Płynąłem powoli przestworem zieleni przetykanej wodą. Płaskodenna łódź – jedyny środek lokomocji, jaki mógł mnie tu przynieść – zanurzała się w gęstwinie na wpół zatopionych łanów traw, a rozpychając je na boki, pozostawiała wyraźny ślad. Wokół mnie rozpościerała się panorama doliny najdzikszej z polskich rzek, wspaniały kolaż wody, łąk zwanych tu „bielami” i niewielkich wyniesień – „grądów”.
Jeszcze kilka razy mocno odepchnąłem się od  dna długachnym wiosłem i po chwili dobiłem do wyniesienia porośniętego starą dąbrową. Z ulgą wyskoczyłem na brzeg, by dać odpocząć ramionom zmęczonym kilkukilometrową wędrówką przez starorzecza i łąki drzemiące pod taflą wody. W dali majaczyły zabudowania łańcuszka wsi rozrzuconych w nieomal równych odstępach na wysokim brzegu Biebrzy. Zapadający zmrok przyniósł ze sobą ciszę, przerywaną z rzadka okrzykami żurawi i świstem skrzydeł przelatujących mi nad głową stad kaczek.
Przybyłem w ten dziki zakątek wiedziony chęcią skonfrontowania wrażeń, jakie pozostawia wędrówka przez tę wspaniałą krainę, z opisem podróży, jaką ponad 120 lat temu odbył Zygmunt Gloger – właściciel nieodległego majątku w Starym Jeżewie i zauroczony Podlasiem etnograf. Wielkie nadbiebrzańskie łąki zaczęły zarastać, odkąd rolnicy zarzucili ich koszenie. Do niedawna stanowiły dom dla setek tysięcy błotnych ptaków. Teraz na miejsce traw wkradły się łozowiska i trzcinowiska, stanowiące forpocztę naturalnej sekwencji zmian szaty roślinnej, nieubłaganie prowadzącej do zaniku otwartych przestrzeni. Czy roztaczający się przede mną widok nadbiebrzańskich łąk jest więc tym samym, który opisywał Gloger? By to sprawdzić, ruszyłem jego śladami, mając za przewodnik poruszające sprawozdanie z wędrówki, pozostawione w książce Dolinami rzek.
Czytając ją niedawno, zdumiałem się niepomiernie, ponieważ przedstawia ona drobiazgowy opis krainy odchodzącej w mrok historii dopiero w ciągu ostatniego dziesięciolecia. Jeszcze przed rokiem przez wieś Mocarze przechodził nieutwardzony gościniec, w którego piachu grzązł wóz Glogera. Dziś ową drogę pokrywa już asfalt, sfinansowany z funduszy Unii Europejskiej. Jednakże wciąż, tak jak za jego czasów, Mocarze, Brzostowo, Karwowo i pozostałe osady na prawym brzegu Biebrzy zaludniają wrośnięte tu od 600 lat rodziny Mocarskich, Brzostowskich, Karwowskich. Natomiast przed ledwie kilku laty zaczęły na dobre znikać z krajobrazu doliny stogi, pięknie opisane przez Glogera.



Swoją niecodzienną wyprawę Gloger i jego współtowarzysze rozpoczęli w leżącej w widłach Biebrzy i Narwi Kępie Giełczyńskiej, z której podówczas górował nad okolicą rozległy dwór. Jego właścicielem był inny miłośnik okolicznej przyrody, ekscentryczny hrabia de Fleury. Tak oto pewnego letniego dnia 1881 r. mieszkańcy nadbiebrzańskich wsi mieli okazję obserwować nie lada dziwowisko: piaszczystym gościńcem ciągnął niezwykły wehikuł – sporej wielkości łódź umieszczona na wozie zaprzężonym w trzy pary koni, powożonym przez stangreta z galonem na czapce. Jego pasażerami było kilkunastoosobowe towarzystwo złożone z chroniących się pod przeciwsłonecznymi parasolami dam oraz dystyngowanych mężczyzn, wyekwipowanych w walizy podróżne oraz... samowar. Zamiarem podróżników było dotarcie do położonego 40 km w górę rzeki Goniądza, a następnie dokonanie pierwszego udokumentowanego spływu Biebrzą, połączonego z etnograficzną i archeologiczną penetracją mijanych miejsc. Po całodziennej znojnej jeździe kompania Glogera dotarła do Osowca, gdzie rozłożyła się na nocleg w zabudowaniach żydowskiej karczmy. Nie skorzystała z zaproszenia arendarza oferującego gościnę pod dachem, gdyż, jak pisze Gloger o noclegu w gospodzie z miliardem much mowy nie było. Towarzystwo zaległo więc pod  gołym niebem, na sianie w nieukończonej szopie.
