Wyspa zajmuje powierzchnię 4,5 km2 i raczej nie jest wymarzonym miejscem dla tych, którzy nie potrafią żyć bez niekończących się pokładów energii elektrycznej i ciepłej wody, ale piękne krajobrazy i szmaragdowa woda są w stanie to zrekompensować.


Do głównych zadań opiekunów wyspy będzie należeć zarządzanie kawiarnią na wyspie i opieka nad trzema domkami letniskowymi od kwietnia do października. Zakwaterowanie i wyżywienie są zapewnione, a wynagrodzenie omawiane jest indywidualnie.


Jak łatwo się domyślić, konkurencja jest bardzo duża  – według właścicieli wyspy, Alice Hayes i Billy’ego O’Connora, w ciągu zaledwie kilku dni od zamieszczenia ogłoszenia spłynęło do nich około 7000 zgłoszeń.


Hayes i O'Connor mieszkają na pobliskim półwyspie Dingle, a latem O'Connor organizuje regularne wycieczki statkiem na wyspę. Po zakupie wyspy para wspólnie wyremontowała mieszczące się tam domki, z których jeden należał do jednej z najbardziej cenionych irlandzkich pisarek, Peig Sayers. Sayers nie miała łatwego życia na wyspie, co opisała w jednej ze swoich książek.

 

W ubiegłym roku opiekunami wyspy byli Lesley Kehoe i Gordon Bond. Podobnie jak Sayers, podzielili się oni swoimi doświadczeniami z Great Blasket z całym światem, jednak ich publikowane na Instagramie doświadczenia przedstawiały życie na Atlantyku przez różowe okulary. W jednym z wywiadów Kehoe wyjaśniła, że codzienność na wyspie nie jest w istocie tak idealna, bo poza pięknymi zachodami słońca i krajobrazami, każdy dzień to również utrzymywanie porządku w gościnnych domkach i obsługa gości kawiarni. A tych jest niemało – w sezonie wyspę odwiedza codziennie nawet 400 osób.  


Według poprzednich opiekunów przyzwyczajenie się do nowych warunków życia nie jest wielkim wyczynem – gwarantują, że już po kilku dniach można przyzwyczaić się do zimnych pryszniców. Na wyspie nie ma też prądu ani, tym bardziej, Wi-Fi, ale dzięki oddalonemu o kilka mil odbiornikowi sieci komórkowej mobilny Internet działa bez zarzutu. Takie warunki mają też swoje plusy – Kehoe mówi, że pobyt na wyspie znacznie poprawił stan jej włosów, skóry i samopoczucia, mimo że praca przy obsłudze gości nie należy do najłatwiejszych.


Jednak pomysł zrobienia z dzikiej wyspy atrakcji dla turystów nie wszystkim przypadł do gustu – co jakiś czas pojawiają się głosy protestu, wytykające właścicielem komercjalizację dziewiczych terenów Great Blasket i sąsiednich wysp. Kehoe broni pomysłu Hayes i O’Connora, mówiąc, że dzięki temu wyspa zyskuje globalną uwagę, a pieniądze, które zostawiają tam turyści, częściowo przeznaczane są na konserwację tamtejszej przyrody, by jak najdłużej utrzymać piękno Great Blasket przy życiu.


Katarzyna Mazur