Kilka dni przed Bożym Narodzeniem w 2014 r. w Bowanienkowie na półwyspie Jamał, 400 km za kołem podbiegunowym północnym, na monitorze w sali konferencyjnej Gazpromu pojawiła się powszechnie znana twarz. Połączenie satelitarne nie było najlepszej jakości, więc Władimir Putin pokazał się w słabej rozdzielczości. Aleksiej Miller, prezes Gazpromu, wyprężony przed monitorem wpatrywał się w prezydenta.

Za oknami jasno oświetlone skupisko prefabrykowanych budynków i lśniących rur wynurzało się z mroku niczym stacja kosmiczna sunąca w międzyplanetarnej przestrzeni. Bowanienkowo to jedno z największych na świecie złóż gazu ziemnego. Miller poprosił Putina o wydanie dyspozycji rozpoczęcia eksploatacji nowej kopalni gazu. – Zaczynajcie – polecił Putin.

Miller przekazał rozkaz. Operator nacisnął guzik. Gaz z Arktyki popłynął rurociągiem do rozległej sieci gazowej Rosji. Półwysep Jamał znano dotąd tylko ze stalinowskich łagrów i hodowli reniferów przez koczowniczy lud Nieńców.

Ale, jak prognozuje Gazprom, w tym regionie w roku 2030 będzie się pozyskiwało jedną trzecią całego wydobycia gazu ziemnego w Rosji i dużą część ropy naftowej. Bowanienkowo to jedno z trzydziestu kilku złóż ropy i gazu na półwyspie i otaczających go wodach. Jamał może stać się arktyczną Arabią Saudyjską, dostarczając węglowodorowych paliw spragnionemu energii światu.

A przynajmniej Putin ma taką nadzieję. Globalne zmiany klimatyczne sprawiają, że Arktyka rozmarza, a to otwiera drogę do eksploatacji zasobów tego obszaru. Rosja przoduje na tej drodze. Pod koniec 2013 r. na Morzu Peczorskim Gazprom jako pierwszy koncern uruchomił na wodach Arktyki platformę wiertniczą. Po wschodniej stronie Jamału powstaje wielki terminal skraplania i załadunku gazu ziemnego na tankowce-lodołamacze (choć lodu będzie coraz mniej), przewożące surowiec do Azji Wschodniej i Europy. Terminal należy do innego przedsiębiorstwa rosyjskiego, Novateku.

Za Rosją idą inni. Według oceny U.S. Geological Survey ogłoszonej w 2008 r. ponad jedna piąta światowych zasobów ropy i gazu ziemnego, które czekają na rozpoznanie, znajduje się za kołem podbiegunowym północnym. Nie brak tam też innych surowców mineralnych. W ubiegłym roku Norwegowie zakotwiczyli na Morzu Barentsa platformę wiertniczą wysuniętą jeszcze dalej na północ niż te należące do Gazpromu.

O zachodzie słońca, kiedy zapalają się światła, fabryka Sabetta wygląda prawie jak małe miasto, którym w pewnym sensie jest. / PHOTOGRAPH BY CHARLES XELOT

Kanada na swoich północnych rubieżach (tj. Terytoriach Północno-Zachodnich i Nunavut) kopie diamenty, złoto i żelazo. Ponieważ wody u wybrzeży Syberii uwalniają się ostatnio od lodu na kilka miesięcy w roku, frachtowce zaczęły przewozić ładunki między Europą i Azją Wschodnią tzw. Północną Drogą Morską. W tym roku latem luksusowy wycieczkowiec Crystal Serenity ma wozić turystów legendarnym Przejściem Północno-Zachodnim, wzdłuż Kanady.

Arktyczna „gorączka złota” wydaje się nieuchronna i niepokojąca. Topnienie wiecznej zmarzliny pociąga za sobą uwalnianie gazów cieplarnianych do atmosfery. Ekologiczni aktywiści mówią o negatywnym wpływie działalności gospodarczej na wyjątkową przyrodę tych obszarów. Poza tym w Arktyce żyją 4 mln rdzennych mieszkańców i wielu z nich obawia się, że jej zagospodarowywanie zrujnuje ich tradycyjny sposób życia. Z drugiej strony niektórzy cieszą się z możliwości zarobku i innych zysków, jakie rozwój przyniesie. Biorąc pod uwagę, jak wiele emocji budzi problem po obu stronach sporu, trzeba zauważyć, że tak naprawdę eksploatacja Arktyki jest bardzo wyrywkowa.