Autor Dolinami rzek nie wspomina nic o znacznie gorszej niż muchy biebrzańskiej pladze – komarach. Aż nie chce mi się wierzyć, by letniego noclegu pod gołym niebem nie zakłóciły mu hordy tych owadów, którym każdy odwiedzający te strony musi oddać daninę krwi. Być może podróżnicy byli tak utrudzeni, że nie zwracali uwagi na krwiopijców. Jak jednak świadczą zapiski Glogera, jest bardziej prawdopodobne, że niezwykły urok budzącej się rano przyrody przyćmił wspomnienie o nocnych napastnikach: Biebrza, wijąc się kręto wśród łąk zielonych i gęstych stogów siana, w brzasku porannym dymiła ławami oparów. Różowa łuna rannej zorzy zwiastowała dolinie rychłe przybycie słońca, któremu przyroda zgotowała na powitanie niezrównaną woń świeżości łąk i gajów.
Dziś dolina Biebrzy pod Osowcem również pozostawia niezatarte wrażenie. Jednakże samej osady w miejscu, w którym znalazł ją Gloger, już nie ma. W jego czasach zabudowania wsi rozłożone były na rozległej piaskowej wydmie tworzącej przewężenie biebrzańskiej doliny. Rok po pobycie Glogera Osowiec został carskim ukazem przeniesiony o 2 km na północ, zaś na opuszczonym terenie poczęto budować fortyfikacje. W zamyśle wojskowych planistów potężna twierdza miała dać odpór ewentualnemu atakowi wojsk niemieckich z Prus Wschodnich. Budowa i rozbudowa fortów trwała do wybuchu I wojny światowej. Oglądając dziś zwały betonowych pozostałości twierdzy i przepastne, kopane ręcznie fosy, trudno nie zadumać się nad ogromem wysiłku włożonego w jej powstanie. Trud ten opłacił się tylko częściowo. Co prawda początkowo, w latach 1914–1915 obrońcy Osowca skutecznie odpierali niemieckie ataki, ale w końcu ogólne pogorszenie sytuacji wojsk carskich zmusiło garnizon do opuszczenia fortyfikacji i zniszczenia znacznej ich części.

Po krótkim postoju w Osowcu Gloger wyruszył z przyjaciółmi do nieodległego Goniądza, niegdyś miasta granicznego, o które toczyły się spory między Koroną i Litwą. Tutaj zwodowano łódź. Niesiona nurtem Biebrzy, dawała swym pasażerom okazję do podziwiania uroku nadrzecznej przyrody i częstych przystanków, wykorzystywanych głównie do poszukiwania na mijanych piaszczystych wydmach krzemiennych pozostałości po niegdysiejszych mieszkańcach tych ziem. Pisał Gloger: Nie spotykamy tu wśród łąk ani pagórków, ani lasów, ani wiosek lub pojedynczych siedzib ludzkich. Wszędzie tylko łąki i łąki, a na nich jakby całe miasta stogów pięknego siana, pozostawionych po Janie Chrzcicielu, skrzętną ręką rolnika na podłożu z palików, by woda w razie powodzi nie uniosła stogu.
Owe stogi były do niedawna charakterystycznym elementem nadbiebrzańskiego krajobrazu. Wznoszone (w miejscowej gwarze: „stożone”) po 24 czerwca, stanowiły dla okolicznych wsi cenne dobro, gdyż piaszczyste obrzeża doliny nie dawały wiele siana. W miejscach bardziej suchych stogi stawiano na podstawach z kamieni, zwanych „podziskami”, na które i dziś jeszcze łatwo się wśród biebrzańskich łąk natknąć. Zaś tam, gdzie woda znacznie przybierała, siano jeszcze niedawno układano na podeście z gałęzi.
