Tokijskie pociągi są srebrzyste, nowoczesne i niezawodne. Zatrzymały się raz: po wielkim trzęsieniu ziemi z 11 marca 2011 r. Zdezorientowani i przerażeni ludzie wędrowali pod szarym niebem, patrzyli na rozchwiane wieżowce i drżące we wstrząsach wtórnych małe domki. Mimo iż ziemia kichała jak szalona, żaden z pociągów się nie wykoleił. Bez pociągów nie byłoby Tokio. Moim sposobem na oswojenie Tokio było właśnie jeżdżenie pociągami i wysiadanie na przypadkowych stacjach. Potem szłam, gdzie mnie niosły oczy. A czasem uszy, bo słyszałam bicie świątynnych bębnów. A także nos, gdy zwabiony został interesującym zapachem egzotycznego curry.

W Tokio nie da się zgubić. Prędzej czy później wędrowiec trafi na jakąś stację, z której dojedzie do większej, i jeszcze większej. W samym środku metropolii jest niedostępny dla śmiertelników las otoczony murem, w którym stoi pałac cesarza. Centrum otacza pętla kolejki Yamanote. Poruszając się tylko tą jedną linią, można dojechać do najciekawszych miejsc w stolicy. Ale przyjemna jest również sama podróż, bo pociąg jedzie głównie po powierzchni miasta. Zapomnijmy o europejskich ideałach piękna, a tym bardziej o orientalnych fantazjach z Hollywood. Trzeba otworzyć zmysły na inność. Tokio to doświadczenie z innej planety, gdzie nawet po kilku latach nie mija cudowne uczcie zdziwienia. A co dopiero po kilku dniach!

Tzw. Tęczowy Most nad Zatoką Tokijską. Najlepiej wygląda – rzecz jasna – nocą. (Fot. Getty Images)

Kostium miasta

Przez wielką stację Shinjuku przewija się codziennie ponad 3 mln ludzi. Wychodzimy w kierunku domu towarowego Takashimaya. Na lewo droga prowadzi do parku Shinjuku, gdzie są zadbane ogrody, herbaciane pawilony i miejsca na piknik. Kierując się na prawo, dojdziemy do tokijskiej Notre Dame, monumentalnej siedziby władz miejskich zaprojektowanej przez Kenzo Tange. Z prawie 50-piętrowych wież widać miasto moloch, które rozlewa się po horyzont z każdej strony jak szara organiczna substancja.

Ale jeśli chcemy coś przekąsić, skierujmy się najpierw na wprost. Na najniższym poziomie domu towarowego znajduje się elegancki sklep spożywczy. Tu nawet po obfitym posiłku z miejsca stajemy się głodni! Najlepiej kupić jakiś szalony deser w jaskrawozielonym kolorze albo lukrowaną krewetkę, która wygląda, jakby zastygła w tanecznym pas. Winda zawiezie nas na sam dach, gdzie jest mały skwer. To bardzo typowe dla Tokio – na dachach są boiska, place zabaw, pola golfowe, świątynie. Dzielnica Shinjuku słynie ze swego intensywnego życia nocnego. Warto wieczorem udać się na drugą stronę stacji, by poczuć zapach piwa i sake.

Alkohol płynie tu strumieniami, a każdy kobiecy uśmiech ma swoją cenę. A także wiele męskich, bo znajduje się tutaj nie tylko skupisko gejowskich barów, lecz także lokali, w których swe wdzięki oferują kobietom młodzi panowie. Albo kobiety przebrane za chłopców. Bo w Tokio, zgodnie z zasadą japońskiej kultury, wszystko podlega wyrafinowaniu i ulepszeniu, zaś kostium ma moc przekształcania człowieka w kogoś zupełnie innego. Rozrywkowa część Shinjuku nie śpi do rana. Wtedy z barów i klubów, mrużąc oczy i lekko się zataczając, wychodzą ci, którzy czekali na przebudzenie pociągów.

Tokijska ulica fascynuje nie tylko strojami, ale i sposobem bycia. (Fot. Getty Images)

Wzgórze miłości

Ulubione miejsce spotkań tokijczyków to pomnik Hachiko, wiernego psa, który czekał tu na swego pana jeszcze długo po jego śmierci. W dzielnicy Shibuya nie ma zabytków, jest życie – rozedrgane, bujne, pełne energii. Koło słynnego domu towarowego 109 tłoczą się dziewczyny. Uwaga, nie każda gimnazjalistka o słodkiej buzi i opadających skarpetach jest tym, kim się wydaje! Pulsujące uliczki zaprowadzą nas na wzgórze hoteli miłości. Nawet jeśli nie miłość nam w głowie, warto je odwiedzić, by obejrzeć kiczowate pałace, twierdze, kurorty z plastikowymi palmami. W Japonii, gdzie młodzi mieszkają z rodzicami często aż do ślubu, lokale są małe, a ściany akustyczne, hotele z pokojami na godziny to złoty interes. Korzystają z nich poza tym, jak wszędzie, profesjonalistki i pary, które muszą swoją miłość ukrywać przed światem.

