- Haitanki wypłynęły do mnie z kwiatami, ale za szybko płynę -
Aleksandrowi Dobie, płynącemu kajakiem samotnie po Atlanktyku, niezmiennie dopisuje humor. Niemniej jednak w tej żartobliwej wiadomości przesłanej kilka dni temu potwierdza to, co wynika z obserwacji punktów SPOT, które wyznaczają aktualną pozycję Olka na mapie: w ogromnym tempie zbliża się do Florydy, celu swojej wyprawy.

Gdyby kajak miał żagiel, to można by powiedzieć, że Olek po wielu miesiącach borykania się z przeciwnościami - sztormami, huraganami, urwanym sterem – wreszcie złapał wiatr w żagle. Po przerwie spowodowanej przymusowym lądowaniem na Bermudach, powrócił na wody oceanu 25 marca i szybko wystartował w kierunku wybrzeża amerykańskiego, by w niespełna dwa tygodnie pokonać prawie połowę liczącej ponad 1100 km trasy. Zaledwie w ciągu ostatnich czterech dni przepłynął prawie 400 kilometrów!

Skąd takie tempo? Po pierwsze dość sprzyjające wiatry północny i północno-wschodni zepchnęły Olka na południe i południowy zachód, a więc w pożądanym kierunku. Po drugie brak pałąka, istotnego elementu konstrukcji „OLO“ (nazwa kajaka Doby), dzięki któremu kajak w przypadku wywrotki wracał do pozycji wyjściowej, ale jednocześnie go wstrzymywał w przypadku wiatrów wiejących w przeciwną stronę.

W trakcie wodowania z pokładu żaglowca „Spirit of Bermuda“, którym Aleksander Doba dotarł do punktu 27N, 64W, pałąk został zmiażdżony przez przechylający się pod wpływem gwałtownego uderzenia wiatru statek. Podstawowe pytanie, jakie wraz z załogą sobie wówczas zadaliśmy to, czy można płynąć bez tej części gwarantującej stabilność na falach? Sam Olek nie miał żadnych wątpliwości. Po zdemontowaniu umieszczonych na zniszczonym pałąku światła nawigacyjnego i aktywnej anteny radarowej, odpłynął samotnie na spotkanie ze swoim marzeniem: pierwszym w historii przepłynięciem kajakiem Atlantyku pomiędzy najbardziej oddalonymi od siebie punktami położonych na wybrzeżach Europy i Ameryki Północnej. A już kilka godzin później widoczne było, że „OLO“ doskonale radzi sobie na falach bez pałąka, płynąc znacznie szybciej niż dotychczas.

Pozostawał jednak jeszcze jeden problem: ze względów bezpieczeństwa konieczne było szybkie zainstalowanie zdemontowanych sygnałów ostrzegawczych na kajaku, co nie jest takie proste. Niemniej Olek nie pierwszy raz udowodnił, że jego umysł inżynierski i pomysłowość to źródła dość oryginalnych, ale i praktycznych rozwiązań, o czym napisał w swoim raporcie z 4 kwietnia:

Moi Drodzy, po 10 dobach nie jest źle, a dobrze! Światło nawigacyjne uruchomiłem w pierwszej dobie, na dzbanku po napoju. Klosz – z butelki po coca-coli. Żarówka 400 mm nad kabiną. Aktywna antena radarowa na maszcie z wiosła – wysokość, jak na pałąku; uruchomiłem po 5 dobach.

Po tych 10 dniach zdążył się przekonać, jakie są wady i zalety płynięcia kajakiem pozbawionym pałąka, co prezentuje w swoim raporcie:  

Minusy: lampa i antena - prowizorka. Korzystne wiatry – mniejsze siły wspomagające. Przy dryfowaniu, mimo użycia 3 dryfkotew mocowanych na dziobie, kajak ustawia się bokiem do fal lub do 45 st. Z pałąkiem – dziobem do fal. To największy minus. Plusy: większa stateczność poprzeczna – mniejsze kiwanie. Mniejszy opór, przy niekorzystnych wiatrach skuteczniej mogę się przeciwstawić. Bez pałąka lepiej.
    
Najistotniejsza jednak była wiadomość, w której Olek pisał:

Cieszę się, że po awaryjnej przerwie mogę kontynuować Transatlancką Wyprawę Kajakową.

W momencie wypłynięcia Olka po wodowaniu ze „Spirit of Bermuda“ przypuszczaliśmy, że w ciągu 5-6 tygodni dotrze do Florydy. Tempo, w jakim płynie po Atlantyku zmusza do weryfikacji tego terminu. Jeśli nie pojawią się jakieś nowe przeszkody Aleksandra Doby można spodziewać się w porcie New Smyrna Beach na Florydzie nawet już za kilka dni!

Piotr Chmieliński
Waszyngton, 8 kwietnia 2014