Tafta, jedwab i szyfon miękko szeleszczą podczas wirowania na parkiecie w rytm walca, a silne męskie ramiona oplatają naszą wąską kibić. Zaczyna „zalatywać” Mniszkówną? No cóż, jeszcze przeszło sto lat temu bal był nie lada wydarzeniem towarzyskim, o którym śniły po nocach podlotki, debiutantki, mężatki a nawet stare matrony.
W pełnym konwenansów XIX wieku najważniejszą sprawą podczas przygotowywania się na bal był wybór, odpowiedniej do wieku, stanu i pozycji społecznej, sukni. Mężczyźni mieli zdecydowanie mniej problemów z doborem stroju. Wówczas to na salony wdarł się bowiem wiecznie elegancki frak, który, jeśli był dobrze skrojony a jego właściciel zachowywał sylwetkę, służył mu nawet przez kilka towarzyskich sezonów. Wracając jednak do płci pięknej to pierwszy bal młodej panienki decydował o jej wejściu w świat dorosłych, często wręcz o jej przyszłym życiu. Tę nieszczęsną istotę, rumieniącą się pod każdym męskim spojrzeniem, obowiązywała przede wszystkim skromność. Suknie wyłącznie w pastelach, a więc w bieli, różu lub błękicie. O dekoltach i wcięciach, kusząco odsłaniających to i owo, nie było mowy. Z biżuterii młoda dzierlatka mogła sobie pozwolić co najwyżej na delikatny medalion zawieszony na szyi lub wąską, nie rzucającą się w oczy bransoletkę na rączce, obowiązkowo odzianej długą rękawiczką. Na nogach ażurowe pończoszki i atłasowe pantofelki skromnie wystawiające noski spod kilku warstw halek i spódnic. We włosach, upięte skromnymi szpilkami, dziewicze fiołki, konwalie i stokrotki.
Oprócz doboru odpowiedniej sukni, sporym zmartwieniem, które przez kilka nocy z rzędu ścierało sen z młodych powiek, była sprawa zwrócenia na siebie uwagi odpowiedniego kawalera. Bez efektownej sukni młodą debiutantkę mogła wyróżnić jedynie uroda i wdzięk, a przede wszystkim zacny posag. W przeciwnym razie karnet dziewczyny, w którym zapisywała kawalerów na kolejne tańce, pozostawał pusty.
W zdecydowanie lepszej sytuacji znajdowały się młode mężatki, które, wyzwolone spod władczej rodzicielskiej ręki, umiały nakłonić swoich świeżo zaślubionych mężów do wydania na ich suknie sporych sumek. Błyszczały więc na balach w wymyślnych toaletach, drogiej biżuterii, kusząc odsłoniętymi tu i ówdzie wdziękami. Ich suknie szyto z aksamitów, jedwabi i koronek, na ich głowach mieniły się diademy, w uszach kolczyki, na szyjach kolie, a na palcach pierścionki. Ich kunsztownie upięte fryzury przyozdabiano egzotycznymi storczykami, kameliami i tuberozami. Młode mężatki górowały nad niewinnymi panienkami nie tylko strojem. Były po prostu atrakcyjniejsze dla panów, którzy częściej prosili je do tańca, zabawiali dowcipną konwersacją, a nawet pozwalali sobie na niewinny … flircik, który nie pociągał za sobą zobowiązań matrymonialnych.
Wiekowe matrony, opiekujące się wchodzącymi w świat dorosłych młodymi dziewczętami, odziane były zazwyczaj w suknie w kolorach popielatych, liliowych i czarnych, o głębokich wycięciach odsłaniających dekolty, ramiona i plecy. Czemu tak odważnie? No cóż, uważano, że nikomu nie może to zaszkodzić, gdyż wdzięki kobiet w tym wieku na nikim nie robią już wrażenia. Matrony rzadko ktoś prosił do tańca, więc całymi wieczorami podpierały ściany, siedząc na bufiastych kanapach i fotelach. Czy miały jakąś przyjemność z wieczornego wyjścia? Niewątpliwie tak. Obserwując dokładnie wszystko i wszystkich były źródłem wszelkich ploteczek. W przeciwieństwie też do skromnych panienek i młodych mężatek, które nie mogły publicznie okazywać swojego apetytu, gdyż było to w złym guście, babcie, mamy i ciotki puszczały luźno wodze swojego … łakomstwa.  Tekst: Agnieszka Budo