Włoski fizyk-noblista Enrico Fermi zapytał w 1950 roku: Gdzie Oni są? W ten prosty sposób wyraził paradoks (nazwany później jego nazwiskiem) polegający na wyraźnej sprzeczności pomiędzy wysokimi oszacowaniami prawdopodobieństwa istnienia pozaziemskich cywilizacji i brakiem jakichkolwiek obserwowalnych śladów ich istnienia.

Nauka od 70 lat próbuje znaleźć odpowiedź na pytanie Włocha. Pierwszą istotną sformułował w 1975 roku astrofizyk Michael Hart. Uznał, że jeżeli przez 13,6 mld lat istnienia Drogi Mlecznej nie poznaliśmy jakichkolwiek sąsiadów, najpewniej jesteśmy w galaktyce zupełnie sami.

Badanie opublikowane w ”The Astronomical Journal” proponuje inną perspektywę. Taką mianowicie, że inteligentne życie podchodzi do kwestii podróży międzygwiezdnych z rozsądkiem i wykorzystuje do tego ruch układów gwiezdnych wewnątrz galaktyki.  

Według eksperta od nauki obliczeniowej i głównego autora wspomnianego opracowania, kosmici odwiedzają interesujący ich obiekt dopiero gdy znajdzie się on odpowiednio blisko ich własnego domu. Sęk w tym, że czas oczekiwania na ten moment może trwać dłużej niż samo istnienie cywilizacji.

 

- Jeżeli w tworzeniu teorii o poszukiwania życia pozaziemskiego nie bierze się pod uwagę ruchu gwiazd wobec siebie, pozostają jedynie dwie możliwości: albo nikt nie opuszcza swojej planety, albo faktycznie jesteśmy w galaktyce zupełnie sami – Jonathan Carroll-Nellenback wyjaśnił serwisowi Business Insider.

Gwiazdy, a z nimi planety, orbitują wokół centrum Drogi Mlecznej po różnych ścieżkach i z różną prędkością. Nasz układ gwiezdny znajduje się na rubieżach galaktyki, więc zewsząd do nas daleko. Być może ”obcy” nas już kiedyś odwiedzili, sugeruje Carroll-Nellenback, ale mogło to być 10 mln lat temu.

W miocenie, bo o fragmencie tej epoki mowa, na ziemiach przyszłej Polski odkładał się węgiel brunatny w Bełchatowie i sól w Wieliczce. Na świecie zaczęło się ochładzanie klimatu. Ubywało lasów, przybywało trawy. Przez mosty lądowe wędrowały przeróżne ssaki. W Australii pojawiły się torbacze a w Azji i Europie jelenie, żyrafy, słonie. W Ameryce Północnej pojawiły się niedźwiedzie a w Południowej szopy.

Gdyby kosmici zajrzeli wówczas na naszą planetę w poszukiwaniu inteligentnego życia, odkryliby małpy człekokształtne. Pytanie, czy towarzystwo Ramapiteka uznaliby za wystarczająco interesujące, by zostać na dłużej. Do dziś nie znaleziono żadnego śladu ich bytności. Chyba, że nadal jesteśmy zbyt prymitywni technologicznie, by je dostrzec.

W tym miejscu warto przypomnieć tzw. hipotezę ogrodu zoologicznego. Niektórzy naukowcy sądzą, że rozwinięte cywilizacje Drogi Mlecznej uznały ludzi za dzikie plemię warte obserwacji z dystansu. Nie należy się nam tylko pokazywać. To dokładnie tak, jak my postępujemy z ostatnimi rdzennymi mieszkańcami lasów Ameryki Południowej.

Możliwa jest też hipoteza, że życie uformowało się w oceanach pod powierzchnią innych planet. Te cywilizacje mogły osiągnąć szczyt swoich możliwości i przestać istnieć zanim zdołały oderwać się od powierzchni i ruszyć na podbój kosmosu.

Naukowcy zajmujący się teoretyczną eksploracją Drogi Mlecznej przez inne formy życia posługują się w tym celu modelami matematycznymi. Symulują z ich pomocą prawdopodobną obecność ”obcych” na innych planetach i szanse na podróż poza nie.

Biorą badacze pod uwagę np. hipotetyczną odległość do innych układów gwiezdnych od siebie, także zasięg i prędkość pojazdów kosmicznych jakimi pozaziemskie cywilizacje mogłyby się posługiwać. Unika się szacunków dotyczących motywacji.

Mając tylko jeden punkt wyjścia (dane o nas samych) błędnie bazujemy wówczas na przesłankach wynikających z uwarunkowań ziemskich. – Próbowaliśmy dojść do jakiegoś modelu który zawierałby możliwie najmniej założeń dotyczących socjologii – wyjaśnia Carroll-Nellenback.

Jego zdaniem, nawet gdyby każdy system gwiezdny w galaktyce dawałby się zasiedlić, to kosmici i tak mogliby nie móc nas odwiedzić, bo są zbyt daleko. Odkryliśmy dotąd 4 tys. miejsc podobnych do Ziemi i na żadnym nie stwierdziliśmy życia. Sęk w tym, że najnowsze szacunki określają liczbę takich planet na 10 miliardów.

Niestety, mie można na bazie aktualnej wiedzy przesądzać czegokolwiek. Według autorów badania opisanego w ”The Astronomical Journal”, to jakby nabrać do basenu wody z oceanu i nie widząc tam delfinów uznać, że w całym oceanie też ich nie ma.