Czasami można pomyśleć, że Jurek tylko udaje, że nie widzi. Wtedy na przykład, kiedy wspina się na Mont Blanc, prowadzi zajęcia na ściance wspinaczkowej, jedzie na rowerze do Sandomierza albo biegnie w nowojorskim maratonie. I jeszcze wtedy, kiedy nagle wsiada w pociąg do Sopotu, by wieczorem pomoczyć nogi w Bałtyku. Choć przecież jest luty i minus dwa na termometrze.

Czasami pojawia się obawa, że zabraknie odpowiednich czasowników, które oddadzą intensywność i pasję tego wszystkiego, co na co dzień robi 26-letni facet z Krakowa. – Ten „krejzi men”? – Albin Marciniak z Krakowskiego Klubu Podróżników aż szerzej otwiera oczy na dźwięk nazwiska Jurka. – On nawet chodzi do kina, rozumiesz człowieka?

Piotr Pogon, znany szeroko z ADHD i różnych ekstremalnych projektów, rozumie. – Nawet znam niewidomego, który tak sobie żonę znalazł – mówi. – Położył jej rękę na kolanie i poprosił: „Opowiedz mi, co widzisz”.

Nie wiadomo dokładnie, czy po to Jurek chodzi do kina, ale pewne jest, że bardzo dużo widzi jak na człowieka, który widzieć w sumie nie powinien.

 

Przestałem widzieć, nie oddychać

Czy można napatrzeć się na zapas? Jakby wiedząc, że z czasem wszystko będzie tracić intensywność? Jurek urodził się i widział, jego wzrok słabł stopniowo. – Jeszcze w podstawówce czytałem książki, jeszcze grałem w nogę, w kosza, jeździłem na rolkach – opowiada. – Potem zacząłem używać lupy i coraz gorzej dostrzegałem kolegów, z którymi kopałem piłkę. W końcu przestałem rozróżniać cokolwiek. Diagnoza? Degeneracja siatkówki.

Zostawił grę w piłkę, ale nie przestał przecież oddychać. – Z czasem zaczęło do mnie docierać, że wcale nie jest fajnie, a właściwie to jest nawet do dupy. I mogłem z tą świadomością zrobić to, co chciałem.

Tyle że chciał żyć normalnie, po swojemu, intensywnie. A może jeszcze bardziej niż do tej pory. Jakby trochę po to, by coś udowodnić, sobie i innym: – Taką mam konstrukcję i tak zostałem wychowany przez rodziców. Na samodzielnego faceta – lubi to podkreślać. – Nie miałem taryfy ulgowej, nie siedziałem zamknięty w domu jak naleśnik. Nie użalano się nade mną.

I on też nie zamierzał. Szybka kalkulacja wyraźnie zresztą pokazała, że tych dostępnych mu rzeczy jest więcej od tych, których robić nigdy nie będzie, jak prowadzenie samochodu. Ale sport, książki, kobiety, dlaczego nie? No i kino. – Co się dziwisz? Mózg człowieka jest sprytny – tłumaczy. – Dopasowuje obrazy do rzeczywistości, której nie widać. Czasami oszukuje, manipuluje, ale w sumie stara się nadrobić to, czego mu brakuje. Masz wyobraźnię? Korzystaj z niej.

 

Być jak Chuck Norris

Osobom znającym Jurka może się wydawać, że to człowiek, który istnieje po to, by pokazywać, że nie ma rzeczy niemożliwych. Bo Płonka bywa czasem jak Chuck Norris, co to potrafi podnieść krzesło, na którym siedzi. – Nawet byłe dziewczyny mówią o nim tylko dobrze – uśmiecha się Grzegorz Krawczyk z PZU, który dał się zarazić Płonce jazdą na rowerze i nartach skiturowych i przeżył. – To kwestia charyzmy, wielkiej determinacji i zdolności przekonania innych, że przeszkody nie istnieją. I to nie tylko dlatego, że ich po prostu nie widać.

Dlatego Jurek zrobił kurs żeglarski i kurs lawinowy, choć wcale nie było to proste. – Nie chcieli mnie przyjąć, bali się chyba, że pomieszam linki, utopię się albo zginę w śnieżnej szczelinie. Nie bardzo też chcieli uwierzyć, że ślepy może coś znaleźć. Tyle że w moim języku nie istnieje słowo „eliminacja” ze względu na niepełnosprawność. Kursy skończyłem.

