Piotr Chmieliński, kajakarz, przyjaciel Aleksandra Doby, przygotował relację na temat wyprawy Atlantyk II. Zapraszamy do lektury. Jest nieugięty, niezwykle konsekwentny i zdeterminowany, by osiągnąć cel, który sobie postawił: przepłynięcie Atlantyku pomiędzy najbardziej oddalonymi punktami na wybrzeżach europejskim i amerykańskim. I wydawać by się mogło, że przeszkody, które od ponad miesiąca utrudniają mu realizację planu zakładającego, że jako pierwszy pokona siłą własnych ramion tę potężną odległość liczącą prawie 9 tysięcy kilometrów, osłabią jego zapał, entuzjazm i kondycję fizyczną. Po awarii steru, wspólnie ze strategiem ekspedycji, Andrzejem Armińskim, braliśmy pod uwagę pomysł, że Olek dopłynie do Bermudów, stamtąd poleci do Polski, a po dwóch– trzech miesiącach, w czasie których naprawiony zostanie uszkodzony element kajaka, a on sam trochę odpocznie, wróci na Atlantyk, by kontynuować swą wyprawę. Jeszcze zanim dopłynął do wybrzeży wysp, już było wiadomo, że ta opcja nie wchodzi w grę. Olek zdecydowany jest płynąć dale


    
Jak widać w kajaku nie można liczyć na wygody. fot. Ricardo Bravo - Canoe & Kayak/Canoandes
Kierunek Bermudy
 Kajak “Olo” zaprojektowany i zbudowany w stoczni Andrzeja Armińskiego już raz przepłynął Atlantyk na przełomie 2010/2011 roku, pokonując w 99 dni odległość około 4,5 tysiąca kilometrów pomiędzy Senegalem a Brazylią. W trakcie kolejnej wyprawy zmierzył się z niezwykle trudnymi warunkami pogodowymi, silnymi wiatrami, wieloma sztormami, potężną siłą nacisku wysokich fal. W 130. dniu ekspedycji stracił ster.
Foto: Piotr Chmielinski/Canoandes - To było w czasie sztormu, kolejnego sztormu. Usłyszałem stukanie z tyłu kajaka. Wyjrzałem, a na rufie…goło. Gdzie jest ster?  - wspomina Aleksander Doba wydarzenia, które zdecydowały o zmianie planów jego ekspedycji. – Ster jest na linkach, więc nie mogłem go zgubić. Ubrałem się stosownie do warunków sztormowych, przypiąłem do uchwytów i podpełzłem pod rufę. Ster urwany wisiał na linkach. Wyciągnąłem go do góry i okazało się, że nie wytrzymały dwie spoiny. Kajakiem niełatwo jest utrzymać w trudnych warunkach pogodowych kierunek płynięcia na oceanie, a co dopiero bez steru? - dodaje.
Foto: Dzieki uprzejmosci Piotra Chmielinskiego Doświadczenia ostatnich tygodni nie pozwalały Olkowi liczyć na poprawę pogody. Sztorm za sztormem, huragan za huraganem i wiatry od tygodni spychające go z trasy wykluczały możliwość pływania bez urządzenia sterującego.  - Najszybciej, jak to tylko było możliwe, napisałem teksty do Andrzeja Armińskiego i Piotra Chmielińskiego, który był w tym momencie najbliżej mnie, bo na wschodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych z informacją o urwanym sterze i konieczności dokonania naprawy, bo nie mogę dalej płynąć - mówi Doba.
Po kilkunastu godzinach otrzymał odpowiedź sugerującą, żeby zawrócił i skierował się na Bermudy, oddalone o około 200 mil. Natychmiast przyjął kurs na północny wschód. W trakcie naszej rozmowy, już na wyspie, głos Olka ulega na chwilę zmianie z wesołego i żywiołowego na refleksyjny i nieco wyciszony, gdy pytam o to, czy czuje się zawiedziony, że nie udało mu się w czasie jednorazowego rejsu przepłynąć Atlantyku i dotrzeć do docelowego New Smyrna Beach na Florydzie. Ale tylko na chwilę. - Pierwsza myśl, kiedy zobaczyłem ten urwany ster to “tragedia”, co ja teraz zrobię, jestem daleko od lądu, a potrzebna jest pomoc. Nadzieja zaświtała, gdy podjęta została decyzja o naprawie na Bermudach. Ale sama idea jednorazowego przepłynięcia bez lądowania nigdzie między kontynentami europejskim i amerykańskim została przerwana. Ja jednak jestem optymistą i staram się we wszystkim znaleźć coś dobrego. I tak myślę sobie, że jak udało mi się dopłynąć nawet do Bermudów, to i tak jest to przecież kawał drogi. W historii jeszcze żaden kajakarz nie przepłynął takiej trasy. O tym, że jest to sukces pomyślałem, gdy usłyszałem pełne uznania słowa dziennikarzy bermudzkich. Dla mnie jest to sukces na razie w 75 procentach. Kontynuując wyprawę i dopływając do Florydy osiągnę sukces w powiedzmy 93 procentach. Ale i tak jestem usatysfakcjonowany - mówi sam Aleksander Doba.

