15 stycznia 2008 r. trzej uzależnieni od ekstremalnych przygód podróżnicy: Romuald Koperski (kierownik wyprawy), Marian Pilorz i Viktor Makarovskij wyruszyli na trasę Ekspedycji Stulecia 2008. Ich celem było  upamiętnienie setnej rocznicy Wielkiego Wyścigu, którego uczestnicy zamierzali z Nowego Jorku dotrzeć na Półwysep Czukocki, przez Alaskę i Cieśninę Beringa. Niestety, nie udało im się przejechać Syberii i przekroczyć progu 80˚ wschodniej długości geograficznej na przylądku Schmidta. Członkowie Ekspedycji Stulecia 2008 swoją przygodę rozpoczęli na przylądku Roca w Portugalii, przejechali Europę i północną Syberię, by po 58 dniach (14 marca) szczęśliwie dobić do krańców Półwyspu Czukockiego. Dotarli do Morza Beringa, stanęli kołami u brzegów Oceanu Arktycznego i musnęli Ocean Spokojny. Do Gdańska powrócili 3 kwietnia. Codziennie spędzali 16–18 godzin za kółkiem, podczas wyprawy zużyli 20 ton paliwa. WEHIKUŁ MAN KAT 1
Ważnym bohaterem tej wyprawy był Man Kat I, auto przypominające amfibię. Aby mogło sprostać surowej zimie, wyposażono je w: wysokoprężny, 8-cylindrowy silnik o mocy 256 KM, półautomatyczną skrzynię biegów i dwa 600-litrowe zbiorniki paliwa. Jego wnętrze ocieplono wełną mineralną i styropianem. Zamontowano podwójne okna i półki na sprzęt oraz miejsca do spania. Kabinę kierowcy i kontener mieszkalny non stop ogrzewały agregaty o mocy 12 kW.

CZŁONKOWIE WYPRAWY
Romuald Koperski– gdańszczanin, podróżnik, pionier wypraw samochodowych po Syberii, pilot, dziennikarz, pisarz, fotograf, nurek, pianista. Pomysłodawca rajdu samochodowego „Transsyberia”. Odbył pierwszą w historii udaną ekspedycję samochodową z Zurychu do Nowego Jorku przez Syberię i Amerykę Północną. Innym razem samotnie spłynął pontonem Leną – najdłuższą syberyjską rzeką.
Marian Pilorz – rodowity Ślązak, przedsiębiorca, globtroter. Brał udział w wielu wyprawach na Syberię, w tym w ekstremalnej  zimowej ekspedycji wiodącej w rejony północnej Kołymy, gdzie wraz z Romualdem Koperskim dotarł do grobu wielkiego polskiego badacza Syberii Jana Czerskiego. Doświadczony płetwonurek, alpinista, uczestnik wielu wypraw speleologicznych, żeglarz oraz pilot.
Viktor Makarovskij – moskwianin, podróżnik,  logistyk, pionier wypraw samochodowych na północ  Syberii. Autor książki Gorąca Kołyma.  Organizator i uczestnik  wjazdu samochodem na najwyższy szczyt Kaukazu – Elbrus. (5 642 m n.p.m. ). Startował w rajdzie Paryż–Dakar. Brał udział w liczącej ponad 5 000 km ekspedycji polarnej z Salechart do Czukotki, prowadzącej wzdłuż Oceanu Arktycznego.
15 stycznia 2008
Około 10.00 wąską, krętą prowadzącą pod górę drogą docieramy do przylądka Roca w Portugalii (...). Tak naprawdę dzisiaj i z tego miejsca rozpoczynamy Ekspedycję Stulecia 2008. Jesteśmy jeszcze czyści, wygoleni i najedzeni….
Chociaż piaszczysty brzeg oceanu nie jest najodpowiedniejszym miejscem na przejażdżki ciężarówką, to jednak „kozacka dusza” kazała nam zjechać do samej wody. Niech nam ekolodzy wybaczą, ale plażę zryliśmy przykładnie. 23 stycznia 2008
Nadszedł długo oczekiwany dzień. Start honorowy z Gdańska. Za nami ponadsiedmiotysięczny zachodnioeuropejski odcinek podróży, bo jakże tu inaczej nazwać jazdę od parkingu do parkingu. Dziś się to zmienia – jedziemy na Wschód!