Samo „stożenie” było sztuką wymagającą ogromnej wprawy i wyczucia proporcji. Stogi o nieskazitelnej symetrii wychodziły spod ręki najzręczniejszych gospodarzy, którzy w wielu okolicach potrafili je układać, obywając się bez podtrzymującego strukturę, umieszczanego centralnie drąga – „ściezora”. Odporne na deszcz i najsilniejszy nawet wiatr, trwały w nienaruszonym stanie do późnej zimy, kiedy to ich właściciele wyprawiali się, jak powiadano, „za rzekę”, by po skutej lodem Biebrzy przewieźć siano do stodół. Poczęły ginąć z biebrzańskich łąk wraz ze spadkiem opłacalności gospodarki rolnej, który sprawił, że rolnicy zarzucili koszenie trudno dostępnych, bagnistych „bieli”, gdzie żęcie traw mogło się odbywać jedynie z wykorzystaniem kosy. Kres „stożenia” zaczął następować ok. 10 lat temu, gdy na łąkach, zamiast cebulastych stogów, rozpanoszyły się bezładnie porozrzucane, prasowane bele siana.
Wody Biebrzy musiały dosyć szybko unosić ze sobą łódź Glogera, bo sądząc z opisu, jeszcze pod koniec pierwszego dnia spływu dotarła ona na wysokość Bagna Ławki, gdzie przy dobrej widoczności można dostrzec wsie położone na przeciwległych, oddalonych od siebie o 14 km brzegach doliny. Okolicę tę tak oto opisał: Wioski tu jeno można dojrzeć na dalekich wyżynach, nie podlegających zalewom Biebrzy, a zamieszkują w nich w prawym brzegu Mazurzy, a na lewym Podlasianie, i tu i tam prawie sama drobna szlachta, nie różniąca się od siebie mową, ubiorem ani obyczajem: lud dość zamożny, posiadający i ryby, i grzyby i nabiał, bo siana i pastwisk pod dostatkiem. Rzeczywiście, Biebrza nie skąpiła okolicznym mieszkańcom swych bogactw. Poza użytkowaniem nadrzecznych łąk prawie każdy gospodarz wykorzystywał przyległe do nich starorzecza, czyli „jeziora”, do prostej gospodarki rybackiej. Nie było co prawda mowy o zarybianiu starorzeczy, ale za to usuwano z nich regularnie nadmiar wodnej roślinności, a zimą wykuwano przeręble, zapobiegając niedoborowi tlenu. Niemal w każdej zagrodzie wisiała sieć zwana tu „siatką”, którą rozstawiano jeszcze przed świtem, a sprawdzano o zmierzchu, po wieczornym obrządku, przywożąc nierzadko do domu pokaźne okazy szczupaków, linów i leszczy. Do pływania, czyli „jeżdżenia”, po wodach Biebrzy, okoliczni mieszkańcy używali długich, płaskodennych łodzi, wyposażonych w kilkumetrowej długości wiosło, dzięki któremu z łatwością pokonywali zarówno zarośnięte płycizny, jak i otwarte przestrzenie głębszych rozlewisk. Widok takiej łodzi, napędzanej wprawnymi ruchami ramion stojącego na jej „rufie” właściciela, i dziś nie należy do rzadkości. Posiadanie i użytkowanie łodzi stanowiło do niedawna kulturowy wyróżnik, sprawiający, że mieszkańcy nadbiebrzańskich wsi patrzyli nieco z góry na krewnych żyjących w osadach oddalonych od rzeki, nazywanych przez nich z pewnym lekceważeniem „zapolem”.

