Julia Lachowicz: Jak to się stało, że dziewczynka z Bournemouth w Wielkiej Brytanii, która w dzieciństwie nie miała telewizora, a na własne oczy widziała jedynie kury, psy i koty, zapragnęła badać szympansy w dalekiej Afryce?

Jane Goodall: Ależ to nieprawda, że nie widziałam małpy w dzieciństwie! Gdy skończyłam roczek, dostałam od taty maskotkę – małpkę, którą nazwałam Jubilee. Dziś jest łysa i sfatygowana, po tym jak kolejne pokolenia dzieci okazywały jej miłość. Chociaż tak naprawdę wszystko zaczęło się od robaków. One były moją pierwszą fascynacją. Mama opowiadała mi, że przynosiłam je ze sobą do łóżka i chciałam z nimi spać. Gdy tylko nauczyłam się chodzić, zainteresowałam się kurami i tym, jak to się dzieje, że one znoszą jajka. Potrafiłam godzinami siedzieć w kurniku, żeby zobaczyć, jak z tak małej kury wychodzi duże jajko. Ale na dobre Afryką zauroczyłam się po przeczytaniu historii o doktorze Dolittle, który zabiera zwierzęta z cyrku do Afryki. Uwielbiałam tę książkę. Przeczytałam ją kilka razy. A później sprawę przypieczętował Tarzan. Zakochałam się w nim bez pamięci.

Ale on przecież kochał inną Jane!

- Tak, tę zrzędliwą, niefajną Jane. Nigdy nie mogłam zrozumieć, dlaczego nie wybrał mnie. Przecież lepiej bym się sprawdziła w tej roli (śmiech). Ale miłość i tak pozostała. Dlatego pracowałam jako kelnerka, żeby zarobić na swoją pierwszą wyprawę na Czarny Kontynent. I udało się. Miałam 23 lata, wybrałam się do Afryki i odmieniłam swoje życie.

Punktem zwrotnym było spotkanie ze znanym paleontologiem Louisem Leakeyem?

- Długo nie mogłam uwierzyć, że miałam tak ogromne szczęście, bo okazało się, że ten znany naukowiec poszukuje kogoś takiego jak ja. Czyli kobiety ze świeżym spojrzeniem i z ogromną pasją do zwierząt. Uważał bowiem, że dziewczyny są bardziej cierpliwe i w konsekwencji są lepszymi obserwatorkami. Dlatego zaproponował mi pracę z szympansami w Tanzanii, w Parku Narodowym w Gombe. Zgodziłam się od razu. Jednak za pierwszym razem nie mogłam jechać tam sama. Afryka wydawała się wtedy dzika i niebezpieczna dla młodych panienek. Szczególnie takie miejsce jak wybrzeże jeziora Tanganika.

Dlatego pojechała tam pani z mamą. Jak udało się ją namówić?

- Ludzie czasem mówią mi, że podziwiają moją odwagę. A ja pytam, dlaczego moją? Przecież byłam młoda, beztroska, pełna zapału i energii. Prawdziwie odważna za to była moja mama, która rzuciła swoje ustatkowane życie w Anglii, by siedzieć w buszu w Afryce i czekać codziennie, aż jej szalona córka wróci z gór z obserwacji szympansów. To ona musiała zmagać się z codziennością w Gombe. Zrobiła w tym czasie dużo dobrego dla lokalnych społeczności. Nauczyła ich podstaw pielęgniarstwa. Dla mnie to ona jest prawdziwą bohaterką. A wszystko to zrobiła, żeby spełnić moje marzenie.

Udało się?

- To mało powiedziane. Mogłam poznać życie szympansów w sposób, w jaki nikt inny wcześniej tego nie zrobił. Na początku moje badania nie były brane na poważnie przez świat naukowców, bo nie miałam żadnego dyplomu. Nawet licencjatu, ponieważ mojej rodziny nie było stać, żeby posłać mnie do szkoły wyższej. Ale Louis Leakey pomógł mi kolejny raz i przekonał profesorów z Cambridge, żeby przyjęli mnie na doktorat. Zgodzili się, ale jak przyszłam na uniwersytet, dali mi odczuć, że wszystko, co robiłam, było złe. Że nie powinnam nadawać szympansom imion, tylko numery. Że nie powinnam się do nich emocjonalnie przywiązywać i tak dalej. Ja jednak nie przejmowałam się tym za bardzo i kontynuowałam badania w Gombe.

fot. Apic/Getty Images

Czy któryś szympans był pani szczególnie bliski?