“Lubimy wiać Olkowi w oczy”
Wydawało się, że zmierzając w kierunku Bermudów Olek wreszcie trafi na sprzyjające wiatry, które będą go popychać w stronę wyspy zapewniając mu niemal komfortowe dotarcie do jej wybrzeży w trzy-cztery dni. W końcu od miesiąca zwykle wiały przeważnie z południowego-zachodu, czyli z przeciwka, co spowodowało, że krążył w rejonie bermudzkim cofając się na wschód i północny wschód, bądź stojąc w miejscu, co i tak było lepsze niż bycie spychanym w kierunku Europy o kolejne kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt kilometrów.
- Analizowałem wszystkie mapy, które miałem na pokładzie, głównie mapę pilotową Atlantyku na ten miesiąc. To jest mapa podająca średnie wartości w oparciu o dane zbierane przez wiele, wiele lat. Dla obszaru, po którym krążyłem tak długo, odnotowano przeważające wiatry południowe – 60 procent, a pozostałe 40 procent to wiatry wiejące z północy. Powiedziałbym, że przez ten miesiąc rozkład procentowy wyglądał zupełnie inaczej: 90 procent wiatrów z południa, 10 procent z północy. Moje obserwacje potwierdziły się później w trakcie rozmów w mieszkańcami Bermudów, którzy uznali, że ten rok faktycznie obfituje w wiatry południowe - wspomina Olek.
Olek samotnie walczy na Oceanie Atlantyckim. Foto: Dzieki uprzejmosci Piotra Chmielinskiego
Przekazywane przez Andrzeja Armińskiego pięciodniowe prognozy pogody budowały swoistą amplitudę – przez dwa-trzy dni będzie silnie wiało z południa, czyli źle, ale potem stopniowo będzie się poprawiać, a wiatr zacznie wiać z północy – czyli dobrze. Faktycznie amplituda uparcie zmieniała się w linię prostą - z bardzo krótkimi przerwami wiatry wiały niemal nieustannie z południowego zachodu na północny wschód nie oszczędając kajakarzowi zmagań ze sztormami i huraganami. Pokonawszy większość trasy, będąc już tak blisko wybrzeży amerykańskich, wpadł w pułapkę pogodową, która skutecznie oddalała go od celu podróży. Na moje pytanie, czy w którymś momencie poczuł zwątpienie, które pojawia się choćby w konsekwencji fizycznego zmęczenia odpowiedział: - Kiedy czekam i okazuje się, że po przewidywanych trzech dniach kierunek wiatru, który miał być dobry wcale taki nie jest, a ten bardzo dobry okazuje się najgorszym z możliwych, to – że tak powiem – psychika siada, ale nie do takiego stopnia, żebym zwątpił i prosił “weźcie mnie stąd, bo już mam wszystkiego dosyć”. Nie doświadczyłem aż takiego zwątpienia. Z chwilą przyjęcia kursu na Bermudy, jak to stwierdził Olek, ruszył żwawo, radząc sobie bez steru … przez krótką chwilę. Wiatry wiejące z południowego zachodu, które dotąd mi dokuczały, jak się zorientowały, że chcę płynąć na północny wschód, to zaczęły wiać właśnie z tamtej strony!  - śmieje się Aleksander Doba ze swojego szczęścia do przeciwnych podmuchów – Przecież lubimy wiać Olkowi prosto w oczy! Bez steru zmaganie się z oceanem w tych warunkach było niemożliwe. Wykorzystując dostępne przedmioty, w tym skrzynkę na żywność, kajakarz-inżynier skonstruował więc ster awaryjny, dzięki któremu mógł płynąć w pobliże Bermudów. Pierwszy od miesięcy uścisk dłoni Uzgodniliśmy z Olkiem i Andrzejem Armińskim, że będę czekał na kajakarza na Bermudach, by pomóc mu po pierwsze - dotrzeć do brzegu, po drugie - znaleźć miejsce naprawy steru, po trzecie – znaleźć rozwiązanie umożliwiające kontynuację ekspedycji.
