Czasy Pełne złości minęły. Zeszłej wiosny najgwałtowniejszy protest przeprowadził, w obronie miejsc pracy, personel sprzątający z ministerstwa finansów. Przez jeden ranek palili i dyskutowali na ulicy obok gmachu. Pojawiły się przebłyski optymizmu co do sytuacji gospodarczej. Start-upy internetowe takie jak Taxibeat („Zostań taksówkarzem XXI w.! Zarabiaj dzięki smartfonowi”) przyciągają kapitał inwestycyjny.

Do gry wchodzą różne wcielenia internetowego handlu. Płótna ulicznych artystów trafiają do międzynarodowych kolekcjonerów. W całych Atenach lokalne organizacje szukają lokalnych rozwiązań. Sprzątają śmieci, sadzą drzewa na opuszczonych działkach, dekorują place zabaw, oprowadzają ateńczyków po nieznanych częściach miasta.

Zagospodarowanie zniszczonych albo opuszczonych przestrzeni miejskich jest zjawiskiem globalnym. Działania takie podejmuje się też w Berlinie, ale te same aktywności mają różne znaczenie w zależności od środowiska. W Atenach chodzi o walkę z poczuciem porażki i rozczarowaniem. W Berlinie natomiast zagrożeniem jest sukces miasta – chodzi o strach przed rozmyciem słynnych wolności dostępnych w stolicy. Demonstrują przeciwnicy budowy nowych bloków mieszkalnych. W dzielnicach (np. Kreuzberg czy Mitte), które po upadku muru berlińskiego przyciągnęły squatersów i artystów, problemem są obecnie pieniądze.

Kapitał zwabiony wizerunkiem Berlina oraz postępująca gentryfikacja, czyli wypieranie biedniejszych mieszkańców przez zamożnych, grożą nieodwracalną zmianą tkanki społecznej miasta. Berlin próbuje uciec przed porażką. Ludzki wymiar miasta uda się utrzymać wyłącznie w duchu integracji i współuczestnictwa możliwym w ramach lokalnych społeczności. To powszechny pogląd. Od 2009 r. Marco Clausen, historyk społeczny, i filmowiec Robert Shaw prowadzą dla lokalnej społeczności ogród – Prinzessinnengärten.

Jest to kawałek zieleni w samym centrum Berlina, w miejscu byłego żydowskiego domu handlowego, którego po wojnie nie odbudowano. Krytycy podnoszą zarzut, że ogród o powierzchni 0,6 ha nie przynosi korzyści ekonomicznych.

– To prawda. My oferujemy korzyść w postaci społecznej interakcji. Produktem jest lokalna społeczność – odpowiadają twórcy. – Ogród symbolizuje ludzkie potrzeby.  Wiele osób uważa, że dzisiejszy klimat stolicy Niemiec – sięgający czasów squatów w Berlinie Zachodnim – jest zagrożony.

– Jak będzie w przyszłości wyglądać miasto, jeśli będziemy je wyprzedawać temu, kto zapłaci najwięcej? Miasta nie tworzą planiści ani architekci, lecz jego kultura i system codziennych połączeń – tłumaczy Clausen. 

To potężna wizja dobrego miasta: pieniądze ani władza nie mogą dominować, a nieruchomości nie mogą stanąć wyżej człowieka. Na ironię zakrawa fakt, że teza Clausena o ludzkich relacjach i powiązaniach leży u podstaw kultury greckiej. Okazała się trudna do połączenia z realiami nowoczesnego państwa. Jak bowiem pogodzić relacje międzyludzkie z ogólnoeuropejską gospodarką?

– Najatrakcyjniejsza w Berlinie była jego niekompletność – przyznaje Wolfgang Thierse, polityk, który przez kilkadziesiąt lat był mocno zaangażowany w tworzenie nowych Niemiec. – Puste miejsca i cały ten chaos. 

Ale atrakcyjność nieuporządkowania powoli zanika. Thierse szacuje, że 90 proc. mieszkańców dzielnicy Prenzlauer Berg, gdzie mieszka, wprowadziło się do niej w ciągu ostatnich 25 lat. 
– Co znaczy, że tyle samo się wyniosło. Gentryfikacja jest bolesna – ciągnie polityk. – Ludzie oczekują, że miasto zahamuje ten proces. 

Wielki niemiecki sukces po 1945 r. jest produktem tego, co Niemcy nazywają kapitalizmem ze społeczną twarzą. Pewna młoda matka z Kreuzbergu opowiadała, jak bogacze parkują pod jej blokiem, by ocenić perspektywy nieruchomości. 

– Tacy nie potrzebują szkół tylko miejsc parkingowych. Na samochody z klientami reaguje zawsze. – Idźcie stąd. To mój dom, a nie wasza inwestycja – krzyczy. 

Berlin upatruje szansy na ucieczkę przed zagrożeniami współczesności w utrzymaniu integracyjnego charakteru tkanki społecznej. To jest główny paradoks. Berlin rozwija się dzięki starannej organizacji pozornie żywiołowego miasta. Ateny cierpią z powodu ograniczeń kultury, która podając w wątpliwość wartość władzy, konsekwentnie ją osłabia. Obydwa miasta muszą znaleźć odpowiedź na dwa pytania. Jak oprzeć się dominacji rynku? Jak stworzyć instytucje, którym ludzie uwierzą? Na razie prostych odpowiedzi brak.