15 lutego 2008 r. sąd w Chicago po 6 miesiącach poszukiwań uznał Steve’a Fossetta za zmarłego. Ten niezwykły człowiek zanim zaginął, pobił swoje dwa najważniejsze rekordy – odbył samotny lot dookoła Ziemi najpierw balonem, potem samolotem. Jednak na liście jego osiągnięć znajduje się aż 116 wyczynów, z których 60 nie zostało do dziś pobitych. Duże prędkości i dalekie dystanse – z tym mierzył się najchętniej – jachtem, samolotem, balonem, samochodem. Brał udział w 24-godz. wyścigu na torze w Le Mans, startował w wyścigach psich zaprzęgów na Alasce, wszedł na Matterhorn, a do tego był jeszcze słynnym milionerem. Majątek przyniosły mu inwestycje na giełdzie towarowej w Chicago,  a sławę – jego pasja, lotnictwo.

Rankiem 3 września 2007 r. w Nevadzie świeciło słońce. Był wymarzony dzień do latania, żadnych pustynnych wiatrów, bezchmurne niebo, stabilna pogoda. Fossett włożył biały podkoszulek, czarne spodnie dresowe i sportowe buty. Torbę z telefonem satelitarnym i komórkowym oraz GPSem zostawił na łóżku, w pokoju. Nie potrzebował ich. Spojrzał na zegarek marki Brentling z wmontowanym mikronadajnikiem, który lotnicy zawsze noszą na ręku, była 8.45. Na pasie startowym czekał sportowy, jednosilnikowy Super Decathlon. Fossett nie wypełnił planu lotu, zresztą takie formalności nie są wymagane przy lotach czysto rekreacyjnych, a milioner planował właśnie powietrzny, poranny spacer. Co dziwniejsze, nie powiedział nikomu, dokąd miał zamiar lecieć. Mógł przecież mimochodem zagadnąć mechanika, który dobrze znał te strony, albo wychodząc, szepnąć coś do ucha swojej żonie Peggy. Nic takiego nie zrobił. Wystartował i tylko tyle wiemy na pewno... Miejscem startu było ranczo słynnego magnata hotelowego Barrona Hiltona – mekka dla wyjątkowo bogatych amatorów lotnictwa i sławnych myśliwych, takich jak Sylvester Stallone czy Morgan Freeman. Ranczo Flying M leży  pośrodku pustkowia, a złośliwi mówią, że trzeba być naprawdę ekstrawagancko bogatym, żeby spędzać tu czas. Fossett w tych okolicach szukał podobno dna wyschniętego jeziora, gdzie mógłby pobić kolejny rekord – tym razem prędkości.

Akcja poszukiwawczo-ratunkowa zaczęła się już wczesnym popołudniem. Później osiągnęła rozmiary największej, jaką przeprowadzono na terenie Stanów Zjednoczonych. Pierwszy wyruszył helikopter Marynarki wojennej wyposażony w noktowizory. Przez następne dni połączone siły sześciu amerykańskich stanów, dziewięciu hrabstw z terenów Nevady, Marynarki wojennej i wielu prywatnych ochotników (wśród których znalazły się gwiazdy amerykańskiego lotnictwa), systematycznie przeczesywały wzgórze po wzgórzu, dolina po dolinie, kilometr po kilometrze bezludnych przestrzeni. Płetwonurkowie szukali wraku samolotu na dnie jeziora, a internauci na zdjęciach satelitarnych.


Dzięki staraniom brytyjskiego multimilionera Sir Richarda Bransona, który przyjaźnił się ze Steve’em Fossettem i sponsorował jego ostatnie rekordy, w poszukiwania włączył się Google. Udostępnił on internautom platformę zwaną Mechanicznym Turkiem. W XIX w. była to machina do grania w szachy, a właściwie manekin w fezie, który w swoim wnętrzu ukrywał mistrza szachownicy. Mechaniczy Turek w XXI w. przesyłał zdjęcia satelitarne. Każdy, kto tylko się na nim zalogował, otrzymywał swój obszar poszukiwań on-line.Gdy ktoś natrafił na coś podejrzanego, oflagowane miejsce z odczytanymi współrzędnymi odsyłał do ekspertów. Zgłosiło się 20 tys. internautów. Nawet po kilkanaście godzin dziennie, wśród miliardów pikseli, szukali oni czegoś, co mogło przypominać kawałek samolotu. Ale crowdsourcing, czyli tłumne tworzenie czegoś, ujawniło swoją dobrą i złą stronę. Mechaniczny Turek nie obronił się przed internetową bandyterką, a słomiany zapał internautów wyrządził wiele szkód. Brak profesjonalizmu wolontariuszy odciągał od pracy zawodowców. Zamiast czytać zdjęcia, musieli czytać maile, korygować dane, sprawdzać. I tak być może przeoczono ostatnie ślady przymusowego lądowania lub katastrofy albo wręcz widoczny lecący biały samolot.Internauci odnaleźli jednak aż osiem wraków innych samolotów, co można chyba uznać za sukces przedsięwzięcia, choć nie takiego sukcesu się spodziewano. Fossett był drugą na świecie osobą poszukiwaną on-line. Johna Greya, informatyka Microsoftu, którego jacht przepadł w atlantyckich falach, też nie udało się maniakom sieci odnaleźć. Ale internetowy crowdsourcing w akcjach poszukiwawczych, ratowniczych i szpiegowskich dopiero nieśmiało raczkuje. W styczniu tego roku na granicy Meksyku ze stanem Teksas zamontowano 200 kamer. Wystarczy mieć komputer i łącze, żeby ochotniczo patrolować granicę i niczym szeryf łapać nielegalnych emigrantów. „Tropienie” Fossetta uznano za znakomity eksperyment z nowym narzędziem, który potwierdził wcześniejsze przypuszczenia. Świat wirtualny rządzi się podobnymi prawami co realny i ma podobne ograniczenia. Zarówno internauci, jak też uczestnicy realnej akcji wyposażeni w samoloty i samochody napotkali te same przeszkody.