Okalające wyspę rafy koralowe stanowią poważne zagrożenie dla wszystkich jednostek dobijających do brzegów wyspy, nawet tak małej jednostki jak kajak, który ze względu na ograniczoną sterowalność narażony jest tym bardziej na rozbicie, szczególnie przy silnych wiatrach. By wprowadzić Olka bezpiecznie do zatoki Ely’s Harbour wynająłem kuter rybacki, którego właściciel Brent Munro oraz członek załogi Chris Maughan są fachowcami w zakresie ratownictwa morskiego, ale przede wszystkim doskonale znają układ korytarzy prowadzących na ląd.   Moje pierwsze spotkanie z Olkiem w trakcie tej wyprawy odbyło się jeszcze na oceanie. Na pokładzie kutra Frog Cutter, wraz z ekipą telewizyjną popłynęliśmy 200 km na południowy zachód od Bermudów, by sprawdzić, w jakim Olek jest stanie, jakie są jego możliwości dopłynięcia do wyspy. Z jednej strony była to potrzeba sprawdzenia, z drugiej ciekawość, chęć zobaczenia go na środku oceanu, zrobienia zdjęć, nakręcenia materiału filmowego. Po 13 godzinach dopłynęliśmy w okolice miejsca, które wskazywał SPOT jako lokalizację Olka i dostrzegliśmy mały kajak na wielkiej wodzie. Zobaczenie go gdzieś w oddali było i ekscytujące i wzruszające. Maleńki punkcik na horyzoncie stopniowo powiększał się, zbliżając się do nas, i nabierał kształtów. 500 metrów, 300, 200, jeszcze nie widać Olka, 100 metrów, 50 …. i zdziwienie – tam nie ma nikogo! Opłynęliśmy kajak dookoła. Przez chwilę pomyślałem o najgorszym, zadając sobie jednocześnie pytanie, kto wciskał nadajnik SPOT, by nakierować nas na położenie “Ola”? I wtedy Olek wynurzył się ze swojej kabiny, w której … przebierał się na nasze spotkanie… Roześmiany, ucieszony jak dziecko, które widzi kochaną osobę, wręcz wniebowzięty uścisnął moją dłoń i zaserwował mi kolejną dawkę wzruszenia mówiąc: Strasznie dziękuję Piotrze, że jesteś tu i że mam gości na Atlantyku. Taka ogromna niespodzianka. Dziękuję, że przyjechałeś, że mogę uściskać Ci rękę. Olek - jak zawsze ciepły, prostolinijny, szczery. I tak bardzo pragnący kontaktu z ludźmi, tęskniący za chwilą rozmowy, nawet o niczym, za uśmiechaniem się do drugiego człowieka, zwłaszcza po 4,5 miesiącach spędzonych samotnie na Atlantyku. Nasza wizyta stała się dla niego małym świętem, do którego solidnie się przygotował. Nie tylko zadbał o swój wygląd, świeże ubranie, uczesane włosy i brodę, ale co więcej wyszorował cały kajak, nawet jego zewnętrzną część.
Foto: Piotr Chmielinski/Canoandes

Pierwsze kroki na lądzie
Nad ranem  24 lutego przy silnych podmuchach zwiastujących kolejny sztorm, we mgle, deszczu i nieprzeniknionych ciemnościach ograniczających widoczność, wraz z załogą Frog Cutter i dzięki komunikatom nadawanym z lądu przez RCC Bermuda/Bermuda Radio, bezpiecznie przeprowadziliśmy Olka przez usiane rafami koralowymi wybrzeże Bermudów. Dotarłszy do zatoki Ely’s Harbour, zszedł z pokładu kajaka, by po raz pierwszy od 4,5 miesięcy stanąć na stałym lądzie.
Aleksander Doba przypłynął na Bermudy. Foto: Piotr Chmielinski/Canoandes
- To było bardzo dziwne uczucie – mówi. Było to o świcie, jak dobiliśmy do Bermudów. Tam czekały na mnie dwie urzędniczki, specjalnie wysłane z drugiego końca wyspy, żeby dokonać wstępnej odprawy paszportowej. Stanąłem na betonie i poczułem, że beton się pode mną chwieje. Stałem z trudem, tak mną kiwało, jakbym był pijany. Zdziwione panie przytrzymały mnie, a ja czułem się bardzo głupio. Po 4,5 miesiącach kołysania na falach, nie odczuwałem już tego kołysania, czułem się bardzo stabilnie, stawałem w kajaku, robiłem gimnastykę, nie miałem zaburzeń równowagi. A tu na stały gruncie, gdzie powinno być wszystko w porządku, świat się chwieje. Mój błędnik był tak rozkojarzony, że gdy nic pod nogami się nie chwiało, to ja zacząłem się chwiać.

Na Florydę
Uszkodzony ster udało się naprawić na Bermudach. Teraz Olek jak najszybciej chce dotrzeć do okolic miejsca, gdzie zakończył etap swojej wyprawy, by kontynuować rejs do New Smyrna Beach, gdzie od kilku miesięcy wyczekują go już mieszkańcy tego niewielkiego miasteczka na Florydzie. Trzymamy kciuki!
Olek dociera do miejsca naprawy steru w St. George's Harbour na Bermudach. Foto: Piotr Chmieliński/Canoandes.