– Nie tylko skończył, ale nawet znalazł zastosowanie dla detektora lawinowego – chwali Grzegorz Krawczyk. – On po prostu nie uznaje słów „nie da się”.

– To fakt – zgadza się Piotr Pogon, który dobrze poznał Jurka podczas maratonu w Nowym Jorku. – Pamiętam to tak. Jurek biegnie na uprzęży i niemal bez przerwy dowcipkuje ze swoim opiekunem. Jedno z najdelikatniejszych określeń, jakie padają podczas biegu, to: „Ślepy, bierz dupę w troki”, czyli tłumacząc na normalny w miarę język: „Jurek, nie zwalniaj”. Tyle że w przypadku Jurka nie ma mowy o zwalnianiu. Często się zastanawiam, na jakich bateriach on jedzie?

Jurek nowojorski maraton przebiegł w 3 godz. 55 min 25 s.

 

Ślepy rusza na Mount Blanc

Zawsze jest jakiś początek, nawet wtedy, kiedy nie zdajemy sobie z tego do końca sprawy. I takim początkiem gór był dla Jurka Mount Blanc. – Kiedy dziś o tym myślę, szczerzę przyznaję, iż było to szaleństwo, może nawet głupota – mówi Płonka, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że trochę kłamie, że wcale tak nie czuje. Że dziś zrobiłby dokładnie to samo. Mont Blanc przydarzył się w życiu Jurka po coś. Najprościej rzec, że po to, by na poważnie zaczął myśleć o Koronie Europy, o projekcie i stowarzyszeniu. Najtrudniej, by mógł pożegnać się z przyjacielem w taki sposób, w jaki chciał. – Ksiądz Stanisław Kracik umarł nagle, na raka, choć przecież jeszcze miesiąc wcześniej chodził z nami po górach i pływał na desce. Nie chcieliśmy się z tym pogodzić. Może nie umieliśmy – zastanawia się Płonka. – Nie poszliśmy na pogrzeb, postanowiliśmy rozstać się z nim po swojemu.

Wyjście na Mont Blanc zorganizowali w... 48 godz. Z przyjacielem i przewodnikiem Michałem Myszą. – Wtedy jeszcze tego nie wiedziałem, ale dziś mogę śmiało powiedzieć, że ta wyprawa przewróciła moje życie do góry nogami – przyznaje Michał. Do grupy dołączyli jeszcze triatlonistę z samochodem, który przecież też był im potrzebny. – Mam na imię Jurek i jestem ślepy, a ty ponoć jesteś kozakiem – zadzwonił do niego Płonka i trochę się zdziwił, kiedy usłyszał w odpowiedzi: – Wchodzę w to w ciemno.

Noga osunęła się Jurkowi raz. Na krawędzi. Wtedy pomyślał: Co ja tu do cholery robię? Potrzebował minuty, by się ogarnąć. Wisiał nad trzykilometrową przepaścią.

 

Człowiek pająk

Musiał nauczyć się bezgranicznego zaufania do ludzi. Kiedy ktoś prowadzi cię na linie albo jest z tobą połączony kijkiem, wiesz, jak każdy krok jest ważny, a najmniejszy fałszywy ruch niebezpieczny. Dlatego Jurek prócz zaufania ma respekt do gór, szacunek i umiejętność, która pozwala mu, by w momencie krytycznym zdecydować o powrocie. Lub przełożyć na kiedy indziej zdobywanie szczytu. – Choć tego nie lubię – uśmiecha się przekornie i dodaje: – Nieraz się bałem, kiedy zmęczenie osłabiało zmysły, a w głowie rodziły się paskudne myśli, że nie dam rady. Pytanie, po co to robię? No, nie dla widoków – mówi.

Dla adrenaliny, po to, by udowodnić, że się da, że jest w tym dobry, czy dla uznania kobiet? (Pogon: – Tak, tak, to samiec alfa, lubi imponować). Jurek powtarza często: – Po to, by mając 80 lat, powiedzieć sobie, że nie spieprzyłem tego życia.