Charakter użytkowania zasobów doliny Biebrzy począł ulegać szybkim zmianom po II wojnie światowej. Dotyczyły one np. zasad połowu ryb i wiązały się upaństwowieniem wód i zakazem stosowania sieci. To, co było uświęconą tradycją, stało się teraz kłusownictwem. W rezultacie zanikła dbałość o zachowanie starorzeczy, ale, jak się łatwo domyślić, przepisy prawne nie ukróciły słabości do pokątnego stawiania „siatek”. Ciemną już nocą zatrzymała się łódź Glogera między zabudowaniami położonego nad samym brzegiem Biebrzy Brzostowa. Przodkowie współczesnych mieszkańców Brzostowa i sąsiednich wsi stanowili niegdyś przedmurze Mazowsza, oddzielonego Biebrzą od Jaćwieży. Współ-czesne Brzostowo to niewielka wieś, nie wyróżniająca się specjalną urodą, za to będąca wielką atrakcją dla europejskiej społeczności ornitologów. Wczesną wiosną na szerokich rozlewiskach, w których przeglądają się okna brzostowskich domostw, rozpoczyna się niezwykły ptasi jarmark. Zatrzymują się tu na odpoczynek tysiące ciągnących na wschód i północ gęsi i łabędzi, napełniając powietrze szumem skrzydeł, krzykiem i gęganiem. Pod lasem zaś przechadzają się stada migrujących żurawi, żerujące zgodnie między pasącymi się łosiami. Na ich spotkanie, tuż po roztopach, do Brzostowa zaczynają przybywać liczniejsze z roku na rok samochody z zagranicznymi rejestracjami.
Późniejszą wiosną, gdy rozlewiska obeschną, można w Brzostowie być świadkiem innego spektaklu, którego aktorkami są krowy przepływające wpław Biebrzę, w drodze na porośnięte świeżą trawą „biele”. Towarzyszy im przy tym tumult wszelakiego ptasiego drobiazgu: czajek, rycyków i brodźców, lęgnących się tu w niespotykanej już gdzie indziej liczbie. Pomyślność lęgów skrzydlatych mieszkańców łąk w dużej mierze zależy właśnie od krów, bo ich wypas odstrasza drapieżniki i zapobiega zarastaniu łąk.
O dziwo, nie poświęca Gloger ani słowa największym i najbardziej atrakcyjnym mieszkańcom biebrzańskich bagien – łosiom. Być może za jego czasów napotkanie tych zwierząt nie było wcale łatwe. Przez długie dziesięciolecia łosie były nad Biebrzą rzadkie. Sytuacja zmieniła się, gdy po II wojnie światowej otoczono je ścisłą ochroną, dzięki której ich liczebność wzrosła na tyle, że pod koniec lat 60. ub. wieku zostały wpisane na listę zwierząt łownych. Najpierw na pojedyncze biebrzańskie okazy polowali jedynie peerelowscy notable, tacy jak marszałek Marian Spychalski i premier Piotr Jaroszewicz. W późniejszych latach liczba odstrzelonych zwierząt zaczęła tak rosnąć, że łosiom zagroziła zagłada. Co gorsza, myśliwi nie omijali byków o porożu w kształcie rozłożystych łopat, skutkiem czego spotkania z łopataczami są obecnie wielką rzadkością. Widmo wytępienia łosi oddaliło wprowadzenie w 2001 moratorium na odstrzał tych zwierząt. Dzięki niemu dziś zobaczyć łosia może każdy, kto zechce wybrać się na przejażdżkę na przykład Carską Drogą łączącą Strękową Górę z Osowcem. Warto o tym pamiętać, mając na  względzie choćby to, że większość odwiedzających Puszczę Białowieską może przyjrzeć się symbolowi kniei – żubrom – jedynie zza ogrodzenia Rezerwatu Pokazowego. Radzę się jednak z wyprawą na spotkanie łosi pospieszyć, bo naciski myśliwych i leśników, niechętnych szkodom czynionym przez nie w lasach, mogą wkrótce sprawić, że widok tych zwierząt przy Carskiej Drodze ponownie stanie się rzadkością.