Ranczo Flying M zamieniło się w sztab dowodzenia akcją ratunkową. Wyznaczono obszar poszukiwań, 20 tys. mil kwadratowych. Tyle zakreślił promień długi na cztery godziny lotu od posiadłości. Dalej Fossett na zatankowanym paliwie nie mógł dolecieć. Z wodą i jedzeniem, w które zaopatrzony był samolot, doświadczony pilot znający się na metodach przetrwania w sytuacjach ekstremalnych mógł przeżyć kolejne dni. Codziennie wypatrywano więc Fossetta: pokrytego pustynnym pyłem Nevady, wycieńczonego, ale idącego o własnych siłach. Przecież tacy ludzie nie giną podczas spacerowych lotów! Steve Fossett nie był lotnikiem, który opyla pola środkiem owadobójczym, był wyczynowcem, jednym z najlepszych na świecie, miał wielkie doświadczenie i umiał oceniać ryzyko. A jednak według badań przeprowadzonych przez psychologów doświadczeni kajakarze giną cztery razy częściej niż początkujący. Mało tego, osoby, które kończą kurs szkolenia przeciwlawinowego, nie doceniają zagrożenia tak trafnie jak ci, którzy o lawinach nie mają żadnego pojęcia. Fossett nie popełniał błędów – mówili jego znajomi i przyjaciele. Być może jednak wystarczyły dwie, trzy sekundy, podczas których stracił czujność, zbytnio zaufał swoim zdolnościom i możliwościom znakomitej, bezpiecznej maszyny. Góry Nevady stały się grobowcem dla wielu pilotujących małe samoloty. Wiejące tu wiatry, które uderzają o zbocza pasm, po jednej stronie wynoszą masy powietrza (i z tego cieszą się piloci szybowców), ale po przeciwnej zapadają się one z wielką siłą, która potrafi wcisnąć lekki samolot w ziemię niczym bezbronny listek.


W Nevadzie jest ponad 300 nazwanych pasm górskich, są też głębokie, zarośnięte gęstymi lasami kaniony o urwistych zboczach, pustynia, na której tylko pozornie widać wszystko jak na dłoni, bo wzniesienia i doliny zacieśniają horyzont. Aż 80 proc. powierzchni tego stanu należy do rządu federalnego, w tym również do wojska. Nie ma ludzi. Natura broni się tutaj swoją surowością. Jedynym orężem człowieka jest broń jądrowa, która pozostawiła w pejzażu ponad tysiąc kraterów po próbnych wybuchach nuklearnych. Właśnie Natura miała zadecydować o niepowodzeniu ogromnej, trwającej trzy tygodnie akcji ratowniczo-poszukiwawczej. Głęboka, leśna głusza, kaniony, których strome zbocza pokrywa bujna zieleń, okazały się równie niedostępne dla oka satelity czy oczu tysięcy internautów, jak i realnych uczestników akcji. I chociaż zastosowano supernowoczesny sprzęt, a w powietrzu przebywało nawet do 50 samolotów i helikopterów, to – przynajmniej takiego zdania są mieszkańcy tych nieprzyjaznych stron – w poszukiwania nie użyto dostatecznej liczby par butów, by móc dokładnie spenetrować niedostępne przestrzenie. Ludzka psychika nie pojmuje zniknięcia, pojmuje śmierć. Trumny bohaterów okrywa się flagą, orkiestra gra hymn, ważna osoba wygłasza pożegnalną mowę. Fossetta nie udało się pożegnać, dlatego wielu jest przekonanych, że Steve żyje. Tak jak Amelia Earhart, pierwsza kobieta, która samotnie przeleciała nad Atlantykiem, a zaginęła podczas lotu dookoła Ziemi, w 1937 r. Uważano, że mieszka na jednej z wysp Pacyfiku, że pod przybranym nazwiskiem wróciła do Stanów Zjednoczonych, albo wpadła w ręce Japończyków, którzy uznali ją za szpiega. Bohaterów tworzą niezwykłe czyny, dla innych nieosiągalne. Ich życie natomiast obrasta legendą taką, jaką inni wymarzą. Piękną, zakończoną cudownym happy endem, którego pozbawia nas rzeczywistość. Dlatego pozwalamy Amelii Earhart spędzić życie na rajskiej wyspie, a Fossettowi uciec z dziewczyną. Steve Fossett

Urodzony: 22.IV.1944
Zaginiony: 3.IX. 2007


Dokonania:

    * 2006 - rekord długości lotu samolotem, 76 godz., 42 min.
    * 2005 - przelot samolotem dookoła świata, bez lądowania i tankowania, w 67 godz., 1 min.
    * 2004 - opłynięcie kuli ziemskiej na katamaranie Cheyenne w ciągu 58 dni, 9 godz., 32 min.
    * 2002 - samotne okrążenie balonem świata w 13 dni, 8 godz., 33 min.
    * 2002 - balonowy rekord prędkości. Pokonanie 5 128,65 km w ciągu 24 godz.
    * 2001 - przepłynięcie katamaranem Atlantyku w 4 dni, 17 godz., 28 min.
    * 1998 - przejazd na nartach z Aspen do Vail w 59 godz., 53 min.
    * 1995 - samotny przelot balonem nad Pacyfikiem w ciągu 5 dni.
    * 1985 - przepłynięcie wpław kanału La Manche.