Budapeszt, miasto na wzgórzach, z jego zjawiskową panoramą wpisano na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. I można by tak dalej na jednym tchu wymieniać – cudownie ciepłe jezioro Balaton, muzyczne szaleństwo festiwalu Sziget, węgierskie wina, a ja tu chcę o… świniach?!

Muszę, bo nic mnie tak nie zaskoczyło w tym kraju, nie tak w końcu odległym od naszego, jak właśnie jego zwierzęta. Bawół wodny? Obecny! Pies wielkości sporego kuca, niczym pies Baskerville’ów z powieści Doyle’a, pasterski Komondor? Leci. Nie zrobi krzywdy, choć budzi przestrach z sierścią skołtunioną w wełnianych dredach. W literaturze już od XVI wieku wspomina się o nich, jako najlepszych stróżach stad bydła. I to jakiego. Szare bydło węgierskie trzeba zobaczyć, żeby zrozumieć. W niczym nie przypomina swojskiej Mućki, wielkie, z bardzo długimi lirowatymi rogami. Stada pasące się przy drogach robią na mnie podobne wrażenie, jak wizyta w kenijskim Masai Mara. Bo to jest po prostu zwierz! No i teraz świnie. Też szare, ale za to z jakim futrem, gęstym kręconym - to nie pomyłka, to Mangalica.

Monika Berkowska