Niewiele przedsiębiorstw próbuje działać na arktycznych wodach, a z tego zaledwie cząstce udaje się wypracowywać zyski. Jesienią ubiegłego roku Royal Dutch Shell po wykonaniu zaledwie jednego wiercenia, które nie przyniosło spodziewanego rezultatu, od razu porzucił swoje zakrojone na wiele lat, mające kosztować 7 mld dolarów przedsięwzięcie eksploatacji ropy spod dna Morza Czukockiego. Na tę decyzję zapewne wpłynęły też rekordowo niskie ceny ropy. No i astronomiczne koszty działania na obszarach, gdzie brakuje infrastruktury, odległości są ogromne, a pogoda z reguły straszna.

Wkrótce po otwarciu przez Putina nowej kopalni gazu na Jamale w północnej części Morza Beringa zatonął w czasie sztormu duży południowokoreański okręt wraz z 50 członkami załogi. Najbliższy kuter Straży Przybrzeżnej znajdował się w odległości 930 km, w Dutch Harbor na Aleutach. Wspomniany posterunek znajduje się ponad 1600 km od północnego wybrzeża Alaski, gdzie działają platformy wiertnicze i gdzie ma pływać wycieczkowiec.

– Crystal Serenity będzie miał 1700 osób na pokładzie. To mi spędza sen z oczu. Nie chciałbym mieć do czynienia z nowym Titanikiem – mówi Charles D. Michel, wicekomendant Straży Przybrzeżnej USA. – Akcja ratunkowa byłaby tu niezwykle skomplikowana.

Rosja: na północ marsz

Był śnieżny grudniowy wieczór, a temperatura spadła do minus 20°C. Przy barakowozach służących za stację kolejową w mieście Salechard, położonym w Jamalsko-Nienieckim Okręgu Autonomicznym, na pociąg czeka kilkudziesięciu klnących i spluwających ludzi. To robotnicy zatrudnieni przy wydobyciu gazu. Dla pracowników dojeżdżających do Bowanienkowa Gazprom musiał wybudować własną 570-kilometrową linię kolejową wraz z trzykilometrowym mostem przez rozlewiska rzeki Juribiej. Podróż trwa 24 godziny, ale niektórzy trzy dni jechali do Salechardu. Przy kopalni mieszkają po czterech w ciasnych pokoikach i pracują od ósmej rano do ósmej wieczorem przez miesiąc. Potem „wracają na Ziemię”, jakby byli kosmonautami pracującymi na Księżycu.

– Nie każdy to wytrzymuje – przyznaje Paweł Dmitriewicz Bugajew, weteran z Niżnego Nowogrodu leżącego 1600 km na południowy zachód. – Robota jest ciężka, ale zarabia się dobrze, no i jest sporo dodatkowych korzyści. 

Żona czasami narzeka, ale przecież nie przepadam na miesiąc bez śladu. Teraz mamy internet i Skype’a. Rosyjska fascynacja Arktyką i jej bogactwami ma początki w czasach Piotra Wielkiego. Chcąc mieć mapy wybrzeży Syberii, władca w latach 30. i 40. XVIII w. wysłał Wielką Ekspedycję Północną. Putin jest kontynuatorem tradycji opanowywania Syberii, co skłoniło go do wysunięcia roszczeń do miliona kilometrów kwadratowych Oceanu Arktycznego. Według rosyjskich ekspertów naftowych nie ma innego wyjścia. 90 proc. szacunkowych rosyjskich rezerw gazu ziemnego i 60 proc. rezerw ropy znajduje się w rejonach polarnych i subpolarnych.

– Obecna sytuacja Rosji jest jasna. Zasoby gazu odkryte w latach 60. XX w. stały się podwaliną trwającej dziesiątki lat rosyjskiej dominacji na światowym rynku gazu ziemnego. Dziś te odkryte w czasach radzieckich gigantyczne złoża są na wyczerpaniu. Ekspansja na północ jest logicznym krokiem – tłumaczy Konstanty Simonow, dyrektor moskiewskiego Funduszu Krajowego Bezpieczeństwa Energetycznego.

