– Nieodkryte bieguny są często dużo bliżej, niż nam się wydaje – mówi Marek Kamiński, polarnik, zdobywca Bieguna Północnego i Południowego, fantastyczny eksplorator, laureat wielu prestiżowych nagród, odbierając jubileuszową flagę NG z rąk redaktor naczelnej magazynu.

Martyna Wojciechowska: Czym jest dla Ciebie eksploracja?


Marek Kamiński: To w pewnym sensie przekraczanie granic, sprawdzanie, co jest za horyzontem. Tyle że do tej pory najważniejsze dla człowieka było poznawanie świata zewnętrznego, czyli geografia – zdobywanie niezdobytych lądów, głębi oceanu, biegunów. Wydaje mi się jednak, że tak naprawdę najbardziej nieodkrytym biegunem jest człowiek. I to właśnie moje pojmowanie eksploracji – badanie tego, co wewnątrz człowieka.

Nie masz już ochoty na bicie, jak do tej pory, rekordów?


Celów można wymyślić wiele. Można w ciągu roku zdobyć trzy bieguny: północny, południowy i Mount Everest, można jeszcze zejść na dno Rowu Mariańskiego. Ważne jest wcale nie zaistnienie w mediach, ale coś, co przetrwa dłużej, co będzie miało sens dla innych ludzi. I to jest wyzwanie. Oczywiście przygotowując się do bicia rekordu, mamy bardziej egoistyczne podejście. Ale jeśli podążamy za jakąś prawdą, to siłą rzeczy tę prawdę dzielimy z innymi.

Ty cele wyznaczałeś sobie z potrzeby dla świata, a może dla kraju?

Myślę, że w życiu jest trochę jak w szkole. Najpierw mamy przedszkole, w którym chcemy być najważniejsi, chcemy być oczkiem w głowie rodziców. W szkole podstawowej widzimy, że nie jesteśmy sami na świecie. Na studiach patrzymy na wszystko z jeszcze innej perspektywy. Ja w liceum i na studiach marzyłem, żeby coś osiągnąć: opłynąć świat dookoła, zdobyć K2, Mount Everest. Udało mi się razem z Wojtkiem Moskalem dojść na Biegun Północny i pamiętam, że kiedy już tam byłem, miałem poczucie, że chcę iść dalej. To "dalej" oznaczało dla mnie samotną wyprawę na Biegun Południowy. Wtedy ta moja osobista potrzeba się wyczerpała. Już na Biegunie Północnym zrozumisłem, że nie ma znaczenia, co jeszcze zdobędę. Mimo, że na Biegun Południowy szedłem samemu, to związałem tę wyprawę z oddziałem onkologicznym dla dzieci w szpitalu przy Akademii Medycznej w Gdańsku. Dzięki wyprawie ten oddział został uratowany. Ważniejsze było nie dojście do celu, ale listy i maile, które otrzymałem od dzieci. Dla wielu z nich była to pierwsza i ostatnia podróż w życiu, większość z nich niedługo potem umarła. Ta wyprawa w pewnym sensie zmieniła moje postrzeganie dalszej eksploracji. Bo jeśli robi się coś dla innych, to ma to jeszcze większe znaczenie dla nas samych. Z czasem, za sprawą tych listów i spotkań doszedł w mojej działalności wymiar w pewnym sensie patriotyczny. Starałem się wetknąć pierwszy raz w różnych miejscach biało-czerwoną flagę. Przywiązałem się do historii Polski, często tragicznej, ale i pełnej honoru. To, że tę flagę mogłem zatknąć, było dla mnie wielkim zaszczytem. A więc ten horyzont, który początkowo sięgał tylko mojego ego rozszerzał się o kolejne elementy.

Pamiętam zaskoczenie, kiedy powiedziałeś, że będziesz płynął Wisłą i eksplorował polską – wydawałoby się najlepiej poznaną – rzekę.


Przepłynąłem Wisłę kajakiem latem, a potem w sezonie zimowym i muszę przyznać, że ten spływ cieszył się większym zainteresowaniem niż moje wyprawy na bieguny. Więcej ludzi machało do mnie zimą z mostów niż witało mnie na lotnisku po powrocie z Arktyki. Wydaje nam się, że najwazniejsze, najbardziej niedostępne i nieodkryte są miejsca bardzo dalekie. Ale kiedy się bliżej przyjrzymy sobie samym, naszej rzeczywistości, to okazuje się, że te bieguny są o wiele bliżej, niż nam się wydaje.