Prócz ciepłych słów otrzymaliśmy wiele przedmiotów mających ułatwić nam przeżycie w nieprzyjaznych warunkach. Aż łezka zakręciła się w oku, kiedy starsza nieznajoma pani wręczyła nam 50 euro. – Aby pieniędzy w drodze nie zabrakło – powiedziała (...). Mamy niepisane zobowiązanie  wobec żegnających nas ludzi, zrobimy wszystko, by ich nie zawieść. 25 stycznia 2008
Na dawnej granicy z Łotwą zatrzymują nas celnicy. Dama mundurowa nacji łotewskiej uparła się, że nasz pojazd ekspedycyjny, choć zarejestrowany jako specjalny (kempingowy), jest ciężarówką i należy mu się miejsce w kolejce dla TIR-ów, jakieś 3 kilometry do tyłu. Na nic zdał się nasz urok osobisty i tłumaczenia, że w UE jest już inaczej. Zawróciliśmy na koniec kolejki, złorzecząc ciemnookiej kici i jej naczelnikowi, po czym od końca podjeżdżaliśmy do każdego stojącego TIR-a, prosząc, aby nas przepuścili. Męska solidarność – czy to Litwin, Łotysz czy Polak, każdy wyrażał zgodę. 27–28 stycznia 2008
Moskwa przywitała nas śniegiem. Jako że konferencję prasową oraz honorowy start zaplanowano na następny dzień, popołudnie przeznaczyliśmy na mycie i oględziny pojazdu. Wieczorem spotkaliśmy się ze starymi znajomymi.
Następnego dnia po krótkiej konferencji prasowej przejechaliśmy ulicami Moskwy na plac Czerwony, gdzie tradycyjnie już zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcia. Przed 15.00 opuściliśmy stolicę Federacji Rosyjskiej. Rozpętała się burza śnieżna. Przedzieraliśmy się w kolumnie wolno sunących pojazdów w kierunku Władimira, omijając wygrzebujące się ze śniegu samochody. Wkrótce śnieg przestał padać i zrobiła się breja, która później zmieniła się w lodowisko. Minęliśmy Władimir i na noc zatrzymaliśmy się w wiosce między opuszczonymi domami, w okolicach miasta Niżny Nowogród. 31 stycznia 2008
Im dalej od Europy, tym słoneczniej i piękniej. Około południa przecinamy Ural i tym samym wjeżdżamy do Azji. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zmienia się otoczenie – świeci ostre zimowe słońce, wioski lśnią brązem pośród otaczającej je zewsząd bieli. Dzisiaj nadrabiamy nieco „złą pogodę” i niczym rakieta mkniemy ku swemu przeznaczeniu. Po południu przygotowaliśmy uroczysty posiłek. Wieczorem zatrzymujemy się koło Tiumenia.
5 lutego 2008
Minęliśmy Kańsk. Dalej to już tylko „dziki kraj” – zła, oblodzona droga, miejscami jej brak. Teren górzysty, od czasu do czasu jakaś zagubiona wioska. Po południu opuściliśmy trasę bajkalską, skręcając na Brack. Po drodze natknęliśmy się na zasypaną śniegiem wieś – na amen zasypaną. Jej mieszkańcy wcale się nie kwapili do odśnieżania, może po prostu spodziewali się kolejnej nawałnicy. Gdzieniegdzie wykopano tylko wąską ścieżkę do wychodka i to wszystko. Do Bracka dotarliśmy wieczorem. Stanęliśmy na parkingu przy przydrożnym hotelu. Obaj z Viktorem poszliśmy do baru kupić jedzenie na najbliższe dni. No i chcieliśmy trochę pogadać z miejscowymi, bo to zawsze wielka frajda!
Postanowiliśmy zrobić psikusa Marianowi. Powiedzieliśmy ludziom, że wieziemy słynnego amerykańskiego aktora, przyjaciela Arnolda Schwarzeneggera, miał nim być Marian. Wzbudziliśmy niezwykłe zainteresowanie i musieliśmy obiecać, że aktor nazajutrz pojawi się w barze. Oczywiście, Marian nic o tym nie wiedział. Rano, gdy delegacja w narodowych baszkirskich strojach powitała „aktora” chlebem i  solą, pokładaliśmy się ze śmiechu, widząc minę kolegi. 6 lutego 2008
Przestało padać. W nocy temperatura spadła do –41°C. Dzisiaj ostatni dzień wyprawy przez „cywilizowany świat” – jeszcze za dnia zamierzamy dotrzeć do Ust-Kut, a stąd do słynącego z diamentów miasta Mirny. Dalszą drogę odbędziemy tzw. zimnikami – w teorii drogami zimowymi, w praktyce bezdrożami. Mroźna kraina zaprowadzi nas prosto na północ.