Poranek zastał załogę łodzi na wodzie: Niebawem majestatyczna tarcza słońca wychyliła szerokie, ogniste czoło znad sinej krawędzi dalekich lasów i ozłociła czuby stogów, dęby i kity bujnego oczeretu – pisze Gloger. Począwszy od Brzostowa aż do ujścia Biebrzy do Narwi, prawy (mazowiecki) brzeg rzeki jest już wszędzie wyniosły, pokryty wioskami i łanami bujnego żyta i pszenicy. Natomiast lewy brzeg (podlaski) stanowi aż do samej Narwi rozległą nizinę łąk, które mają najlepsze gatunki traw w pobliżu brzegów rzeki, w miarę zaś oddalania od jej koryta przechodzą w trzęsawiska i łąki błotne. Opisaną przez Glogera część doliny można i dziś podziwiać z punktu widokowego leżącego tuż za Burzynem. Roztacza się stamtąd jedna z najbardziej spektakularnych biebrzańskich panoram. W górę rzeki zamykają ją majaczące na horyzoncie brzeziny Długiego Grądu, w dół zaś ściana najlepiej w środkowej Europie zachowanego kompleksu bagiennych lasów zwanych olsami. Największe jednak wrażenie robi przestrzeń otwierająca się wprost przed oczyma każdego, kto miał szczęście tu zawitać, utkana z meandrującej rzeki i bogactwa odcieni zieloności i żółci. Szczególnie piękna jest Biebrza na przełomie kwietnia i maja, gdy na rozlewiskach rozgaszczają się złote łany kaczeńców.

Niewiele już musiało upłynąć wody w Biebrzy, gdy po minięciu Burzyna łódź Glogera zakończyła swój niecodzienny rejs, dobijając do piaszczystego brzegu przy Kępie Giełczyńskiej. Dziś w letnie dni jego śladami podążają miłośnicy kajakowych spływów. Choć nie dostrzegą już całych miast stogów siana, to i tak zabiorą ze sobą wspomnienie dzikiego piękna tych okolic.
Jaka przyszłość czeka dolinę Biebrzy? Najbliższe lata będą okresem próby dla biebrzańskiej przyrody, po części kształtowanej ludzkimi rękami. Włodarze utworzonego tu w 1993 r. parku narodowego stanęli niedawno przed dylematem: pozostawić przyrodę swojemu losowi, zgadzając się na naturalny zanik otwartego krajobrazu, czy też raczej starać się zachować w dużej mierze kształtowany przez człowieka charakter rzecznej doliny? Na szczęście górę wzięły względy ochrony ptaków i piękna szerokich łąk. Tak oto historia zatoczyła koło: koszenie „bieli” znów zaczęło przynosić dochody, gdyż ich właścicielom dopłaca się teraz za ścięcie ich własnej trawy i wywiezienie siana. Przyszłość pokaże, czy uda się zachować wciąż tu obecną harmonię współistnienia rzeki i żyjących nad jej brzegami ludzi. BIEBRZAŃSKA STATYSTYKA
- Biebrzański Park Narodowy jest największy w Polsce – ma 59 233 ha powierzchni i jest otoczony przez liczącą ponad 66 tys. ha otulinę.
- Park narodowy nad Biebrzą został utworzony w 1993 r. dla ochrony największego i najlepiej zachowanego w Europie kompleksu torfowisk dolinnych. Ich tereny są co roku zatapiane podczas wiosennych powodzi. Szerokość rozlewisk dochodzi wówczas do kilku kilometrów.
- Łąki, turzycowiska oraz mechowiska zajmują 70 proc. powierzchni parku, a lasy (głównie bagienne) – 26 proc. Na terenie bagien biebrzańskich wyróżniono aż 60 typów zespołów roślinnych.
- Rozległe obszary bagienne nad Biebrzą są rajem dla ptaków. Odnotowano tu 268  ich gatunków (na 404 stwierdzone w całej Polsce), z czego 194 tutaj gniazduje, a pozostałe głównie zatrzymują się podczas wiosennych lub jesiennych przelotów.
Nad Biebrzą jest m.in. największa w Unii Europejskiej ostoja wodniczki, jedne z ostatnich miejsc występowania kaczki płaskonosa, jedna z największych w Polsce populacji cietrzewi. Wiosną można tu  obserwować walki batalionów (symbolu parku), setki łabędzi i tysiące gęsi.
- W parku występuje 49 gatunków ssaków, w tym największa w Polsce populacja łosi, licząca blisko 400 sztuk.
- Biebrza słynie z bogactwa ryb. W jej wodach żyje 36 ich gatunków. Trafiają się m.in. duże okazy szczupaków, linów, leszczy i sumów.