Poruszyłeś wtedy serca Polaków.

Po doświadczeniu wypraw wzdłuż Wisły zimą i latem zrozumiałem, że miałem wcześniej taki schematyczny ogląd na Wisłę. Ta wizja opierała się na widoku z paru mostów. Byłem w Gdańsku, Warszawie, Toruniu i Krakowie i to była właśnie cała moja Wisła. Przepływając ją, odkryłem niesamowitą rzek. Pływałem wcześniej po najdzikszych rzekach świata: w Meksyku, Missisipi,  rzekach Syberii – Wisła w niczym im nie ustępuje. Człowiek jest w sercu Europy, a czuje się, jakby był na Alasce. Widoki brzegów przypominają czasem Australię, Afrykę czy też właśnie Syberię.
Pełne energii i znaczeń, nieodkryte bieguny są często dużo bliżej, niż nam się wydaje.

Co będzie Twoim celem w 2014 roku?


Od dawna, 15 lat temu lub jeszcze dawniej, interesowałem się szlakiem Santiago de Compostela. Kiedy byłem w Santiago, dowiedziałem się, że na naszym Pomorzu jest jeszcze ważniejsze miejsce. W XV wieku żył niejaki Paul Bulgerin, który twierdził, że była to kiedyś brama światła dla Słowian. Wszystkim się wydaje, że trzeba iść do Santiago, a tutaj, gdzieś na Pomorzu, jest takie miejsce! Myślę więc o projekcie "Odyseja 2014 – człowiek w poszukiwaniu wartości". To będzie  wyprawa z Santiago de Compostela do Gdańska: podróż piesza przez Hiszpanię, rowerem przez Francję, wreszcie kajakiem z Paryża do Gdańska. To ostatnie będzie nawiązaniem do podróży Czesława Miłosza, który chciał kiedyś popłynąć z Wilna do Gdańska.

Nie przestajesz mnie zaskakiwać.

Chodzi mi o podróż bardziej duchową niż ekstremalną. Może kiedyś zdecyduję się na trzy bieguny, ale teraz bardziej interesuje mnie rozwój duchowy. Łatwiej o nim mówić, dużo trudniej jest się rozwijać. Oczywiście pewnie nie zostanę buddyjskim mnichem, chociaż nie jest to wykluczone, ale łączenie wypraw z poszerzaniem horyzontu duchowego to jest coś, co chcę robić.

National Geographic interesuje właściwie wszystko, o czym mówisz. Z czym kojarzy Ci się Towarzystwo National Geographic?

Z wieloma rzeczami! Chociażby z tym, że w drodze na Biegun Północny, w jednym z najbardziej oddalonych miejsc na Ziemi, gdzie jeszcze jest cywilizacja, a więc na stacji Eureka w Kanadzie, na regałach w toaletach stały egzemplarze National Geographic. W domu Hemingwaya na Kubie, opuszczonym przez niego niedługo po rewolucji też natknąłem się na magazyn. W dzieciństwie National Geographic kojarzył mi się z odkrywaniem świata, z małą flagą, którą jeden z astronautów zabrał na Ksieżyc. Wyprawa Roberta Peary'ego na Biegun Północny też była wspierana przez NG. Większość bohaterów mojego dzieciństwa było związanych z Towarzystwem.

Flaga, którą chciałam i Tobie przekazać, towarzyszyła wielu eksploratorom w ostatnich 125 latach. Była na dnie Rowu Mariańskiego, na szczycie Mount Everest. Dziękuję Ci za  eksplorowanie świata i poszerzanie wiedzy o człowieku.


Dziękuję bardzo. Dziękuję za flagę. Zawsze mnie słowa "National Geographic" bardzo inspirowały.

Ta niech zawiśnie w honorowym miejscu, a tu mam dla Ciebie jeszcze jedną, którą zabierzesz we wszystkie ekstremalne miejsca, w które się wybierasz.

Na najbliższą wyprawę na pewno ją zabiorę.