U nas trzeci dzień deszczu ze śniegiem, choć dziś rano było trochę słońca, by móc się suszyć i naładować akumulatory. Oczywiście na początku była wielka bitwa na śnieżki, bo w nocy spadł ciężki mokry śnieg. Parę osób zdążyło się wykąpać.   Być może jutro wyjdzie pierwszy zespół do obozu I potem dalej i wyżej, aż do założenia obozu 4 na wysokości ok. 7400 m, który będzie obozem startowym do ataku na szczyt. Nie wiemy ile napadało wyżej, być może spodziewany wiatr od piątku zamieni nam ten śnieg na tzw. betony. Musimy się też liczyć z wyrywaniem poręczówek spod śniegu, co jest bardzo męczące.
Robi się też mało czasu, więc być może będziemy musieli przesunąć rezerwacje powrotne kilku osobom o kilka dni... Na froncie kuchennym wyraźna poprawa: na lunch było dużo frytek - prawdopodobnie duże ziemniaki przyniosła obsługa Amerykanki - są z tej samej agencji, która obsługuje nas. Doniesiono też z dołu specjalnie zamówione świeże mango i limonki do herbaty. Tak więc full wypas - aż drżymy z niepokoju co nas czeka na kolację.
Póki co, zapowiedziała się z wizytą Amerykanka, więc szykujemy mała przekąskę w postaci polskiej kiełbasy suchej i chrzanu. Na razie jest bardzo w porządku, bo od razu zapytała o koszty udziału w poręczowaniu. Wyprawy korzystające z poręczówek  innych wypraw zwyczajowo uczestniczą w kosztach zakupu lin.
 
pozdrawiam
Jurek Natkański