Strażnik Richard Sowry wrócił z jednego z niedawnych patroli z serią uroczych zdjęć stada śpiącego na środku drogi wypełnionej zwykle pojazdami z gośćmi parku. Kruger, podobnie jak inne instytucje zajmujące się ochroną zwierząt, został zamknięty z powodu pandemii.

Na drodze lwy można było dotąd oglądać jedynie w nocy. Sowry trafił jednak na wielkie koty, wyraźnie rozluźnione spokojną atmosferą, w samym środku dnia. Na szczęście od przymusowego zamknięcia 25 marca do parku nie dostali się też żadni kłusownicy. Tego Sowry i jego koledzy boją się najbardziej.

- Oto goście parku, których turyści normalnie nie oglądają. To stado lwów rezyduje zwykle w części parku Kempiana Contractual, gdzie odwiedzający Krugera nie mają wstępu. Tamtego popołudnia rozłożyły się na odcinku asfaltu między dwoma bramami, tuż koło terenów wypoczynkowych Orpen Rest Camp – służby parkowe informują na Facebooku.

Sowry mógł podejść na odległość 5 metrów do zwierząt. Zupełnie nie przejęły się jego obecnością. Nie miał aparatu, więc zdjęcia zrobił komórką. – Lwy są przyzwyczajone do ludzi w pojazdach. Boją się instynktownie, gdy widzą kogoś idącego. Nie dałbym rady podejść do nich tak blisko. Skoro siedziałem w aucie, nie było problemu – tłumaczy strażnik.

Głową stada jest sędziwa (14 lat) doświadczona kocica. - Wiedziała, że nie musi się przejmować moją obecnością – dodał Sowry. Inne miejsce, do którego zawędrowały zarówno lwy jak i dzikie psy, to stanowiące część parku pole golfowe.

 

- Wszyscy rozumieją znaczenie zamykania parków. Strażnicy muszą jednak wykonywać swoje obowiązki. Utrzymanie tej infrastruktury wymaga sporo wysiłku. Gdy w końcu otworzymy drzwi, nie możemy zaczynać od zera – tłumaczy dziennikarzom rzecznik parku Krugera, Isaac Phaala. 

Podpowiedział też, czemu lwy wybrały szorstki asfalt zamiast miękkiej trawy. Okazuje się, że dzień wcześniej mocno padało i droga zwyczajnie była już sucha, a trawa nie. Koty i woda jakoś nigdy nie idą w parze.

Inny park przyrody w którym zwierzęta ewidentnie korzystają z braku turystów, to amerykański Yosemite National. Mieszka tam od 300 do 500 czarnych niedźwiedzi.

- Choć w ostatnim czasie liczba osobników nie wzrosła, strażnicy widzą je coraz częściej. Najpewniej to skutek braku gości w Dolinie Yosemite. Z pomocą nadajników radiowych możemy śledzić oznakowane osobniki. Niedawno złapaliśmy sygnał dużego samca na pobliskiej łące. Chwilę później jeden z naszych wolontariuszy dostrzegł tego samego niedźwiedzia, gdy wdrapywał się na drzewo tuż koło budynku, gdzie znajduje się Klub Strażnika. Najpierw wlazł i siedział wysoko na gałęzi, potem nie mógł się zdecydować, jak bezpiecznie zejść na dół. Sporo było przy tym zabawy – pisze na Facebooku opiekun parkowego profilu.

Gdy ludzie siedzą w domach, dzikie zwierzęta odpoczywają od tłumów. Te w kalifornijskim parku nie boją się nawet korzystać z ”ludzkich” szlaków. – Niedźwiedzie zaczęły poruszać się po drogach. Mam wrażenie, że po prostu nieźle teraz balują – stwierdziła podczas prowadzonej na Facebooku transmisji na żywo strażniczka i biolożka Katie Patrick.

Czarne niedźwiedzie na wiosnę są głodne i wszędzie ich pełno. Bardzo aktywnie poszukują jedzenia. Ale do terenów wypełnianych przez gości zwykle nie podchodzą – Teraz wydają się bardziej zrelaksowane, łatwiej je dostrzec. Pewnie dlatego, że w parku zrobiło się ciszej – podkreśla Patrick.

Jak wyjaśniła widzom, o tej porze roku zwierzętom jest szczególnie ciężko, bo turyści dosłownie zalewają Yosemite National. Pojawia się ”ściana samochodów, niekończący się sznur aut i ludzi”. Patrick wie co mówi. Jej pracą jest dbanie o jak najmniejszą liczbę złych interakcji między gośćmi a niedźwiedziami. M.in. nie wolno zbliżać się do misiów na odległość mniejszą niż 50 metrów. Choć zdarzały się pogryzienia, w Yosemite niedźwiedź nigdy nie zabił turysty.

Yosemite jest 5. co do popularności z 62 Narodowych Parków Przyrody w USA. W 2019 roku odwiedziło go 4,4 mln osób. Od 20 marca tego roku z powodu pandemii został jednak zamknięty do odwołania.

Jan Sochaczewski