- Dawid Siwobrody, pierwszy szympans, który mi zaufał po miesiącach bezskutecznego czekania. Na początku nie chciały mieć nic wspólnego z „białą małpą”, czyli ze mną. Ale Dawid przełamał się i pociągnął za sobą resztę stada. To też u niego pierwszego zauważyłam umiejętność tworzenia narzędzi. Zobaczyłam, jak bierze trawę i wykorzystuje ją do wyciągania termitów z kopca. To było rewolucyjne odkrycie, bo wtedy wszyscy byli przekonani, że jedynie człowiek potrafi używać narzędzia. Louis Leakey, gdy usłyszał o mojej obserwacji, napisał, że albo przedefiniujemy słowa „człowiek” i „narzędzie”, albo zaliczymy szympansy do rasy ludzkiej. To był wielki przełom i Dawid miał w tym swój udział. Innymi szympansami, które darzę szczególnymi emocjami, jest Flo – pierwsza samica, która podążyła za Dawidem i Fifi, maluch, który odszedł od matki i delikatnie dotknął mojego nosa. To był jeden z najbardziej poruszających momentów w moim życiu.

Ale w jaki sposób je pani odróżniała?

- (śmiech) To trochę jest tak jak z Europejczykiem, który jedzie po raz pierwszy do kraju azjatyckiego i na pierwszy rzut oka wszyscy wydają się mu podobni. A po paru dniach zaczyna ich odróżniać. Szympansy mają różne rysy i charaktery. Na przykład niektóre obdarzone są wielkim poczuciem humoru.

Poczuciem humoru?

- Wiele razy widziałam, jak mały szympans nie wiedział, gdzie jest mama. Płakał, łkał. A mama tymczasem na szczycie drzewa zaśmiewała się z malca.

Były też wśród nich szympansy niebezpieczne?

- Niestety tak. Odkryłam, że są jak ludzie, mają też czarną stronę charakteru. Potrafią nawet zabić przedstawiciela swojego gatunku. A dla mnie najgroźniejszy był moment, gdy Frodo przewrócił mnie i zaczął po mnie skakać. Odszedł na chwilę, po czym wrócił i pchnął mnie na krzaki, za którymi był wielki spadek. Gdyby nie te krzewy, nie siedziałabym dziś tutaj. Ale jestem przekonana, że Frodo zdawał sobie z nich sprawę, bo przecież, gdyby chciał mnie zabić, zrobiłby to bez problemu.

Czy w takich chwilach miała pani momenty zwątpienia?

- Moje wszystkie momenty zwątpienia spowodowane były przez ludzi, nie szympansy. 19 maja 1975 r. trzech studentów zostało porwanych z obozu w Gombe. Bandyci żądali okupu i uwolnili ostatniego porwanego dopiero dwa miesiące później. To był dla mnie szok i straszne przeżycie. Ja w tym czasie spałam w oddalonym o milę domku, z moim synem Grubem.

Nie bała się pani wychowywać dziecko w takich warunkach?

- Moim zdaniem on miał wspaniałe dzieciństwo. Takie, o jakim sama marzyłam. Z naturą, beztroskie, wśród zwierząt. Grub od urodzenia kochał wodę i nad nią spędzał prawie cały czas. Staraliśmy się zapewnić mu jak najnormalniejsze warunki. Do dziewiątego roku życia sami go uczyliśmy w domu, potem wysłaliśmy do szkoły w Wielkiej Brytanii. Choć na tyle pokochał Afrykę, że wrócił tu na stałe.

Pani za to wyjechała z Afryki w 1978 r. I z naukowca przemieniła się w aktywistkę walczącą o środowisko.

- To była dramatyczna zmiana sposobu życia. Od tamtego czasu nie istnieje dla mnie „normalny” dzień. Codziennie jestem w innym miejscu. Mam konferencje, wykłady, wywiady. Staram się zainspirować ludzi do działania. Przekonuję innych, że małe zmiany w naszym życiu pozwolą nam uratować naszą planetę i mówię o potrzebie zmiany myślenia na temat przyszłości Ziemi. Spotykam się z członkami Roots & Shoots, organizacji, którą założyłam i która działa już w ponad 120 krajach na rzecz ochrony zwierząt, roślin i biednych społeczności. I tak przez trzysta dni w roku.

Dla wielu podróżników i naszych czytelników brzmi to jak spełnienie marzeń.

- O wręcz przeciwnie. To istny koszmar. Ja tak naprawdę nienawidzę podróżować. A najlepiej czuję się w moim rodzinnym domu, z siostrą, kiedy nie muszę wieczorem zastanawiać się, w jakim mieście się jutro obudzę.