Obsługa jest na ogół automatyczna, a ceny konkurencyjne. Cudzoziemcy dawno już odkryli, że można tu po prostu przenocować taniej niż w normalnym hotelu. Dodatkową atrakcją może być łóżko wodne, niezawodne w przypadku trzęsienia ziemi. Między wspomnianymi dwiema dzielnicami leży Harajuku, kolejne miejsce na linii kolejki Yamanote, którego przegapić nie wolno. Harajuku i sąsiednia Aoyama to serce modnej Japonii. To stąd promieniuje na świat Japan style, japoński styl, którego mniej lub bardziej nieudolne podróbki możemy kupić na całym świecie.

Aoyama jest dostojniejsza, wykwintna i elegancka. Tu znajdują się najdroższe butiki dizajnerów, między innymi słynny Comme des Garçons. Harajuku jest natomiast jak japońska nastolatka. Szalona, zmienna w nastrojach, goniąca za najnowszymi trendami, które rozkwitają i przemijają szybko jak kwiaty wiśni. Trzeba przespacerować się Takeshita Dori, zamkniętą dla ruchu uliczką pachnącą świeżymi naleśnikami, gdzie zobaczymy młodzież w konsumpcyjnym szale. To jedno z nielicznych miejsc, gdzie można znaleźć się tak blisko trzymających z natury dystans Japończyków. Nie przegapmy detali: fantazyjnych skarpetek, butów nie z tej ziemi, fryzur, makijaży i biżuterii, które tu wkrótce będą passé, a w Europie staną się dopiero hitem sezonu.

Uczestniczki festiwalu tanecznego w Tokio. Stroje te same, telefony w ulubionych kolorach. (Fot. Getty Images)

Teren chłopaków

Harajuku i Shibuya uchodzą na dzielnice dziewczyńskie i kobiece. Za to Akihabara, do której również dowiezie nas kolejka Yamanote, to świat chłopaków. A dokładnie tych, którzy – choć czasem są po czterdziestce – nigdy nie chcieli dorosnąć. Tu mijają mnie niemal wyłącznie osobnicy płci męskiej. Na ogół w pojedynkę, choć mają skłonność do nagłego zbijania się w grupki jak owady albo ptaki. Na przykład przed wejściem do sklepiku, przed którym stoi wycięta z kartonu Ayanami Rei z kultowego anime Neon Genesis Evangelion. To członkowie potężnej subkultury otaku, a dzielnica Akihabara jest ich ojczyzną. Są fanatycznymi fanami japońskiej kultury popularnej. Spędzają życie na oglądaniu filmów animowanych, czytaniu komiksów, kolekcjonują figurki ulubionych postaci. Są singlami.

Za każdym razem, gdy włóczę się po tej okolicy, mam wrażenie, że znalazłam się w czyimś pokoju, gdzie zaproszeni zostali tylko ci, którzy mają wspólne hobby. Dziś aż 80 proc. sklepów w tej dzielnicy sprzedaje gadżety otaku. Realne kobiety niemal stąd znikły. Bohaterki wirtualne wabią klientów z reklam, a wejścia do piwnicznych sklepików oblepione są plakatami z wizerunkami pięknych dziewcząt, androidów, potworów. Gdy otaku zgłodnieje lub zechce napić się kawy, czekają na niego specjale kawiarnie. Obsługują tam kelnerki w strojach francuskich pokojówek z japońskich komiksów. Czasem tak samo ubrane dziewczyny można spotkać także na ulicach dzielnicy Akihabara. Rozdają ulotki i słodkie uśmiechy. Zastygają w wystudiowanych pozach, a otaku fotografują je z pasją.