Bowanienkowo to pierwsze wielkie przedsięwzięcie na półwyspie Jamał. A jego najambitniejszą częścią jest zakład skraplania gazu ziemnego (LNG) w Sabietcie nad Zatoką Obską, największy na świecie. Buduje go rosyjski koncern Novatek przy współpracy francuskiego giganta petrochemicznego Total i chińskiej Narodowej Korporacji Naftowej CNPC. Rząd Rosji wnosi wkład w postaci głębokomorskiego portu, oddelegował też do obsługi kilka lodołamaczy. Będą pomagać kilkunastu wzmocnionym tankowcom do przewozu skroplonego gazu, które niebawem opuszczą stocznie. To przedsięwzięcie pochłonie 27 mld dolarów i będzie gotowe najwcześniej w 2018 r., ale Novatek już teraz, w ramach przedsprzedaży, zawarł z odbiorcami umowy na dostawy gazu. 

Władze Rosji jeszcze bardziej zainteresowane są polarną ropą. Podatki i cła eksportowe na ropę stanowią 40 proc. dochodów państwa (zaledwie 10 proc. pochodzi z gazu), a legendarne złoża w zachodniej Syberii są na wyczerpaniu. Jak dotąd jednak Rosja nie radzi sobie z poszukiwaniem i wydobyciem ropy spod dna morskiego w Arktyce bez zagranicznych rozwiązań technicznych i kapitału, dlatego też sankcje nałożone na kraj po interwencji na Ukrainie wstrzymały tego rodzaju przedsięwzięcia. Należąca do Gazpromu Prirazłomnaja jest jak dotąd jedyną rosyjską platformą prowadzącą wydobycie w Arktyce. Tuż przed wprowadzeniem sankcji ExxonMobil do spółki z rosyjskim Rosnieftem przeprowadziły najdalej na północ położone wiercenie, w dnie Morza Karskiego. Trafiono na złoże oceniane na 700 mln baryłek ropy, ale chwilowo odwiert został zapieczętowany. W pobliżu tych złóż nie ma żadnego rurociągu. 

W 2016 r. spawacze kończyli prace nad metalową ścianą zbiornika mogącego pomieścić 160 000 metrów sześciennych LNG o temperaturze minus 160 stopni Celsjusza. / PHOTOGRAPH BY CHARLES XELOT

Ropa z Prirazłomnej – jak dotąd około 5 mln baryłek – jest transportowana na brzeg za pomocą zbiornikowców o wzmocnionych kadłubach, a niekiedy pompowana na inne statki. Ryzyko wycieku jest w związku z tym znaczne, a pod tym względem Rosja, biorąc pod uwagę dotychczasowe jej „osiągnięcia” na lądzie, nie wypada najlepiej. Według rosyjskich organizacji ochrony środowiska tamtejsze firmy doprowadziły dotąd do wycieków w tundrze ponad 3,5 mln baryłek ropy.

Norwegia: boom na morzu Barentsa

We wrześniu 2010 r. Nordic Barents załadował rudę żelaza z kopalni Sydvaranger w porcie Kirkenes w Norwegii i wyruszył do Szanghaju. Jako pierwszy frachtowiec pod nierosyjską flagą pokonał Północną Drogę Morską. Towarzyszył mu rosyjski lodołamacz, ale właściwie niepotrzebnie, bo lodu było niewiele. Statek nie musiał się zatrzymywać i uzyskał średnią prędkość 12 węzłów. A co najważniejsze, nieźle zarobił. Arktyczny szlak jest o jedną trzecią krótszy niż trasa przez Kanał Sueski. Na paliwie zaoszczędzono 180 tys. dolarów.

W 2013 r. chiński kontenerowiec Yong Sheng przepłynął północną trasą z Dalianu (w pn.-wsch. Chinach) do Rotterdamu w czasie 35 dni, czyli o 2 tygodnie krócej niż przez Kanał Sueski, ustanawiając tym samym rekord. Niektórzy twierdzą więc, że arktyczny szlak żeglugowy w końcu stał się rzeczywistością.