W Ust-Kut tankujemy do pełna zbiorniki (1 700 l), robimy także ostatnie zakupy. Przed nami pierwszy z najtrudniejszych etapów wyprawy – ponad 1 100 kilometrów tajgi, bezludzia, śniegu i mrozu – zaczyna się prawdziwa wyprawa! Na Syberii nic nie jest ani proste, ani  łatwe.
Wieczorem postanowiliśmy wydać kolację w iście arystokratycznym wydaniu. Było pysznie – w powietrzu unosił się zapach parzonej kawy i... suszących się skarpet. 7 lutego 2008
Kiedy temperatura spada poniżej kilkudziesięciu stopni, życie w tajdze zamiera, wszystko staje się jakieś nieruchome, martwe, jakby nie z tej planety.
Na początku trasa nie zapowiadała się źle – zimnik wyglądał na uczęszczany. Od czasu do czasu mijała nas kolumna cystern. Wnioskowaliśmy, że gdzieś coś wydobywają lub budują. Okazało się, że mamy rację – 200 km dalej rozpoczęto wydobycie ropy i nie wybudowano jeszcze rurociągu. Urobek transportowany był cysternami prosto do portu rzecznego Osietrowo (Ust-Kut), gdzie czekał w magazynach do czasu wznowienia żeglugi na Lenie (...).
Podczas przelewania paliwa ze zbiorników dodatkowych zauważyliśmy wyciek oleju – rozszczelnił się przewód prowadzący ze skrzyni biegów do chłodnicy oleju. Nie zdołaliśmy dokręcić nakrętek – potrzebna była duża, nowa miedziana podkładka, tej jednak ze sobą nie mieliśmy.
Niestety, nieszczęścia chodzą parami. Wkrótce przestała prawidłowo funkcjonować skrzynia biegów – pozostała w pozycji „biegi terenowe” – mieliśmy teraz nadmiar mocy, nie mieliśmy natomiast prędkości. Winą oczywiście obarczyliśmy wyciekający olej. Metodą prób i błędów nad ranem znaleźliśmy przyczynę – była prozaiczna i wynikała z braku fantazji i niedbalstwa przy montażu dodatkowych gniazd zapalniczek. Ktoś zamontował w nieodpowiednim miejscu elektryczny sterownik kontrolujący i sterujący pracą skrzyni biegów. Cóż, awarie to także urok wyprawy…
9 lutego 2008
Dzisiejszy dzień, choć słoneczny, był mroźny – na termometrze w słońcu –39°C. Najpierw ciężko chodziła dźwignia zmiany biegów, później sprzęgło reagowało z opóźnieniem – zrozumieliśmy, że zaczynamy zamarzać. Spoglądamy na termometr – jest popsuty. Na 50-stopniowej skali zabrakło rtęci! Zatrzymujemy auto, po 15 minutach rozgrzewamy je na tyle, że zaczynają pracować podzespoły. Ruszamy i po 10 kilometrach ponownie stajemy – znów zamarzamy. Robi się niewesoło, no cóż... trzeba do przodu. Był już późny wieczór, kiedy światła miasta Mirny, niczym latarnia morska żeglarzom, oznajmiły ratunek.   

10 lutego 2008
W nocy podjechaliśmy na stację benzynową, by zatankować paliwo. Gumowy wąż tak zesztywniał, że trudno było włożyć wlew pistoletu do baku. Wreszcie udało się go nagiąć i do zbiornika poleciała mrożona ropa. Niestety, w paliwie znajdującym się w zbiorniku ścięła się woda i parafina. Silnik zaczął się dławić, stracił moc, mróz zespawał sprzęgło oraz dźwignię zmiany biegów. Wszystko to nocą w gęstej, lodowatej mgle. Nie wiedzieliśmy, dokąd jechać, nie mogliśmy  się zatrzymać, bo nie widzieliśmy nawet krawędzi drogi.