– Kiedy założyłem stowarzyszenie Nie Widzę Przeszkód, organizowałem mnóstwo projektów żeglarskich, wspinaczkowych, narciarskich. Wtedy też usłyszałem o akcji Three Peaks Challenge. Zdobywasz w 24 godz. wszystkie szczyty Wielkiej Brytanii – opowiada. A że jest niepokorny, pomyślał sobie: – Jeśli wejdę na Babią Górę w dobrym czasie, zdobędę w rok Koronę Europy.

Babia zajęła mu 2,5 godz. Nie było wyjścia. 1 listopada 2013 r. wszedł na najwyższy wierzchołek Irlandii, a do listopada 2014 r. miał zdobyć wszystkie 46 szczytów na całym kontynencie. Sześć gór na Bałkanach pokonał w dwa tygodnie, po miesiącu przerwy porwał się na Gloßglockner w Austrii. Nie było łatwo, ale się udało. – Tylko Korona trochę się rozciągnęła w czasie – przyznaje.

Można spróbować sobie wyobrazić Jurka w górach. Widać chłopaka, który czasami porusza się jak pająk, czasami zjeżdża z grani na tyłku albo uderza głową prosto w skałę, jak to było podczas zdobywania Gerlacha (mówi, że takie bliskie spotkanie z granitem działa na człowieka bardzo orzeźwiająco). Można wyobrazić sobie, jak idzie, gdy ma za sobą przepaść, a noga trafia zaledwie 2 cm od niej, i wtedy ma się ciarki na plecach. – Myślisz, że ja nie mam? – pyta Płonka. – Cały się pocę z emocji. I boję się czasem cholernie.

Można sobie wreszcie wyobrazić, jak świetnie wyczuwa szczeliny, potrafi ocenić strukturę podłoża. Doskonale zapamiętuje trasy, wie, jak padało słońce, rozpoznaje milion różnych podmuchów wiatru. Pod palcami ma cały świat porostów i mchów, z ich delikatnością i szorstkością.

To coś, co dostaje w zamian.

 

Życie przed sobą

Jurek ma przed sobą 10 szczytów, bo tyle mu brakuje do Korony Europy, kolejne projekty, no i całe życie. Nie będzie się w nim nudził. Czasami koledzy mówią: „Płonka, w głowie nam się nie mieści, co by było, gdybyś ty, chłopie, widział”. I Jurek czasami myśli o tym, co by było. Że może mógłby wtedy bardziej, jeszcze intensywniej. Bardziej niż zjazd na nartach z Kasprowego, bardziej niż ciężkie podejście na Kebnekaise w Szwecji, kiedy dostał hipotermii, odmroził twarz i czekał na akcję ratowniczą 26 godz. w temperaturze minusowej? Na razie szykuje się na Elbrus, w maju, ale do tego czasu kto wie, co mu strzeli do głowy.

Jego znajomi najbardziej lubią, kiedy Jurek mówi: – Skoro ja nie widzę, a zdobędę 46 szczytów, czego ty byś nie mógł zrobić? Kiedy myślisz, że twoje życie jest do kitu, zamknij oczy i pomyśl, że tę ciemność masz na zawsze. Tyle że ty możesz oczy otworzyć.

Z Jerzym Płonką  rozmawiała  Katarzyna Kachel.

 
_______________
Jurek Płonka

Od 2013 r. realizuje projekt Euro-Summits Adventure – zdobywa Koronę Europy, do której należy 46 najwyższych szczytów każdego
z europejskich krajów. Jeśli stanie na wszystkich, będzie pierwszym niewidomym, który tego dokona. To szalenie go motywuje. Na swoim koncie ma 36 szczytów, pozostały mu:

■ Mont Blanc de Courmayeur (4748 m), Włochy;
■ Dufourspitze (4634 m), Szwajcaria;
■ Grauspitz (2599 m), Liechtenstein;
■ Pico (2351 m), Portugalia;
■ Kebnekaise (2111 m), Szwecja;
■ Hvannadalshnúkur (2110 m), Islandia;
■ Narodnaja (1895 m), Rosja;
■ Mahya Dağı (1031 m), Turcja;
■ Slættaratindur (880 m), Dania;
■ szczyt bez nazwy (509 m), Kazachstan.

By zdobyć Koronę Europy, Jurkowi potrzeba dobrych ludzi, którzy go wesprą. Chętnych zapraszamy na strony: niewidzeprzeszkod.pl oraz facebook.com/SNWPatESA.