Śladem Murakamiego

Warto poznać trochę zwykłego życia Tokio. Jiyugaoka to dzielnica o atmosferze leniwej i hedonistycznej. Zawsze ktoś siedzi na ławce, pije herbatę, coś tam zajada. Ramię w ramię rozkoszują się słońcem mamy z małymi dziećmi, staruszkowie, studenci i robotnicy. Dodatkowa frajda dla fanów Harukiego Murakamiego, bo to tutaj mieszkała Aomame, bohaterka trylogii 1Q84. Gdzie dokładnie? Nie wiadomo, ale podczas spaceru można pobawić się w zgadywanie. Może w tym bloku, gdzie tylko na jednym z balkonów nie ma dziś prania, a mieszkanie sprawia wrażenie od dawna pustego?

Spacer do kolejnej stacji dostarcza przyjemności obcowania z codziennym życiem miasta. Wystarczy pójść pasażem kwitnących wiśni w kierunku przeciwnym niż stacja Jiyugaoka. Zielona droga wiedzie wśród niewielkich zadbanych domów. Widać, jak mieszkańcy Tokio zagospodarowują przestrzeń: pranie suszy się piętrowo, piętrowe są też ogrody wzniesione z doniczek i pojemników. A przy jednym z domów zamiast ogrodu jest miniaturowe pole golfowe, na którym staruszek ubrany odpowiednio do okoliczności trenuje uderzenia bez piłeczki. Jego ruchy są precyzyjne i piękne jak w teatrze kabuki.  

Opiekun podróżnych

Kamakura, dawna stolica Japonii, leży nad oceanem, 50 km na południowy zachód od Tokio. To przystanek obowiązkowy dla każdego, kto chce zrozumieć historię tego kraju. Trasa wiedzie od świątyni do świątyni, a tokijczycy potrafią długo dyskutować, która jest najpiękniejsza. Moja rada: porzućcie nadzieję, że zobaczycie wszystkie z nich. Zamknijcie przewodniki, niech was prowadzi intuicja. Turyści ciągną do Wielkiego Buddy na drugim końcu miasteczka. Ten gigantyczny (ponad 13 m i 93 tony) posąg nigdy nie robił na mnie takiego wrażenia jak rzadziej odwiedzane, ciche świątynie tonące w zieleni. To tam można poczuć smak minionych epok i doświadczyć buddyjskiego wyciszenia. Do moich ulubionych należy Kenchō-ji uznawana za najważniejszą z pięciu wielkich świątyń buddyjskich Kamakury. Po karmie duchowej czas dla ciała. Dla zaostrzenia apetytu przed kolacją warto popróbować japońskich kiszonych warzyw, którymi hojnie częstują sprzedawcy na głównej uliczce handlowej przy stacji. Rzodkiew z krążkami bardzo ostrej papryczki smakuje naprawdę wyśmienicie. Nikko to główny rywal Kamakury, jeśli chodzi o jednodniowe wypady za miasto.

Oferuje nie tylko zabytki (więcej świątyń oczywiście!), ale również bogactwo onsenów, czyli gorących źródeł. A bez zanurzenia się w ukropie nie poczujemy na własnej skórze, czym jest życie po japońsku. Po kilku godzinach zwiedzania nie ma nic lepszego. Zabytki Nikko związane są z rodem Tokugawów, który przez 250 lat wydawał kolejnych szogunów rządzących Japonią. Imponująca i nieco zbyt ozdobna jak na japoński gust świątynia sintoistyczna Tōshō-gu poświęcona jest Ieyasu, pierwszemu z Tokugawów. Tu znajdziemy trzy małpki, które nie widzą, nie mówią, nie słyszą. To symbol Nikko. Znajdująca się w pobliżu świątynia Yōmei-mon jest bardziej chińska niż japońska w swoim estetycznym rozpasaniu. W Nikko warto jeszcze odwiedzić otchłań Kanmangafuchi, gdzie w melancholijnym rzędzie wpatrują się w rzekę figurki w czerwonych czapeczkach. To Jizo, opiekun podróżnych, również tych, którzy udają się w zaświaty. Podobno Jizo z Kanmangafuchi są niepoliczalni. Za pierwszym razem doliczyłam się 70, za kolejnym już 73. Tak czy inaczej każdemu przyda się przychylność Jizo.

Brama sintoistycznego chramu Meiji. Jedna z najważniejszych świątyń Tokio leży tuż obok modnej i mało uduchowionej dzielnicy Harajuku. (Fot. FPM)

Warto wiedzieć:

Yuko Kawano,  pracownik biurowy, a także projektantka reklam

Prawdziwych tokijczyków spotkasz…

W Nishiogikubo, dzielnicy na zachodzie Tokio (JR chuou-line). To miejsce zupełnie nieodkryte przez turystów. Autentyczne, w dobrym guście, gdzie można kupić japońskie antyki, a także świetnie zjeść.

