Twoja natura jest bardziej rosyjska niż włoska. Czy nie powinieneś urodzić się Rosjaninem?

Kinga Baranowska też stwierdziła, że mam wschodni temperament. Zawsze fascynowali mnie silni ludzie z Europy Wschodniej. Warunki w latach 80-tych były u was trudniejsze niż w pozostałej części kontynentu, a mimo to mieliście takich himalaistów jak Kukuczka, Zawada, Berbeka, Czok… I często pytam samego siebie, czy jestem tak samo silny jak oni? Dlatego staram się zbliżyć do ich historii. Trudne zimowe wspinanie, to prawdziwy test. Często powtarzam alpinistom: żeby być dobrym wspinaczem, trzeba mieć niezłomną polską mentalność.

Czy uważasz, że jesteśmy świadkami zmiany w sposobie zdobywania gór wysokich? Czy to koniec dużych ekspedycji w stylu oblężniczym?

Wszystko możliwe. I moim zdaniem, pierwszą osobą, która zmieni zdanie będzie Krzysztof Wielicki. Jest bardzo doświadczony, dużo widział i dużo się nauczył. Nadchodzą czasy zimowego wspinania w górach wysokich w stylu alpejskim. Zdałem sobie sprawę, że brałem udział w takiej wspinaczce właśnie z Denisem Urubko. Wchodziliśmy na Makalu (2009 r.). Było nas dwóch, mieliśmy jedną kuchenkę i zrobiliśmy to w stylu alpejskim. Jedno wyjście, a następnie atak szczytowy. Można powiedzieć, że mieliśmy szczęście, bo pogoda nam sprzyjała, a może dlatego, że byliśmy szybcy, bo było nas tylko dwóch i nie zakładaliśmy obozów? Biorąc udział w dużych ekspedycjach zdałem sobie sprawę, że to nie jest styl, który mi odpowiada. Wolę być w małej grupie, co nie znaczy, że duże wyprawy są złe.

Przypuśćmy, że K2 zostanie zdobyte. Co dalej?

Odpowiem metaforycznie. Alpinizm jest jak książka. W momencie, kiedy człowiek zdobędzie K2 zimą nie oznacza, że zamykamy książkę. Przekładamy tylko kolejną stronę. Zamyka się pewien rozdział. Rozdział pierwszych zimowych wejść. Możliwe, że otwieramy następny rozdział. Zdobywanie ośmiotysięczników w stylu alpejskim lub wyznaczania zimą nowych dróg. Są jeszcze niezdobyte siedmiotysięczniki. Przygoda eksplorowania gór wysokich nigdy nie zostanie zakończona.

A jaki jest kolejny rozdział Simone Moro?

Jako profesjonalista staram się trzymać najwyższy poziom, mimo że mam już 50 lat. Na obecną chwilę młodsi wspinacze nie są w stanie mnie wyprzedzić. Jestem z tego dumny. Ale to nie przychodzi samo. Trenuję codziennie. Chciałbym wrócić do wspinania technicznego i mam, co do tego pewne plany. Cały czas myślę o trawersie Everest-Lhotse bez tlenu. Nikomu to się jeszcze nie udało. Może to znak, że to ja będę tym pierwszym? W skrócie, moje plany na przyszłość wiążą się z eksperymentowaniem na wysokościach. (Simone Moro próbował trawersu 3 razy: w 1997 r. z Anatolijem Bukriejewem, w 2000 r. z Denisem Urubko i w 2001 r. [przyp. red.]).

Czym jest dla Ciebie wysokość?

Wysokość to dla mnie przede wszystkim cisza, spokój i ucieczka od tego, co widzimy na co dzień. Gdy jestem na szczycie, zaczynam rozumieć, że w życiu nic nie jest oczywiste. Śmiech znajomych, ciepło domowego kominka czy po prostu szklanka wody stają się wtedy dla mnie czymś bardzo wyjątkowym. Nabierają dodatkowego znaczenia. Właśnie tak się poczułem, kiedy byłem na Syberii. W kompletnej ciszy na środku ogromnego pustkowia. Gdy jestem na wysokości czuję, że mam wybór - że mogę uciec od tych wszystkich przyziemnych rzeczy. I to właśnie ten wybór pozwala mi zrozumieć, ile te rzeczy dla mnie znaczą. Bycie na wysokości nauczyło mnie prawdziwie doceniać wszystko to, co dla ludzi zazwyczaj wydaje się oczywiste.

 

Rozmawiała: Iwona El Tanbouli-Jabłońska, dyrektor artystyczna National Geographic Polska.