– Kilka lat temu byłem na spotkaniu z szefem Atomfłotu (rosyjskiej floty lodołamaczy). Potężny facet. Powiedział: „Chcemy konkurować z Suezem”! i uderzył piąchą w stół – opowiada Felix Tschudi, przedstawiciel firmy żeglugowej, która zorganizowała pionierski rejs Nordic Barentsa.

Zdaniem Tschudiego są to mrzonki. Przez Kanał Sueski przepływa rocznie 17 tys. statków. Tymczasem cały szlak północny w 2013 r. pokonało zaledwie 19 jednostek. Nawet biorąc pod uwagę topnienie lodów w Arktyce, niepomyślne wiatry nawiewają na szlak kry i małe góry lodowe, co powoduje opóźnienia. I choć plusem jest brak piratów, wciąż jest to trasa sezonowa i zbyt wysunięta na północ, by mogła przejąć znaczącą część światowego transportu.

Tymczasem stara osada rybacka Hammerfest, 250 km na zachód od Kirkenesu, stała się centrum norweskich przedsięwzięć naftowo-gazowych na Morzu Barentsa. Norweska firma Statoil zbudowała tu w 2007 r. jedyny w Europie zakład skraplania gazu ziemnego. Gaz pochodzi ze złóż podmorskich i dostarczany jest 150-kilometrowym rurociągiem.

– Hammerfest się wyludniał – opowiadał mi taksówkarz wiozący mnie z lotniska. – Teraz historia miasteczka dzieli się na epokę przed uruchomieniem zakładu gazowego i po. Gdy zaczęli budować, od razu zaroiło się tu od ludzi.

Przybyłem do Hammerfestu w następnym wielkim dniu dla miasta. Port był pełen statków czekających w kolejce do czegoś, co z daleka wyglądało jak okrągła pomarańczowa wyspa.

Platforma Goliat, której współwłaścicielami są Statoil i włoska spółka Eni, stanęła na 71. stopniu szerokości geograficznej północnej, 225 km bliżej bieguna północnego niż rosyjska Prirazłomnaja. Goliat ma wysokość 25 pięter i może pompować 100 tys. baryłek ropy dziennie, a milion przechować w zbiorniku – stąd zabierają ją tankowce. Ta część Morza Barentsa, dzięki Golfsztromowi, jest na ogół wolna od lodu. Niemniej jednak platforma musi wytrzymać huraganowe wichry i 15-metrowe fale. Nowy okrągły kadłub unosi się na wodzie jak korek.

Koncern Eni planował cały łańcuch takich Goliatów, które miały wydobywać ropę z jeszcze obfitszych złóż leżących na Morzu Barentsa dalej na północ, ale spadek cen zweryfikował te plany. Platforma Goliat kosztowała 5,5 mld dolarów, planowany budżet przekroczono o 1,3 mld.

Analitycy z branży oceniają, że aby firma wyszła na swoje, ropa musiałaby kosztować 95 dolarów za baryłkę, czyli ponad trzy razy tyle, ile wynosiła cena w styczniu 2016 r. Frederic Hauge, założyciel Fundacji Bellona, norweskiej organizacji ochrony środowiska, liczy, że niskie ceny ropy spowodują zarzucenie ambitnych planów firmy Eni i innych przedsięwzięć morskich w Arktyce. Podkreśla, że nie ma dobrej metody radzenia sobie z wyciekami ropy w wodach polarnych.

Większość mieszkańców Hammerfestu zdaje się jednak cieszyć z platformy. Miasto kwitnie, powstają nowe budynki mieszkalne, szkoły, ośrodek kultury. Rybacy bardziej niż ewentualnością wycieku ropy martwią się inwazją krabów wyżerających ikrę dorszy. Tak przynajmniej twierdzi Jacob West, szef ich związku. Na wszelki wypadek koncern Eni przeszkolił 30 kapitanów kutrów w zbieraniu ropy z wycieków.

– Znamy te wody jak własną kieszeń – mówi West. – Znamy się na tutejszej pogodzie, dlatego to rybacy najlepiej nadają się do tej roboty.

