John Kelly, były dyrektor wykonawczy australijskiego stowarzyszenia Kangaroo Industry, mówi: – Pozyskiwanie pożywienia i włókien od zwierząt przystosowanych do kruchych pastwisk jest wyjątkowo mądre i zrównoważone. Wielu ekologów powie ci, że nie ma bardziej humanitarnego sposobu produkcji czerwonego mięsa. Przeciwnicy branży stanowią hałaśliwą mniejszość. Organizacje ochrony zwierząt, celebryci i rosnąca liczba naukowców uważają odstrzały za nieludzkie, niezrównoważone i niepotrzebne.

Twierdzą, że oceny liczebności populacji są bardzo dyskusyjne, ale mówienie o „pladze” jest od strony biologicznej nieprzekonujące. Kangurzątka rosną powoli i wiele z nich umiera, więc populacje mogą się powiększać zaledwie o 10–15 proc. rocznie, a i to jedynie w najlepszych okolicznościach. Dwayne Bannon-Harrison, członek ludu Yuin z Nowej Południowej Walii, twierdzi, że pogląd głoszący, iż kangury niszczą kraj, jest śmiechu wart.

– One chodzą po tej ziemi o wiele dłużej od ludzi – mówi. – W jaki sposób coś, co jest tu od tysiącleci, może niszczyć kraj? Nie widzę w tym logiki. Pod wieloma względami spór sprowadza się do egzystencjalnego pytania: Czym jest kangur? Dla jednych to szkodnik, którego należy wytępić. Dla innych zasób do eksploatacji. Dla jeszcze innych ukochane rodzime zwierzę, które trzeba chronić.

– Tam na dole jest kraina kangurów – mówi ekolog Wilson, wskazując za oknem swojej cessny połać gęstych zarośli, 2500 m pod nami. „Tam w dole” to zakurzone pastwiska i spieczony słońcem busz – kruchy krajobraz, w którym gleba szybko może zamienić się w pył, a ilość dostępnej wody nigdy nie odpowiada potrzebom.

Na drugim najsuchszym kontynencie Ziemi uprawy zawsze były wyzwaniem, a teraz zmiany klimatyczne nasilają fale upałów i susze, co powiększa problemy tamtejszego rolnictwa. Leon Zanker, hodowca, mówi, że nadmierne wypasy są bezustanną obawą, a kangury tylko pogarszają sprawę. W sierpniowe popołudnie, siedząc przy swoim kuchennym stole w Laurelvale, farmer wyjaśnia swoje trudne położenie. Kiedy jest susza, może odpowiednio zarządzać paszą, wodą i żywym inwentarzem. Ale kangury na jego ziemi mu nie podlegają – są własnością rządu.

– Jeśli dopuszczę do tego, że moje bydło i owce zdechną z głodu, mogę wylądować w więzieniu – mówi Zanker. Za okrutne traktowanie zwierząt. – Ale kiedy widzę moją ziemię zdegradowaną przez kangury, sam nie mogę nic z tym zrobić.

Ma kilka możliwości. Jedną są komercyjne odstrzały. Hodowcy mogą pozwalać licencjonowanym strzelcom odławiać na swojej ziemi grupy kangurów, nazywane tu mobs (paczki). Ponieważ jednak popyt na kangurze produkty zmalał – po części dzięki akcjom organizacji ochrony zwierząt – branża wybija tylko ułamek dopuszczanych kwot. W 2017 r. wynosiły one dla całej Australii 7,2 mln, a odstrzelono niespełna 1,5 mln kangurów.

Inną opcją jest grupowe ogradzanie. Sąsiadujący ze sobą hodowcy mogą się łączyć i otaczać swoje farmy subsydiowanymi przez rząd płotami. Jednak krytycy tego rozwiązania twierdzą, że takie bariery stanowią okrutne wnyki dla kangurów, ograniczają ich dostęp do wody i zaburzają szlaki migracyjne innych rodzimych gatunków. Ostatnia ewentualność to zwyczajna egzekucja. Hodowca może wystąpić o zezwolenie uprawniające go do zabicia określonej liczby zwierząt.

Podczas mojej wizyty Zanker ma zgodę na odstrzał 500 kangurów. Kłopot w tym, że wielu hodowców z zezwoleniami wynajmuje strzelców amatorów, bez wyszkolenia i licencji, w odróżnieniu od snajperów zatrudnianych i monitorowanych przez branżę. Dlatego co roku tysiące zwierząt jest okaleczanych.
– Jeśli masz nieruchomość – mówi Zanker – to prawdopodobnie masz też hipotekę. A bank chce swoich pieniędzy. Ale jest jedno zwierzę, z którym nie możesz nic robić. No i patrzysz, jak całe twoje środki są wyżerane na twoich oczach. Co byś zrobił w takiej sytuacji? Poszedł do banku i oddał klucze kierownikowi? Czy kupił sobie pudło naboi?

Gdy nad wiejskimi terenami Queenslandu zachodzi słońce, Brad Cooper, korpulentny łowca kangurów, wyrusza do pracy. Jakieś 30 km na wschód od Mitchell zjeżdża z drogi na pastwisko.

– Dopadniemy dziś tyle, ile się da – mówi. – Ale nie podoba mi się ten wiatr. One też go nie lubią.