Zgodnie z planem, w podróż „Orient Express 2010” wyruszyliśmy w sobotnie, słoneczne popołudnie 29 maja br. Niestety, na granicy ukraińskiej okazało się, że mamy niepokojący wyciek. Źródłem była uszkodzona chłodnica skrzyni biegów. Piotr próbował samodzielnie usunąć usterkę, ale niestety pojawił się również wyciek z przewodów. Postanowiliśmy zawrócić do Warszawy, do zaufanych mechaników. Awaria była na tyle poważna, że skończyło się na wymianie całej skrzyni biegów. Niezrażeni przeciwnością losu, niezwłocznie ruszyliśmy w trasę rankiem 3 czerwca. Pierwszą noc spędziliśmy we Lwowie, ale ze względu na deszczową aurę następnego dnia obraliśmy kierunek na Kijów, który nas oczarował, a następnie na Rosję. Teraz gonimy stracony czas, a nie jest to łatwe. Po pierwsze – jesteśmy w największym kraju na świecie, po drugie – jadąc na wschód systematycznie przesuwamy nasze zegarki do przodu. Odczuwamy to dość dotkliwie. Zwłaszcza, że do pokonania mamy kilka tysięcy km do granicy z Chinami, gdzie przesiadamy się na rowery. Aktualnie różnica z Polską wynosi 7 godzin. Teraz już przejechaliśmy przez Ural i przemierzamy ogromną Syberię. Pod kołami czasem wyśmienity asfalt, czasem głębokie koleiny i ogromne dziury, na których tańczy wyładowany po brzegi jeep. O tej porze roku Syberia to zielona kraina, pełna brzozowych zagajników, bagiennych sadzawek i stawów. Uparcie gonią nas gigantyczne komary, co skutecznie przeszkadza zwłaszcza w rozbijaniu biwaku. Aż trudno uwierzyć, że przez większą część roku miejsce, w którym ciszę przerywa teraz kukanie kukułek i śpiew ptaków, zamienia się w lodową pustynię. Mijamy biedne, syberyjskie osady, gdzie ludzie żyją w drewnianych. lichych chatach. Ich nieodłącznym elementem są pięknie zdobione, często niebieskie lub zielone okiennice. Widać, że Syberia wykorzystuje letnią aurę i szykuje się do zimy, która nie zapomni tu przyjść już za kilka miesięcy. Przed domami stoją kopce brzozowych pieńków, które dadzą ciepło, kiedy wszystko dookoła będzie zmrożone na kość. Jak mieszkańcy tej surowej krainy, która pochłonęła tak wiele istnień ludzkich, dają sobie radę, kiedy temperatura spada do 40-tej kreski poniżej zera, nie mieści się w naszych głowach. Wjazd do dużych syberyjskich miast, takich jak Nowosybirsk czy Krasnojarsk to prawdziwy skok cywilizacyjny, choć i tu dostrzegamy kontrasty - z jednej strony eleganckie galerie handlowe, nowiutkie stacje benzynowe i lśniące, ogromne salony samochodowe, z drugiej – smutne bloki, krzywe chodniki i stragany z tanią odzieżą. Spotykamy przyjaznych i pomocnych Rosjan, dyskutujemy zażarcie z żądnymi łapówek milicjantami i walczymy o przetrwanie na drodze. Rosyjscy kierowcy niezaprzeczalnie odznaczają się ognistym temperamentem. I nie ma znaczenia, czy jadą 20-sto letnią Ładą czy nowym Lexusem, nie zawahają się wyprzedzać na piątego, czasem też z lewej strony. Dlatego też oboje bacznie obserwujemy drogę i patrzymy w lusterka. Im bardziej w głąb Rosji ruch jest coraz mniejszy i zabudowania coraz rzadsze. Po horyzont torfowiska i tajga. Najbardziej jednak podoba nam się cena benzyny – 2 PLN za litr, choć teraz coraz rzadziej widujemy stacje benzynowe. Dotarliśmy już do ostatniego dużego miasta w Rosji na naszej trasie, do Irkucka. Teraz jedziemy wzdłuż Bajkału i za chwilę wjeżdżamy do Mongolii. Na drodze z Krasnojarska do Irkucka, która liczy nieco ponad 1000 km, około 400 km to brak asfaltu, głębokie koleiny i szutr.  Na liczniku już blisko 8 tysięcy kilometrów. Pełna relacja z wyprawy na www.naszymsladem.pl.