Herbata po turecku

To było kilkanaście lat temu w Urfie, na południu Turcji, niedaleko granicy syryjskiej. Przez cały dzień włóczyłam się po mieście, nie miałam nic do zrobienia, więc ochoczo przyjmowałam zaproszenia na herbatę. Te sypały się na każdym rogu, bo był koniec lutego, turystów jak na lekarstwo i każdy miał dla mnie czas. Dwie szklaneczki w sklepie z chustkami, kolejne dwie na dworcu, z panem od biletów autobusowych, potem kilka kolejnych w szaszłykarni. W rezultacie wieczorem byłam nastukana jak więzień po solidnej porcji czajówy.

Tymczasem wystarczyło zamiast własnych standardów zastosować się do tych obowiązujących na miejscu. Ja za każdym razem posłusznie wypijałam jak najszybciej całą szklankę. Tak jak mnie mama uczyła: z uśmiechem i do dna, żeby pokazać, że mi smakuje, że jestem wdzięczna za poczęstunek. Zupełnie nieświadoma, że nie do końca tego się ode mnie oczekuje. Bo w wielu krajach w piciu herbaty nie o samą herbatę chodzi. To tylko pretekst do spotkania i rozmowy. Póki poczęstowany wypija do końca, póty należy mu dolewać – nie wypada, by jego szklanka stała pusta.

Hinduskie zwyczaje

Hindusi potwornie brzydzą się cudzej śliny. Wszystko, czego ktoś już raz dotknie ustami, poliże czy ugryzie, uchodzi za odpad. – Po tamilsku resztki i ślina to jest nawet to samo słowo – tłumaczyła mi. – Zużyte po jedzeniu liście nazywają obślinionymi liśćmi. To dlatego przy jedzeniu nie wypada oblizywać palców, a w kuchni indyjskiej większość składników pokrojona jest na małe kawałki, żeby można je było na jeden raz wziąć do buzi. Kulturalni Hindusi, nawet jedząc banana, nie odgryzają kolejnych kęsów, a ułamują i dopiero potem, ręką, wkładają je sobie do ust.

Pałeczkowy savoir-vivre

Nawet w obrębie tych samych kultur zwyczaje przy stole potrafią się bardzo różnić. Już pogodziłam się z tym, że pałeczkami jem jak prostak. Bo, jak dowiedziałam się od znajomej Wietnamki, arystokracja kiedyś, a dziś podobno wszyscy kulturalni ludzie trzymają pałeczki jak najwyżej, za same koniuszki. Tylko źle wychowani albo abnegaci trzymają je blisko szpiczastych końców. Dokładnie tak jak ja. Tyle że ja jeszcze na dodatek potrafię w połowie posiłku którąś pałeczkę zgubić.

Taryfa ulgowa

Na szczęście cudzoziemców wszędzie traktuje się raczej ulgowo. Trochę jak dzieci, a trochę jak głupków. Nikt się nie obrazi, gdy jakiś turysta, ubrany w buty trekingowe, podczas gdy wszyscy naokoło chodzą w klapkach, wyciągnie nie tę rękę po jedzenie albo kichnie tam, gdzie nie trzeba. I tak wszyscy mają go za dziwaka. To tak jakby mieć pretensje do czteroletniego malucha, że jedząc zupę, nie trzyma łokci przy sobie.