Początkowo zawieszano i odwoływano pojedyncze połączenia, później wszystkie loty do krajów objętych epidemią. Dziś większość krajów zamknęła granice i przyjmuje tylko nielicznych podróżnych, którzy po przybyciu do kraju dodatkowo objęci zostają kwarantanną.

Trudno oszacować, jak długo taka sytuacja się utrzyma. Branża turystyczna jest na skraju załamania – od wielkich biur podróży i luksusowych hoteli, po drobnych sprzedawców pamiątek.

Wielu nie ma wątpliwości – powrót do podróżowania takiego, jakie znamy z czasów przed pandemią koronawirusa jest niemal niemożliwy. A nawet jeśli, to zajmie nam całe lata. Receptą na przywrócenie choć częściowego ruchu turystycznego mogą być „bańki podróżne”.

Ten termin miałby określać kraje, które zdecydują o wzajemnym otwarciu granic. Taki ruch już zapowiedziały Australia i Nowa Zelandia. „Bańka podróżna” pozwoliłaby na przemieszczenie się między tymi dwoma krajami. Zanim granice zostaną otwarte, muszą poprawić się statystyki dotyczące zachorowalności na koronawirusa.

W Europie nad podobnym rozwiązaniem pracują Estonia, Łotwa i Litwa. Ogłosiły plany otwarcia swoich granic wewnętrznych dla obywateli trzech krajów od 15 maja.

Zdaniem ekspertów coraz więcej krajów będzie decydowało się budowanie „korytarzy” w swoich regionach i łączenie się z sąsiadującymi państwami. Analitycy podkreślają, że takie partnerstwo jest możliwe szczególnie w przypadku krajów, między którymi już istnieje silna współpraca gospodarcza bądź polityczna.

 

Kurort na wyspie

Innym pomysłem na organizację turystyki w dobie pandemii są odizolowane kurorty. Tajlandia rozważa otwarcie niektórych obszarów dla zagranicznych turystów. Ale tylko tych, gdzie ​odwiedzający mogliby być skutecznie „zamknięci” w jednym miejscu, takim jak wyspa bądź dobrze izolowany kurort.

– Byłoby to rozwiązanie korzystne zarówno dla turystów, jak i lokalnych mieszkańców, ponieważ jest to prawie rodzaj kwarantanny – mówi gubernator Yuthasak Supasorn z Ministerstwa Turystyki Tajlandii.

Tu pozostaje pytanie, czy po „wakacjach w izolacji” turyści wracający do kraju zamieszkania musieliby poddać się obowiązkowej kwarantannie. Jeśli tak, mogłoby to skutecznie odstraszyć turystów od wyjazdów.

 

Paszport odporności

Wcześniej przedstawiciele branży turystycznej upatrywali szansy na ratunek w planach wprowadzenia „paszportów immunologicznych”. Paszport miałby oznaczać, że jego posiadacz przeszedł już zakażenie koronawirusem i nie stanowi zagrożenia.

Niestety – ten pomysł skrytykowało WHO. Przedstawiciele organizacji stwierdzili, że w świetle obecnych badań nie ma żadnych dowodów na to, że przejście zakażenia znosi ryzyko zarażania bądź ponownej infekcji. Nie wiadomo też, jak silna i długotrwała jest odporność na koronawirusa, jaką może zyskać osoba, która już przeszła zakażenie SARS-CoV-2.

Certyfikaty odporności można by wprowadzić w życie razem ze szczepieniami, jako potwierdzenie, że posiadać „paszportu” przyjął szczepionkę przeciwko koronawirusowi. Jednak na opracowanie, a tym bardziej na powszechne udostępnienie szczepionki na COVID-19 przyjdzie nam jeszcze poczekać. Choć niektóre koncerny prowadzą już testy na ludziach i zapowiadają produkcję szczepionek jeszcze przed końcem roku, najpierw trafią one do najbardziej zagrożonych.

 

Czas na reset

Mimo wszystko, jednym z najważniejszych czynników, stopujących ruch turystyczny będzie strach. Nawet rygorystyczne środki bezpieczeństwa mogą nie wystarczyć, aby zachęcić turystów do odwiedzania krajów, co do których będą mieli obawy.

Eksperci są zgodni – tylko powszechne szczepienia otworzą drogę do podróżowania tak, jak dawniej. A na to przyjdzie nam poczekać. Być może nie miesiące, a lata.

Niektórzy komentujący uważają, że kryzys zmieni turystykę na zawsze, ale na lepsze. Mario Hardy, dyrektor organizacji non-profit Pacific Asia Travel Association (PATA), postrzega to jako okazję do przyjrzenia się rozwiązaniu długotrwałych problemów, takich jak wpływ nadmiernej turystyki na lokalną kulturę i środowisko.

 

Katarzyna Grzelak