Mówią o nas, tokijczykach, że…

Jesteśmy wiecznie zajęci, ale szybko się męczymy.

Koniecznie spróbuj... 

Przepysznej japońskiej herbaty w herbaciarniach Cha Ginza. Najbardziej rozrywkowy wieczór spędzisz w...  Niestety tym razem nie pomogę. Zupełnie nie jestem imprezowa.

Na pamiątkę kup...

Edokiriko, czyli szklanki, wazoniki, talerzyki z kolorowego, ręcznie ciętego szkła. A także mamegen, czyli przeróżne przekąski z fasoli.

NO TO W DROGĘ:

■ Położenie: nad Oceanem Spokojnym, na Honsiu, największej z japońskich wysp.

■ Ludność: 13 mln w samym Tokio. Tzw. Wielkie Tokio to metropolis liczące 35 mln.

■ Języki: japoński. Znajomość angielskiego w Japonii jest wy­jątkiem, a nie zasadą. Również w urzędach czy szpitalach.

■ Religie: rdzennie japońskie religie to sinto oraz buddyzm. W obrządku sinto zawiera się śluby, a pogrzeby zwykle są buddyjskie. System moralny Japończyków ukształtowała przede wszystkim myśl konfucjańska.

■ Waluta: jen; 100 JPY= 3,8 zł.

KIEDY

■ Najlepsza pora na wyprawę to kwiecień–maj oraz październik–listopad. Dla tych, którzy dobrze znoszą upały, przyjemny może być także lipiec–sierpień, gdy już skończyła się pora deszczowa, a jeszcze nie nastała pora wrześniowych tajfunów.

■ W trzeci weekend maja w Tokio w dzielnicy Asakusa odbywa się Sanja Matsuri, wielkie i malownicze święto z paradą mikoshi (przenośnych ołtarzy). Późne lato to czas na O-bon, czyli święto zmarłych, które jednak nie ma ponurego nastroju. Na ulicach miast stają stragany z jedzeniem i piciem, a kobiety w yukatach tańczą tradycyjne tańce.

WIZA

■ Polacy nie potrzebują wizy, jeśli pobyt nie przekracza 90 dni.

DOJAZD

■ Przelot z Warszawy do Tokio i z powrotem kosztuje od 3 tys. zł. Są loty bezpośrednie

■ Ci, którzy mają naprawdę dużo czasu, mogą dostać się do Japonii koleją transsyberyjską (z Moskwy do Władywostoku), potem promem (do portu Niigata w Japonii).

KOMUNIKACJA ■ Najtańszy bilet na krótkiej trasie metra w Tokio to niewiele ponad 100 jenów, czyli ok. 4 zł.

BEZPIECZEŃSTWO

■ Tokio należy do bardzo bezpiecznych miast.

ZDROWIE

■ Nie są wymagane szczepienia. Nie ma zagrożeń epidemiologicznych. Poziom higieny jest niezwykle wysoki. Wszystkie podstawowe leki bez recepty dostępne są bez problemu.

NIEPEŁNOSPRAWNI

■ Wszystkie znane mi tokijskie stacje mają windy. Obsługa zawsze gotowa jest do pomocy. Są podjazdy dla wózków. Jedynie w czasie szczytu poruszanie się po mieście może być problemem.

WARTO WIEDZIEĆ

■ W japońskich lokalach nie ma zwyczaju dawania napiwków.

■ Japończycy lubią płacić gotówką, a nie kartami. Nawet w dużym hotelu może nie być terminalu, a bankomaty należą do rzadkości (najpewniejsze miejsce to poczta).

■ Warto dostosować się do japońskiej powściągliwości w okazywaniu uczuć i emocji w miejscach publicznych.

■ Lepiej nie próbować się kłaniać, bo i tak zrobimy to źle. Poza tym Japończycy są bardzo wyrozumiali wobec gaf cudzoziemców.

■ Podczas zwiedzania świątyń, wizyt domowych, a nawet w niektórych restauracjach będziemy musieli zdjąć obuwie. Warto sprawić sobie buty łatwe do ciągłego zdejmowania i nakładania.

■ Warto zajrzeć do sklepów, gdzie wszystko kosztuje 100 lub 99 jenów, czyli około 3,40 zł. Dostaniemy tam dosłownie wszystko – od artykułów gospodarstwa domowego, przez bieliznę i skarpety, po produkty żywnościowe. Np. eleganckie „japońskie zestawy do sushi” sprzedawane na Zachodzie  skompletowane są z rzeczy dostępnych właśnie tam. 

Joanna Bator