Chiwa – życie po godzinach

W cieniu Everestu toczy się też normalne życie. Tylko znacznie niżej, bo wszystko powyżej Lukli poza sezonem zamiera, zimą na życie jest tu za zimno.

Po prawie trzech tygodniach schodzimy z gór do Lukli, ale to jeszcze nie koniec. Bo ja to normalne życie też chcę poznać i poznać chcę ogromną rodzinę Dambara, jego rodziców, cztery siostry, trzech braci i całą gromadkę dzieci. Droga do Chiwy, gdzie większość z nich mieszka, to 2-3 dni marszu z Lukli i nie ma innego sposobu, bo w okolicy brak transportu drogowego. Trzeba iść. Tylko jak iść ze skręconą pod sam koniec wyprawy kostką? Kolejna niespodzianka. Ponieważ jednak iść nie jestem w stanie, pozostaje dobrze mi już znany helikopter. Zamiast trzech dni, podróż zajmuje nam 10 minut. Lądujemy w polu ziemniaków sąsiada, wzbudzając niemałe zdziwienie i zainteresowanie. To dopiero jest wejście. Razem z nami do wioski przylatują pszczoły, znaczy, przynieśliśmy szczęście.

To, że jest tu niżej i cieplej, wcale nie znaczy, że jest łatwiej.

Pracuje się ciężko i prosto się żyje. Bardzo prosto. Każdy dzień wygląda dokładnie tak samo. Pobudka o świcie, gotowanie, praca na roli, doglądanie zwierząt, doglądanie dzieci, i znów gotowanie, sprzątanie, zwierzęta, dzieci, i ta ciągła krzątanina. Tutaj każdy ma jakieś zajęcie, wie co ma robić i każdy coś robi, cały czas. Może to jest sekret pozostawania przy zdrowych zmysłach. Nie ma czasu na rozmyślania, na marzenia, na wybieganie w przyszłość dalej niż dziś, niż tu i teraz. Zresztą myślenie niczemu nie służy. Trzeba żyć i trzeba być szczęśliwym.

To nie jest miejsce dla mnie, nie jest to już też miejsce dla niego.

Dambar nie mieszka już w wiosce, mieszka w Szwajcarii z żoną Szwajcarką, którą poznał na szlaku, i z dwójką dzieci. Trudno byłoby sobie wyobrazić większy kontrast i zmianę. I choć to nepalskie życie, te nepalskie trudy, nie są już dla niego, już tu nie pasuje, to nie pasuje też do Szwajcarii i dla odmiany boryka się ze pracą na etacie, stresem, oczekiwaniami i ogromną tęsknotą za Himalajami.