Cerkiew prawosławna w Sabecie została poświęcona w 2015 roku przez patriarchę Moskwy i całej Rosji. / PHOTOGRAPH BY CHARLES XELOT

Kanada: żyła złota dla Nunavut

Kopalnia złota Meadowbank znajduje się na północny zachód od Zatoki Hudsona na terytorium Nunavut. Wkrótce po jej otwarciu w 2010 r. zdarzył się wypadek: podczas ładowania rudy na wielką jak dom wywrotkę jej potężna rama pękła. Najwyraźniej nawet belki stalowe grube jak pień drzewa robią się kruche jak szkło, gdy temperatura spada poniżej minus 40°C.

Gdy trafiłem tam w marcu ub. roku, było niemal tak samo mroźnie. Przyjechałem busem z robotnikami z Baker Lake, miejscowości znajdującej się najbliżej kopalni. Gdzieś w połowie dwuipółgodzinnej jazdy bus się zatrzymał, żeby pasażerowie mogli rozprostować kości i zapalić. Po horyzont rozciągała się bezdrzewna, usiana głazami śnieżna równina. Lekki wiatr szczypał w policzki jak igiełki lodu. Nawet niepalący nie mieli nic przeciwko ogrzaniu twarzy płomieniem zapałki. Ale nie miało się ochoty na głębszy wdech albo odsłonięcie jakiegokolwiek miejsca na ciele.

Na tydzień przed moim przyjazdem śnieżna zamieć na trzy dni odcięła kopalnię od świata. Ocieplenie Arktyki najwyraźniej jeszcze nie zmieniło wiele w Meadowbank. A mróz to niejedyny kłopot. Pewnej nocy w 2011 r. wygłodniały rosomak próbował dogrzebać się do kuchennych zapasów. Spowodował zwarcie w instalacji elektrycznej i pożar, w którym spłonęła stołówka, co na kilka tygodni zaburzyło pracę kopalni. Największym problemem jest brak infrastruktury i energii – jak tłumaczy Sean Boyd, dyrektor naczelny Agnico Eagle, firmy z Toronto, do której należy odkrywka.

Agnico Eagle musiała zbudować w Meadowbank lotnisko, na którym mogą lądować boeingi 737, oraz 110 km drogi. Jeśli zepsuje się coś dużego, np. dojdzie do awarii stutonowej ciężarówki, Agnico Eagle musi czarterować samolot transportowy Hercules C-130, by dowieźć wielkogabarytowe części zamienne, albo czekać do lata, aż rozmarznie Zatoka Hudsona.

– Nie doceniliśmy pracochłonności i nakładów na logistykę, jakie wiążą się z inwestycją leżącą w zupełnej głuszy – przyznaje Boyd. – Koszty okazały się dwukrotnie większe, niż zakładaliśmy, a ogromny udział w nich ma energia. 

Kopalnię zaopatruje w elektryczność sześć agregatów o mocy 4,5 tys. kilowatów każdy, które spalają od 35 do 45 mln litrów oleju napędowego rocznie. Paliwo trzeba dowozić cysternami z Baker Lake, dokąd latem dostarczane jest drogą wodną przez Zatokę Hudsona. 

Kopalnia zajmuje 1,5 tys. ha. W czasie krótkiego arktycznego lata jej trzy duże odkrywki w otoczeniu ciemnobłękitnych wód jeziora wyglądają jak wklęsłe wyspy odgrodzone ziemną groblą. Wody obfitują w pstrągi, trocie i lipienie. Odpady kopalniane składowane są na 60-metrowej wysokości hałdzie. Na wierzchu ma zostać usypana czterometrowa warstwa gleby, która zamarznie na stałe, co zapobiegnie wypłukiwaniu przez letnie deszcze do jeziora szkodliwych substancji zawierających kwasy i metale ciężkie.

Ale choć ruda w Meadowbank zawiera trzy razy więcej złota niż w większości odkrywkowych kopalni złota, zakład do 2013 r. przyniósł ponad miliard dolarów strat, a zasobów rudy zostało na zaledwie 5 lat kopania. Ponieważ w odległości niespełna 50 km znaleziono jeszcze jedno złoże, być może uda się przedłużyć eksploatację o kolejne 10 lat i w końcu wypracować zyski. 1900 mieszkańców Baker Lake chwali sobie kopalnię. W latach 50. XX w. rząd kanadyjski osiedlił wielu Inuitów w osadach takich jak ta, by zapewnić im dostęp do szkół i służby zdrowia.