Kiedy tak tłukliśmy się po mieście, zobaczyliśmy stojący na poboczu gazik. Po raz kolejny uśmiechnęło się do nas szczęście – trafiliśmy na człowieka z pogotowia górniczego kopalni diamentów. Zaparkowaliśmy na terenie bazy.
Ze względu na gabaryty naszego pojazdu nie mogliśmy wstawić go do garażu, więc marzł coraz bardziej. W końcu silnik zadrżał parę razy i zgasł. Ruszyliśmy do działania – jeden do pompy paliwowej, drugi do rozruchu. Silnik zaskoczył, lecz długo nie utrzymywał wolnych obrotów. Noc, mróz i wiatr uniemożliwiały wszelkie zabiegi. 11 lutego 2008
Z samego rana w towarzystwie ratowników wyruszyliśmy na zwiedzanie chronionych przed oczami postronnych obserwatorów miejsc, w których wydobywa się diamenty. Naznaczony milonami dolarów Mirny stanął przed nami otworem. Po południu z żalem opuściliśmy miasto i udaliśmy się w kierunku miejscowości Ałmaznyj, gdzie zaczyna się zimnik w kierunku Jakucka. 12 lutego 2008
Mróz, tajga, bezludzie – z trudem do przodu. Z mapy wynika, że do najbliższego osiedla, gdzie być może mieszkają ludzie, pozostało ponad 650 km. Silnik pracuje, a mimo to zamarzają przewody paliwowe. Chce na siłę zgasnąć – my mu nie dajemy. Czekamy na dzień, aby powtórzyć filtrową akcję. Nie można już wycisnąć sprzęgła, silnik cały czas się dusi. To woda w paliwie. Do Jakucka pozostało ok. 500 km. Wokół białe, ścięte mrozem drzewa, ciemność i złowroga cisza. Jest niby wesoło, ale mamy smętne miny.
15 lutego 2008
Od wczoraj nasz pojazd stoi w ciepłej, przytulnej hali w zacnym towarzystwie kamazów, mazów i urali – tirów Syberii. Opiekują się nami kierowcy Północy. Dzisiaj od rana pięciu ludzi przystosowuje nasze auto do mrozów poniżej –60°C. – Nie ma żartów – mówią kierowcy – mamy zimę stulecia. Na początek opróżniono zbiorniki paliwa, przeczyszczono układ paliwowy, wstawiono podwójne szyby, zasłonięto wloty powietrza do filtra i silnika, wyprowadzając je z ciepłej komory silnika. Na koniec kilkoma warstwami filcu i specjalnej maty ocieplono podłogę. Trudno uwierzyć – wszystko gratis! Dlaczego? Z szacunku dla naszej, jak to określili, odwagi.
Kiedy na wpół zamarzniętym autem wjechaliśmy do hali, przywitano nas tak, jak wita się ludzi na Syberii, bynajmniej nie chlebem i solą. Kiedy niczym stare panny wzbranialiśmy się od tej powinności, powiedziano nam krótko: – Tak jak będziecie riebiata z nami pili, tak jutro będziemy ochoczo dla was pracowali. Dziś nie ma pracy, samochód musi się odmrozić – stwierdzili jednogłośnie. Cóż więc było robić?...
Następnego dnia spotkaliśmy się z władzami Republiki Jakucji, przekazaliśmy i otrzymaliśmy podarki. Później odebraliśmy stosowne przepustki zezwalające na poruszanie się w północnych rejonach przygranicznych, zjedliśmy pożegnalny obiad na koszt rządu i wdzięczni za wszystko wjechaliśmy na lód rzeki Leny. Po 16 km „lodowej przeprawy”
dotarliśmy na trakt kołymski – słynną drogę „na kościach” prowadzącą z Jakucka do Pacyfiku, konkretnie do Magadanu. Dopiero późną nocą przywitały nas rogatki miejscowości Chandyga, oddalonej 400 km od Jakucka. 17 lutego 2008
Jedziemy w kierunku Ust-Nera. Jakieś 90 km dalej, niedaleko nieistniejącej już miejscowości Burystach, kończy się cywilizacja – zjeżdżamy z traktu kołymskiego, aby zapuścić się w najbardziej dzikie rejony Syberii – tędy całkowitym bezludziem i bezdrożem chcemy dotrzeć na Półwysep Czukocki. Biorąc pod uwagę zmagania z mrozem i zimnem, aż strach o tym myśleć. Mróz spawa wszystko, nie można otworzyć drzwi, korka od baku, uchylić okna, odkręcić śruby, wcisnąć sprzęgła, zmienić biegu. Na kość zamarzł koncentrat zapobiegający zamarzaniu paliwa. Temperatury określamy bezbłędnie: –45°C można zmieniać biegi, poniżej już nie.
