Strażnicy nazywani są oczami i uszami Kanady na północy, a ich oddziały patrolują najbardziej odległe terytoria od lat 40. XX w. Większość to miejscowi ochotnicy, którzy przez lata byli zwiadowcami, uczestniczyli w grach wojennych. Pomagali również regularnemu wojsku uczyć się, jak budować igloo, orientować się w tundrze czy po prostu przetrwać w ekstremalnym zimnie Arktyki. Ich rola, podobnie jak rola całej dalekiej północy, nie jest dobrze znana. Strażnicy zawsze radzili sobie mimo mikroskopijnych budżetów i mocno używanego sprzętu, jak rządowe czterotaktowe karabiny z lat 40., ze stemplem brytyjskiej korony.

W obliczu topniejących lodów Arktyki i międzynarodowych sporów o prawa do bogatych złóż Arktyki, władze w Ottawie obiecały strażnikom lepsze wyposażenie i fundusze, by przyciągnąć więcej ochotników. Także wojskowi z USA są zainteresowani programem i chcieliby wprowadzić podobny na Alasce. Atqittuqa cieszy to zainteresowanie. Dorastał w Arktyce i teraz wychowuje tam syna, rozumie więc, że dalekie władze są niestałe i równie łatwo im zapowiedzieć pomoc, jak i zapomnieć. Tym razem nietrudno było zgadnąć, co siedzi w głowach polityków. Po latach ignorowania faktu, że Arktyka ociepla się szybciej niż jakiekolwiek inne miejsce na Ziemi, Kanada w końcu otrzeźwiała.

– My, Inuici, od dawna mówiliśmy o zmianie klimatu – powiedział mi Atqittuq, zanim wyruszyliśmy w tundrę. – Teraz rząd też to dostrzegł i chce, żebyśmy mieli na wszystko oko. No dobra, w końcu jesteśmy dumnymi Kanadyjczykami. Choć wolałbym, żebyśmy byli wystarczająco kanadyjscy, by ktoś załatwił nam dobre łącza telefoniczne – dodał z krzywym uśmiechem.

Jak żyją mieszkańcy Arktyki?

Na wyspie Króla Williama strażnicy ruszyli na zachód długim szeregiem skuterów śnieżnych. Niektóre ciągnęły sanie załadowane żywnością, sprzętem kempingowym i wojskowym. Ja jechałem na pożyczonej maszynie. Po wielu godzinach jazdy w arktycznym mrozie przez ciemność dotarliśmy do zamarzniętego jeziora Kakivakturvik. Snopy światła z latarek i czołówek znaczyły obszar, w którym strażnicy zaczęli rozbijać na lodzie płócienne namioty. Zaciągnęli do nich skóry karibu i brezent, a potem piankowe materace, śpiwory i lodówki wypełnione jedzeniem. Wkrótce namioty zalśniły światłem lamp, a z wnętrza dobył się miły szmer naftowych piecyków.

Ludzie podawali sobie kubki z parującą herbatą, posypały się opowieści o ulubionych psach zaprzęgowych, a potem czas było wrócić na zewnątrz. Podzieleni na niewielkie grupki strażnicy rozproszyli się po jeziorze, wyrąbali w półmetrowym lodzie przeręble i zarzucili sieci w czarną wodę. W całej kanadyjskiej Arktyce patrole strażników łączą ćwiczenia wojskowe z tradycyjnym polowaniem i łowieniem ryb, które to aktywności wciąż są nieodzowną częścią życia na dalekiej północy. Przez kilka kolejnych dni zespół Marvina starał się połączyć je ze szkoleniem wojskowym, m.in. zdobywaniem umiejętności nawigacji w terenie i obsługą urządzeń GPS. Silne wiatry wzburzyły zamarznięte arktyczne morze, a gęsta mgła i chmury wisiały nisko nad tundrą.

Temperatura kilka razy podniosła się do zera, ale potem znów spadła i zatrzymała się grubo poniżej. Wszystko tak jak zwykle pod koniec listopada. Nasze życie skurczyło się do niewielkiego, biało-szarego zakątka wokół obozowiska.

W czasie kilku godzin anemicznego słońca trzeba było zająć się piecykami, topieniem lodu na wodę do picia, przesuwaniem namiotów, gdy lód arktyczny pod nimi zmieniał się w breję. Skutery śnieżne regularnie się psuły na trzaskającym mrozie. Pewnego dnia w pobliżu obozu pojawiła się polarna niedźwiedzica z dwójką młodych, co sprawiło, że samotne wyjście za potrzebą stało się wręcz aktem odwagi.