Osiedlanie nie szło łatwo. Wielu Inuitów żyje z opieki społecznej, często dwie lub trzy rodziny mieszkają w jednym małym dwupokojowym domku. Według rządowego raportu z 2015 r. jedna trzecia spośród 40 tys. mieszkańców terytorium Nunavut nie dojada. Powszechne są alkoholizm, narkomania, gwałty. Wskaźnik samobójstw wśród młodych mężczyzn jest 40-krotnie wyższy niż średnia dla całej Kanady.

Miejscowe władze twierdzą, że przekształcenie terytorium Nunavut w nowy okręg górniczy poprawi sytuację. W 2014 r. na Ziemi Baffina otwarto kopalnię rudy żelaza. W innych miejscach regionu zapowiada się uruchomienie wydobycia diamentów, złota i uranu. Kopalnie potrzebują dużej liczby robotników niewykwalifikowanych, oferują najróżniejsze prace: od sprzątaczek do kucharzy i kierowców ciężarówek. Przed uruchomieniem Meadowbank w Baker Lake panowało 30-procentowe bezrobocie. Dzisiaj praktycznie każdy, kto chce, ma pracę – kopalnia zatrudnia około 300 Inuitów.

– Rozwój przyniósł mojej społeczności więcej dobrego, niż mogłem sobie wyobrazić – cieszy się Peter Tapatai, 63-letni przedsiębiorca transportowy z Baker Lake obsługujący kopalnię. – Młodzi, którzy mają pracę, stają się prawdziwymi obywatelami Kanady, żywicielami rodzin. Nasi ludzie nie mieli przyszłości, mogli tylko ustawiać się w kolejce po zasiłki. Dzisiaj co czwartek stoją w kolejce po wypłatę.

Linda Avatituq, 39-letnia samotna matka i babcia, poszła do pracy w kopalni trzy lata temu. Przedtem umiała prowadzić tylko skuter śnieżny, dziś jest kierowcą ogromnej wywrotki, która wywozi rudę złota z odkrywki. Zarabia 80 tys. dolarów rocznie. 

– Odkąd mam pracę, moje życie zmieniło się radykalnie – mówi. – Rzuciłam picie. Mogę utrzymać rodzinę, pomagać dzieciom i wnukom. Mam sześcioletniego wnuka. Chciałby zostać pilotem. Po jej policzkach ciekną łzy. Tęskni za nim, gdy wyjeżdża do kopalni.

Zakład Sabeta o trzeciej nad ranem w lutowy poranek. / PHOTOGRAPH BY CHARLES XELOT

Wielu Inuitów nie potrafi się przystosować do systemu zmianowego: dwa tygodnie pracy, dwa tygodnie wolnego. Kopalnia zatrudniła terapeutów, dofinansowuje kółka taneczne, turnieje badmintona i wycieczki do kopalni dla rodzin pracowników. Część pracowników, zwłaszcza młode kobiety, ucieka z Baker Lake do atrakcji życia w Winnipeg czy Calgary. Przylatują co dwa tygodnie na dwutygodniową szychtę w kopalni, tak jak ich niebędący Inuitami koledzy.

Nie mogłem stąd wyjechać, nie obejrzawszy wytopu złota. Hutnicy w białych, żaroodpornych kombinezonach i kapturach powoli przelewali z tygla przypominający lawę ciekły metal do sześciu form. Stężeje w nich w żółtosrebrzyste sztaby, każda o wadze 26 kg i wartości około 700 tys. dolarów. Przez stulecia kopalnie złota opierały się na wyzysku rdzennej ludności i niszczeniu środowiska naturalnego w różnych zakątkach naszego globu. Współczesne górnictwo rzucone w dziewiczą Arktykę może się okazać inne, ale nawet jego najzagorzalsi miejscowi zwolennicy martwią się, czy w ostatecznym rozrachunku rzeczywiście przyniesie ludności terytorium Nunavut trwałą zmianę na lepsze.

– Nie potrafię sobie wyobrazić, co będą robić moje dzieci – przyznaje Alexis Utatnaq, nauczyciel zawodu w miejscowej szkole górniczej. – Czy będziemy mieli nauczycieli i lekarzy, czy wszyscy będziemy pracować w kopalni. No i czy ktoś będzie jeszcze umiał polować? 

