Jak to było możliwe? Otóż prawda jest taka, że wielu papieży utrzymywało nałożnice, a wobec ich potomków używano eufemistycznych określeń typu siostrzeńcy czy bratankowie papiescy. Ci bliscy krewni, dzięki miłości i ogromnej determinacji swych matek, zajmowali wysokie stanowiska w kościelnym państwie, a czasem zdarzało się nawet, że zasiadali na papieskim tronie.
Jedną z najbardziej znanych kobiet Watykanu, która powracała w jego mury kilkakrotnie, była córka rzymskiego senatora, Marozia. Swoją "karierę" rozpoczęła w wieku piętnastu lat, „obejmując” stanowisko faworyty papieża Sergiusza III. Urodziła mu syna, utrzymując w ten sposób swą pozycję na papieskim dworze. Gdy jednak w 911 r. Sergiusz III zmarł, musiała opuścić stolicę papieską, zabierając naturalnie syna, mającego wówczas zaledwie sześć lat. Marozia dość łatwo poradziła sobie z krępującą sytuacją, wychodząc za mąż za hrabiego Alberika z Toskanii. Jemu również urodziła syna, któremu imię nadano po ojcu. W 931 r. zaledwie 25. letni syn Marozii i Sergiusza III zasiada na tronie papieskim jako Jan XI, natomiast jego matka zostaje żoną Hugona,rodzonego brata swego zmarłego męża.  Ceremonię ślubną odprawia sam papież, czyli syn panny młodej. Podczas uczty weselnej dochodzi jednak do drobnego rodzinnego nieporozumienia, w wyniku którego młodszy syn Marozii, Alberik, wygania z miasta Hugona, a swoją matkę i brata - papieża Jana XI, wtrąca do więzienia. Czy to koniec tej niezwykłej historii o wpływach jednej kobiety? Nie. Kilka lat później papież Jan XI umiera, ale Marozia żyje jeszcze na tyle długo, by wspomóc swojego wnuka, syna Alberika, w drodze na tron papieski, na którym zasiada on jako Jan XII.

Tekst: Agnieszka Budo