Na naszych szerokościach geograficznych burze i orkany coraz częściej wyrządzają spore szkody, natomiast w innych zakątkach świata huragany, tajfuny i tornada pozostawiają po sobie ogrom zniszczenia. Roczne kwoty na pokrycie szkód wyrządzanych przez naturalne katastrofy wynoszą około 54 miliardów dolarów i w większości przypadków dotyczą szkód spowodowanych właśnie przez lokalne siły wichrowe. Do dzisiaj nie da się dokładnie przewidzieć, w którym miejscu zaczną wiać niszczycielskie wiatry – nie pomaga nawet gęsta sieć stacji meteorologicznych, zdjęcia satelitarne ani radary pogodowe. Zbyt wiele jest  bowiem czynników, działających w nader skomplikowany sposób, które mogą wyzwolić wiatry wiejące z niebezpieczną prędkością 90 kilometrów na godzinę, a nawet większą. Gdy 26 grudnia 1999 roku nad terytorium Niemiec pojawił się huragan Lothar, na Feldbergu, najwyższym wzniesieniu Schwarzwaldu, odnotowano prędkość wiatru wynoszącą 215 kilometrów na godzinę, co nie mieściło się w 12-stopniowej skali Beauforta! Takie wskazania znano dotąd wyłącznie w Japonii i Ameryce, które są regularnie nawiedzane przez gwałtowne burze tropikalne albo trąby powietrzne. Meteorolodzy mówili później o „trzepotaniu motylich skrzydeł”, które w ciągu 36 godzin urosło do postaci niszczycielskiego huraganu. Po serii ekstremalnych burz wczesną wiosną 2002 roku, które pochłonęły wiele istnień ludzkich, instytuty meteorologiczne nadają komunikaty ostrzegawcze, gdy tylko układ wiatrów zaczyna być niebezpieczny. Tekst: Małgorzata Sienkiewicz