Alaska: niknąca zmarzlina

Zbudowany przez wojsko USA tunel w wiecznej zmarzlinie jest pozostałością po zimnej wojnie. Krótka sztolnia wydrążona w zboczu góry na północ od Fairbanks, w której miano ukrywać pociski międzykontynentalne. Dzisiaj służy jako świadectwo dawnych zmian klimatu Alaski, ukazując okresy ochłodzenia i ocieplenia sięgające 40 tys. lat w przeszłość. Wymalowane ręcznie znaki wskazują na wmarznięte w ściany kości udowe mastodontów, rogi żubrów stepowych, źdźbła trawy, które zachowały świeżą zieleń sprzed 25 tys. lat. Pachnie tu jak w starej stodole.

– To prawdziwa bomba węglowa – mówi badacz Thomas Douglas, zwracając uwagę na intensywną woń topniejącej wiecznej zmarzliny bogatej w organiczne związki. Wieczna zmarzlina na świecie zawiera około 1600 gigaton węgla, dwukrotnie więcej niż cała atmosfera. Gdy topnieje, węgiel się uwalnia i przyspiesza ocieplenie klimatu. Niedaleko Bowanienkowa naukowcy odkryli kilka dużych kraterów o głębokości dochodzącej w niektórych przypadkach do 60 m, które najpewniej powstały w wyniku wybuchu metanu z topniejącej wiecznej zmarzliny.

– To wszystkich niepokoi – mówi Douglas. – Według najnowszych ocen do roku 2100 uwolni się z tego 10–15 proc. Ale 240 gigaton węgla to i tak sporo. Uwalnianie gazów cieplarnianych na taką skalę może radykalnie zmienić cały świat.

Pracownicy mieszkają w kilku wioskach. Zakład pozostaje otwarty przez cały rok, wysyłając LNG z oblodzonego portu. / PHOTOGRAPH BY CHARLES XELOT

Alaska już dziś zmienia się szybko. Topnienie wiecznej zmarzliny uszkadza drogi i budynki. Latem ubiegłego roku w 700 pożarach spłonęły 2 mln hektarów lasów borealnych. Był to najgorszy sezon od dziesięcioleci. Zmniejszanie powierzchni lodu morskiego ułatwia wprawdzie wydobycie ropy spod dna mórz, ale z drugiej strony naraża nadmorskie miejscowości Alaski na silne fale, zalewanie i erozję brzegów, której tempo miejscami dochodzi do 18 m rocznie. Raport rządu federalnego z 2009 r. uznał 31 miejscowości na Alasce za „bezpośrednio zagrożone”. Nie należy do nich Wainwright nad Morzem Czukockim, baza operacyjna Shella. Ale, jak twierdzi Enoch Oktollik, były burmistrz, zmiany są widoczne gołym okiem od 10 lat. 

– Owszem, młody lód zimą się tworzy, ale zmniejszają się obszary starego, wielowarstwowego lodu. W Point Lay morsy wychodzą na brzeg tysiącami, bo brakuje im lodu, który kiedyś był ich środowiskiem. Trawa rośnie coraz wyższa. Obserwując to wszystko, można się zaniepokoić – mówi.

Gdy Shell w zeszłym roku postanowił zrezygnować z poszukiwania ropy na morzach wokół Alaski, aktywiści ochrony przyrody skakali z radości. Ale ludzie podbiegunowej Alaski są rozdarci.

Wielu mieszkańców okręgu North Slope, wśród nich Oktollik, przez dekady sprzeciwiało się morskim wierceniom, bojąc się, że uniemożliwią one tradycyjne polowania na wieloryby, ostatni filar rdzennej kultury. W końcu jednak poparli projekty Shella, przewidując korzyści, jakie te inwestycje przyniosą w postaci miejsc pracy i zwiększonych dochodów z podatków.

– Oczywiście wolałbym, by nie było żadnych inwestycji – mówi Oktollik – ale nie mamy wyboru.

– A co ze zmianą klimatu? – pytam. – Inuici przystosowują się od tysięcy lat – mówi z uśmiechem. – Do zmian klimatu też się przystosujemy.

 

Źródło: NationalGeographic.com: See Russia’s massive new gas plant on the Arctic coast