W Ust-Nera dolaliśmy paliwa do pełna i ku zdziwieniu mieszkańców opuściliśmy miejscowość, kierując się na Wschód. Była już noc, kiedy staraliśmy się odnaleźć miejscowość Burystach – okazało się, że po wsi nie ma śladu, została tylko nazwa na mapie. W ciemnościach wypatrujemy ruin, choćby budy po psie – nic tylko noc, blada biel śniegu, dookoła góry, od czasu do czasu ciemniejszy zarys lasu. Nie jesteśmy pewni wyboru – chcemy na północ, rzeka nie chce, wije się meandrami. Udajemy się raz na wschód, to znów na zachód, ciągła niepewność, a zapytać nie ma kogo. 20 lutego 2008
Gdzieś w tajdze. Nie mam siły pisać. Zimno i ciężko. Chcemy tylko przejechać wyznaczony odcinek trasy i pójść spać. 25 lutego 2008
Patrzymy się na siebie, modląc się, by man nam znowu nie zgasł. Ta wolność za oknem wydaje mi się pułapką. Pięknie, ale zwodniczo i niebezpiecznie. Zdaje się mówić – zostań tu. O nie – mamy inne plany.
28 lutego 2008
W Kołymskoje, gdzie mieszkają przedstawiciele 10 różnych narodowości, spoczywa polski geolog, paleontolog i badacz Syberii – Jan Czerski. Grobem opiekuje się szkoła, której przywieźliśmy sprzęt komputerowy, kredki, farby, zeszyty. Trzeba było widzieć radość dzieci – w życiu nie widziały takich dobrodziejstw! Gdy wokół nie ma nic, tylko śnieg, wtedy docenia się każdy prezent. 1 marca 2008
Docieramy do Pevek – najdalej na północ wysuniętego miasta Rosji. Wichury, zamiecie śnieżne spowalniają wyprawę. Nawet największa na świecie amerykańsko-kanadyjska kopalnia złota „Kupał” nie funkcjonuje z powodu braku paliwa. Miasto zamarło – wieje huragan znad Kamczatki, niosący z gór miliony ton śniegu. Wiemy, że ta jużnaja purga zrówna z ziemią wszystkie śnieżne szlaki na Półwyspie Czukockim. Miejscowi zalecają przeczekanie huraganu i odwrót na zachód. My natomiast wybraliśmy taki wariant podróży: przez Konsomolskij do Bilings, skąd morzem w kierunku Schmidta, dalej na południe do Egvekinot, gdzie zaczniemy ponownie pochód na północny wschód w stronę Nutepilimen. 5 marca 2008
Po niespełna dwóch miesiącach od startu w Portugalii przecięliśmy 180° wschodniej długości geograficznej na trawersie legendarnego przylądka Schmidta, na którym wcześniej inni śmiałkowie kończyli podróż. Tego samego dnia dotarliśmy do miasteczka Egvekinot nad zatoką Świętego Krzyża (część Zatoki Anadyrskiej). Po zaopatrzeniu się w paliwo oraz niezbędne produkty niezwłocznie wyruszyliśmy dalej.

12 marca 2008
Przylądek Schmidta –  jesteśmy zwycięzcami, nikt przed nami jeszcze tu nie był. Wiemy już, że nie dojedziemy do Przylądka Dieżniowa oddalonego stąd o 200 km. Pokonanie takiej odległości  zajęłoby nam 2 tygodnie, tymczasem wkrótce nadejdą roztopy, co oznacza, że większość dróg, po których jechaliśmy, przestanie istnieć. Poza tym pozostaje jeszcze prozaiczna kwestia dokumentów. Każdy wjeżdżający do Rosji pojazd „dostaje” pozwolenie na poruszania się po kraju przez pół roku. Po wygaśnięciu tego terminu mój wart 300 tys. złotych wóz przeszedłby na własność Matki Rosji.
Nasza przygoda z Syberią i zimą jeszcze się nie zakończyła – czeka nas długa i równie trudna droga powrotna, tylko o tyle lepsza, że do domu.