne lub leniwe.

Martin Beye, genetyk z Uniwersytetu im. Heinricha Heinego w Düsseldorfie, twierdzi, że nie da się tych problemów rozwiązać bez odwołania się do biologii molekularnej. Dla genetyka kojarzenie na ślepo dwóch linii pszczół o pożądanych cechach przypomina rzut dwoma garściami kamyków w nadziei na to, że ułożą się w oczekiwany wzór. Znacznie skuteczniejsza droga polega na zidentyfikowaniu konkretnych genów, które odpowiadają za te cechy, i wprowadzeniu ich do genomu. Genom pszczeli został rozszyfrowany w 2006 r. przy współudziale Beyego. Jego zdaniem następnym krokiem powinna być identyfikacja i modyfikacja genów wpływających na poszczególne zachowania pszczół. 

Wprawdzie naukowcy uzyskali pierwsze transgeniczne owady już w latach 80., ale wszelkie próby inżynierii genetycznej u pszczoły miodnej na razie zakończyły się niepowodzeniem. Beye zlecił opracowanie właściwej metody mło¬dej badaczce Christinie Vleurinck. To żmudna praca. Vleurinck musi pobrać jaja pszczele z ula, wstrzyknąć do nich materiał genetyczny (w tym wypadku z genem, który sprawia, że pewne tkanki świecą w promieniach lampy fluorescencyjnej), po czym z powrotem umieścić jaja w ulu. Raz za razem okazuje się, że nowe geny się nie przyjęły. Nakłuwanie igłą jaj często prowadzi do uszkodzeń zarodków, robotnice szybko je wykrywają i niszczą. Konieczne są lata pracy, zanim metodę będzie można zastosować do uzyskania nowych, lepszych pszczół. A potem próby hodowania genetycznie zmodyfikowanych owadów na pewno spotkają się z protestami. 

Ze zgrozą przewraca oczami na te wieści Phil Chandler, autor książki Bosy pszczelarz. Należy do grupy ludzi, którzy kwestionują „oficjalną” wiedzę. Uważa, że nauka, nawet jeśli intencje uczonych są dobre, więcej problemów tworzy niż rozwiązuje. – Nie zdołamy pokonać trudności, używając tego samego typu myślenia, które te trudności wywołało – przekonuje. Wciąż mówi o złudzeniu, że człowiek jest w stanie za¬panować nad naturą. Owszem, lepsze pszczoły mogą zostać stworzone, wierzy w to, ale tylko wtedy, gdy uczynią to same pszczoły. Największym wrogiem pszczoły miodnej, twierdzi, nie są roztocze czy wirusy, ale przemysłowe, wielkotowarowe rolnictwo. I w tym wielu naukowców przyznaje mu rację. Mają tylko inne pomysły na zaradzenie problemowi. 

Sto lat temu większość upraw zapylały dzikie pszczoły. Z czasem rodzinne gospodarstwa rolne zamieniły się w wielkie, przemysłowe farmy. Pszczoła musi zdobywać pożywienie przez wiele miesięcy w roku, natomiast ogromne pola przeznaczone pod monokulturę pokrywają się kwiatami na tydzień lub dwa. Roślin, które mogłyby pszczoły utrzymać przez resztę roku, nie ma – chwasty tępi się herbicydami, brakuje też zarośniętych nieużytków. Populacje osiadłych pszczół są tak nieliczne, że farmerzy muszą zamawiać przyjazd obwoźnej pasieki. Na wielkich ciężarówkach jeżdżą od monokultury do monokultury. Szczyt przychodzi w lutym lub marcu: ponad półtora miliona uli z całego kraju zbiera się wokół Doliny Kalifornijskiej, by zapylać plantacje migdałowców.

W kilka tygodni gigantyczne chmary pszczół pomagają w wytworzeniu 80 proc. światowej produkcji migdałów. Chandlera poznałem pod opactwem Buckfast, na zjeździe pszczelarzy. Wielu z nich zgadza się z jego diagnozą. Niemniej jednak są zbici z pantałyku jego wnioskiem, że najlepszym sposobem na wygranie z warrozą jest poddanie się. Pilnowanie, by pszczoły były zadbane i miały co jeść, resztę zostawiając ewolucji. Przyznaje, że przez najbliższe dziesięć lub więcej lat pszczelarze będą tracili większość rodzin pszczelich. Ale dobór naturalny w końcu doprowadzi do powstania odpornej pszczoły. Opowiadam Chandlerowi i Clare Densley odpowiedzialnej za pasiekę klasztoru Buckfast o programie RoboBee uruchomionym na Uniwersytecie Harvarda. Jego celem jest skonstruowanie maleńkich dronów zapylaczy. Samo¬naprowadzające się roboty rozróżnią kwiaty po kolorze i wetkną w nie sondy, aby pobrać pyłek.

– Raczej nie przyzwyczaiłabym się do świata z mechanicznymi pszczołami – mówi Densley. – Wolę te nasze stare, żywe. Tak jak pozostali, czeka na jakiś przełom.