Imię i nazwisko: Kinga Choszcz
Urodzona/zmarła: 10.04.1973 r./09.06.2006 r.

Marzyła o niej już wtedy, kiedy razem z przyjacielem objeżdżała świat dookoła. Niestety, jej samotna wyprawa po Czarnym Ladzie zakończyła się tragicznie. W Akrze, stolicy Ghany, osiem miesięcy po wyruszeniu z Polski, Kinga Choszcz zmarła na malarie mózgowa.

W przedmowie do książki Prowadził nas los, będącej pamiętnikiem z pięcioletniej podróży dookoła świata, Kinga pisze, że podróże wyssała z mlekiem matki. Kiedy miała rok, rodzice zabrali ją w Polskę autostopem. Od czasów liceum autostop stał się też jej sposobem na zwiedzanie świata. Opuszczała rodzinny dom w Gdańsku, rodziców i dwie młodsze siostry, by jeździć po Europie. Często brała udział jako wolontariuszka w międzynarodowych obozach One World (Jeden Świat) – stowarzyszenia promującego ideę pokoju i porozumienia między ludźmi. Po Europie przyszła pora na Azję. Kiedy skończyła Kolegium Kształcenia Nauczycieli Języków Obcych, wyruszyła samotnie lądem do Indii i Nepalu. Wyprawa zajęła jej osiem miesięcy, ale ta najdłuższa ciągle była przed nią.

Później jej ulubionym środkiem transportu stał się rower. Została polską koordynatorką Wielkiego Milenijnego Rowerowego Rajdu Pokoju, który wystartował z USA w rocznicę zrzucenia bomby atomowej na Hiroszimę. Z rajdem chciała objechać świat. Stało się jednak inaczej. Kilka miesięcy wcześniej poznała w Warszawie „Chopina” – Radosława Siudę, elektryka i wegetarianina. On także marzył o wielkiej wyprawie, ale zamierzał wędrować bez większych planów, zatrzymując się od czasu do czasu, by popracować. Pojechali razem w 1998 r., wrócili po pięciu latach. Za tę niezwykłą autostopową wyprawę otrzymali w 2004 r. nagrodę Kolosa w kategorii Podróże.

Dwa dni po powrocie do kraju Kinga napisała w swoim dzienniku: Wiem, że dla mnie to jeszcze nie koniec podróży. Został jeszcze jeden, ostatni, olbrzymi, być może najtrudniejszy kontynent – Afryka. Tyle wiem. Nie wiem jeszcze natomiast, kiedy dokładnie, jak oraz – najważniejsze – czy razem, czy sama... Ale... wszystko w swoim czasie.

Ten czas przyszedł jesienią 2005 r. Kinga starannie pakuje rzeczy do nowego plecaka (z poprzedniego zostały strzępy), bierze aparat fotografi czny, z którym nigdy się nie rozstaje, i pamiętnik. Będzie go codziennie zapisywała drobnym maczkiem, siedząc na pustej zakurzonej drodze, w cieniu drzewa, przy dopalającej się świeczce. – Nie puszczaj Kingi do Afryki, bo ona już stamtąd nie wróci – mówi babcia do mamy Kingi. Ale dziewczyna, oprócz tego, że delikatna i wrażliwa, dobrze wie, czego chce. Afryka wzywa!